“ROBIĘ TO, KOCHAM TO, ALE WIEM, ŻE NIE MAM DO TEGO ZDROWEGO PODEJŚCIA” – O TRUDNYCH POCZĄTKACH, MAŁYCH MARZENIACH I WIELKICH SUKCESACH – FILIP NOWOBILSKI, TWÓRCA KANAŁU “DUŻY W MALUCHU”

Marzył o karierze dziennikarskiej. Swoją przygodę z YouTube’em zaczynał od filmów nagrywanych pożyczoną kamerką. Podczas wywiadów z celebrytami odbierał telefony od firm windykacyjnych. Dziś jest właścicielem najpopularniejszego w Polsce fiata 126p. Jego kanał “Duży w maluchu” plasuje się na trzecim miejscu wśród największych kanałów motoryzacyjnych. O tym, jak nie rezygnować z marzeń, wierzyć w sukces i nie poddawać się w żadnej sytuacji – Filip Nowobilski. 

Przeprowadził 170 wywiadów z celebrytami polskiej sceny. Sam udzielił ich zaledwie kilka. Niewiele zdradzał o sobie. W jednym z maili dosyć naiwnie zapytałam czy zgodziłby się odpowiedzieć mi na parę pytań. Kilka dni później siedziałam już w centrum Krakowa czekając na spotkanie. 

Nie będę oryginalna – zacznijmy od początku – skąd pomysł na YouTube, malucha i taką formę filmów?

Pomysł zrodził się bardzo spontanicznie podczas spotkania ze znajomymi. Spotkania, na które nie chciałem iść i kombinowałem jak je odwołać. Finalnie okazało się, że było to najważniejsze spotkanie w moim życiu. 

Chcesz powiedzieć, że jedno towarzyskie spotkanie wystarczyło, by nadać bieg całej Twojej karierze zawodowej?

Wyszło tak przez przypadek. Rozmawialiśmy o mediach, o YouTubie. Każdy z nas pracował w korporacjach mediowych. Wymienialiśmy się doświadczeniami. Sam kilka dni wcześniej realizowałem materiał dla telewizji regionalnej, podczas którego pierwszy raz w życiu zobaczyłem, że operator wykorzystuje kamerkę GoPro. Na spotkaniu padło hasło, że można nagrywać wywiady z celebrytami. W warszawie.

Skąd w takim razie maluszek?

Wróciłem do domu i sprawdziłem, że warszawa to koszt około 20 tysięcy złotych. Maluszek kosztował niecałe 2 tysiące. Mniej więcej tydzień po zakupie malucha nagrałem pierwszy odcinek z Krzysztofem Globiszem.

Samochód od początku jest jeden i ten sam?

Tak, maluszek jest cały czas ten sam. Pamiętam nasze początki. Niedziałające hamulce… Chociaż może nie powinienem mówić o tym głośno, bo to było dosyć nieodpowiedzialne z mojej strony… 

Woziłeś gwiazdy maszyną z niedziałającymi hamulcami? 

Nie, no nie było tak źle (śmiech). Zahamować się dało… przy sporym wysiłku. Ale badania techniczne zawsze przechodził 😉 

W jednym z ostatnich filmów zdradziłeś widzom pewien sekret… Okazało się, że w Polskę nie do końca podróżujesz maluszkiem. Ty go transportujesz! 

Ten okaz ma na swoim koncie 40 tysięcy kilometrów. Bywało tak, że o 2 czy 3 w nocy, w środku zimy, wsiadałem do niego w Krakowie i jechałem do Warszawy. Po drodze pękła mi opona. W okolicach Radomia, w środku nocy szukałem wulkanizatora. Wycieraczki też zawiodły, więc podczas jazdy, mankietem marynarki wycierałem przednią szybę, żeby cokolwiek widzieć. W Warszawie byłem może godzinę i wracałem nim do Krakowa. Środek zimy, 600 kilometrów pokonanych zdezelowanym maluchem w jeden dzień, nie jest wyczynem godnym pochwały.

Masz inne ekstremalne sytuacje związane z maluchem na swoim koncie? 

Kiedyś wybrałem się nim do Kielc. Był w fatalnym stanie. Zjeżdżałem z górki, kiedy przestały działać hamulce. Przede mną było BMW, które właśnie się zatrzymało, by przepuścić inny samochód. Jedyną możliwością na zatrzymanie auta, było uderzenie w stojące przede mną BMW. Jechałem z prędkością około 70 km/h. Przy krótkich siedzeniach, mogło się to skończyć tragicznie. W ostatniej sekundzie szarpnąłem ręczny i odbiłem kierownicę. Zrobiłem obrót o 180 stopni. Po tym zdarzeniu doszedłem do wniosku, że jeżdżenie maluchem w takie trasy nie jest najlepszym pomysłem. Stąd transportowanie go na przyczepce… 

A jeśli wrócilibyśmy pamięcią do Twoich początków? Jak wspominasz swój debiut na YouTube?

To były ciekawe czasy… Na YouTubie zaczynałem nagrywając filmy pożyczoną kamerką. Miałem taką grupę pięciu osób, które dysponowały swoim sprzętem. Mnie nie było na niego stać. Wtedy wyzwaniem dla mnie był zakup karty pamięci za 50 złotych. Przygotowanie się do wywiadu polegało głównie na zjeżdżeniu Krakowa wzdłuż i wszerz i zebraniu potrzebnego sprzętu. 

Widzę, że u Ciebie droga od słów do czynów jest bardzo krótka…

Działanie trochę wyprzedziło myśli. Stwierdziłem, że dopiero jak kupię malucha, będę pytał ludzi, czy zechcą wziąć udział w takim przedsięwzięciu. 

Nie robiłeś wcześniej żadnego rozeznania? 

Nie chciałem zdradzać swojego pomysłu. Sam nawet nie sprawdzałem, czy w internecie nie ma już przypadkiem takiego modelu, czy ktoś nie zrobił tego przede mną. Tak bardzo zbudowałem już sobie marzenia wokół tego projektu, że… 

Bałeś się rozczarowania? 

Trochę tak. Dopiero po trzech odcinkach zacząłem sprawdzać, czy nie zdublowałem czyjegoś pomysłu. Wiedziałem, że funkcjonuje coś takiego jak “20 m2 Łukasza” i dopiero wtedy zacząłem wierzyć, że coś takiego może mieć rację bytu. 

Zacząłeś trochę nietypowo. Zazwyczaj ludzie podchodzą do takich przedsięwzięć ostrożniej. Miesiącami robią research, szukają, szperają… 

… i po tym często dochodzą do wniosku, że to bez sensu. Myślę, że teraz zrobiłbym podobnie. Wtedy miałem jeszcze mnóstwo młodzieńczego zapału, a niewiele do stracenia. Wiedziałem jednak, że muszę nagrywać te odcinki niemal na akord, publikować jeden za drugim, zanim ktoś podpatrzy ten model i będzie się nim inspirował.

Obawiałeś się konkurencji?

Może nawet nie konkurencji. Bardziej tego, że ktoś z własnym zapleczem doszedłby do wniosku, że może realizować to we własnym zakresie. Długo nie musiałem czekać…  Mniej więcej po czterech czy pięciu odcinkach, po emisji materiału z Arturem Szpilką, odezwał się do mnie Dzień Dobry TVN z pytaniem, czy nie chciałbym realizować tego pomysłu pod ich skrzydłami. 

To wtedy poczułeś się – wbrew pozorom – niedoceniony?

Trochę tak. Nie chciałem być wykonawcą. Chciałem, by powiedzieli, że to mój pomysł. Negocjowaliśmy kwestie dojazdu do Warszawy, noclegu w hotelu… Usłyszałem, że mam wymagania niczym Ewa Chodakowska. 

Ale historia ta chyba miała niezłe zakończenie?

Mniej więcej po dwóch latach, TVN zrealizował materiał o moim projekcie, w ciekawostkowej i pełnowartościowej formie. 

Jednak największe osobistości polskiej sceny zaczęły gościć w Twoim maluchu zanim zrobiło się o Tobie głośno. Nie dostałeś nigdy “kosza” od gwiazdy?

Wiedziałem, że na samym początku muszę uderzyć do tych “najgrubszych” osób w tym kraju, czołówki showbiznesu. Wierzyłem, że ten projekt jest na tyle innowacyjny, że z ciekawości mi nie odmówią. 

A masz na swoim koncie jakieś publikacje, których żałujesz? Masz poczucie, że jakiś odcinek nie powinien ujrzeć światła dziennego?

Parę nieodpowiednich decyzji w życiu podjąłem i później zbierałem za to cięgi. Zdarza się to częściej przy okazji różnego rodzaju współprac czy – jak twierdzą widzowie – nieodpowiedniego doboru gości. Teraz do każdej współpracy podchodzę bardziej analitycznie. Jadę samochodem czy myję zęby i rozkładam ją na czynniki pierwsze. Myślę, co mogłem zrobić lepiej.

Krytyka tego, co i jak się robi jest chyba nieunikniona, ale masz też ogromną grupę wsparcia, prawda?

Rzeczywiście mam bardzo zaufaną społeczność, dzięki której byłem w stanie przetrwać może nie problemy wizerunkowe, ale mniejsze dramy. Widzowie mogą kojarzyć spięcie z Quebonafide czy Paluchem. Musiałem wtedy stawić czoła nie tylko absurdalnym komentarzom, ale  takim osiedlowym argumentom, wyzwiskom jakimi przerzucają się chłopcy na podwórku. Widzów mam jednak bardzo obiektywnych… Nie każdy odcinek przyjmuje się tak, jak bym tego chciał. Są momenty, w których jest mi przykro, ale mam też świadomość tego, że za parę dni zrobię kolejny materiał, który może być o wiele lepszy.

Aktualnie dałeś gwiazdom nieco oddechu, a aktywnie działasz ze swoimi widzami. Skąd pomysł na serię “Duży w maluchu i widzowie”?

Zaczęło się od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wystawiłem na licytację jeden odcinek. Do wygrania był udział w moim programie, w roli gościa. Licytację wygrała osoba, która nie chciała zasiąść w maluchu, ale chciała opowiedzieć swoją historię. Początkowo podchodziłem do tego odcinka z dużą rezerwą, ale facet miał mocno sprecyzowane oczekiwania. Zaryzykowaliśmy…

Opłaciło się? 

Odcinek wszedł na główną stronę YouTuba. Wygenerował ponad 600 tysięcy wyświetleń. Wtedy zobaczyłem, że takie akcje mają ogromny potencjał. Do tego, kolejni bohaterowie sami zaczęli się do mnie zgłaszać.

Ponoć Tobie się nie odmawia… Przynajmniej gwiazdy nie mają w nawyku odmawiać Ci udziału w programie. A jak to jest z widzami? Im można odmówić? 

Niestety, ale tak. Każdego bohatera, który zgłasza się do mnie ze swoją historią skrupulatnie weryfikuję. 

Na czym polega ta weryfikacja? 

Niekiedy zgłaszają się do mnie osoby, które mają niejasną przeszłość. Pamiętam człowieka, który szczycił się tym, że pół roku temu wyszedł z więzienia i już dorobił się egzotycznych samochodów. 

Abstrahując od tak podejrzanych sytuacji – wybierając swoich gości, zastanawiasz się jak mogą wypaść przed kamerą? Dla większości z nich jest to pierwszy raz…

Na to nie ma tak naprawdę reguły. Sprawdzam każdego ze swoich gości. Weryfikuję KRS, szukam informacji o firmie. Na żywo widzimy się po raz pierwszy w dniu nagrania. Nie każdy dobrze czuje się przed kamerą, nie każdy potrafi mówić o sobie. Najlepszym przykładem jest chociażby jeden z moich ostatnich gości. Odcinek spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, ale na niego wylała się też ogromna fala hejtu. Padły oskarżenia, że jest typowym słupem, że nie ma pojęcia o czym mówi. Prawda jest taka, że przed nagraniem sprawdziłem go na wszystkie strony. Nie miałem żadnych zastrzeżeń co do transparentności jego działań. Widzowie mieli jednak ich wiele. Padły pytania, po co pchał się przed kamerę, jeśli nie potrafi się przed nią zachować? Odpowiedź jest prosta – chciał wylansować swoje akcje.

Cel został osiągnięty czy wręcz przeciwnie – przygniotła go fala hejtu? 

Ludziom się wydaje, że to hejt. Mogą myśleć, że chłopak teraz siedzi i płacze, a on w kilka dni od czasu emisji odcinka sprzedał akcji na kwotę ponad 70 tysięcy złotych. Jest jednym z większych wygranych tej serii… 

Wiesz, że takie akcje potwierdzają tylko autentyczność tych odcinków? Na Twoim kanale mamy ogromny przekrój osobowości. Jeden przed kamerą czuje się jak ryba w wodzie, drugi ma problem z wysławianiem się. Ty od razu wiedziałeś, że jest to środowisko stworzone dla Ciebie?

Pamiętam siebie, kiedy po raz pierwszy występowałem w niesprzyjącym mi ekosystemie, czyli telewizji… Zanim zeszły ze mnie wszystkie emocje, po nagraniu się po prostu trząsłem. Dlatego doskonale rozumiem tych ludzi, bo świadomość, że ich każde słowo będzie komentowane przez setki tysięcy ludzi, może paraliżować.

A zdarzają Ci się problemy z autoryzacją tych odcinków? Miałeś kiedykolwiek tak, że po nagraniu odcinka, zmontowaniu, ktoś finalnie nie zgodził się na jego opublikowanie? Gwiazdy częściej kręcą nosem?

Jednym z gości, który nie autoryzował wywiadu był wspomniany wcześniej Quebonafide. Wtedy jeszcze popełniłem ten błąd, że pochwaliłem się widzom, że taki materiał mamy nagrany. Mniej więcej po 7 miesiącach, kiedy ludzie regularnie mnie pytali, kiedy odcinek z Quebo, wiedziałem, że muszę wprost powiedzieć, że takiego odcinka jednak nie będzie. Może nie zrobiłem tego zbyt zręcznie, bo w efekcie rozpętała się wielka drama.  Nagrałem odcinek, w którym chciałem poinformować o tym widzów. Dorzuciłem do tego czarno-białą stylistykę i dramatyczną muzykę. A to nie o to chodziło. Odcinek nagrywany był w maluchu, w lecie. Byłem po prostu prześwietlony na twarzy. Próbowałem wszystkich filtrów. Przyciemniałem, rozjaśniałem… i przy każdym byłem po prostu jedną, wielką plamą. Jedyny, który jako tako wyglądał, był czarno-biały. Do tego szukałem odpowiedniego podkładu muzycznego. Żadna radosna melodia nie pasowała, więc wrzuciłem lekko dramatyczną muzykę. Przez zupełny przypadek wyszło jak wyszło. Było o tym głośno.

Reszta bez problemu udziela autoryzacji?

Drugą osobą, która nie wyraziła zgody na publikację był Michał Szpak. Po nagraniu odcinka rozchorowałem się na świńską grypę i przez dwa miesiące byłem wyłączony z życia. Później, w rozmowie z managerem, między wierszami usłyszałem, że to, co wówczas Michał mówił, już lekko straciło na aktualności. Zdarzyło mi się też, że ktoś nie autoryzował wywiadu, bo gdy nagrywaliśmy odcinek był na masie, a po czasie montażu, był już na redukcji, chudszy… Jedna prezenterka autoryzowała wywiad przez 4 miesiące. 

Ostatnio mniej u Ciebie gwiazd. Masz w planach aktywny powrót do tej serii?

Jak najbardziej. Teraz jednak, póki świetnie kręci się seria z widzami, chciałbym doprowadzić ten projekt do końca. Odcinki mają ogromne zasięgi, mnie każda taka rozmowa z widzem czegoś uczy, innych mobilizuje… 

A planujesz coś nowego na kanale? Masz pomysł na nowe aktywności?

W tym roku chciałbym napisać książkę. Będą to wywiady z widzami, którzy pojawili się na moim kanale. To są historie, które pokazują, że w Polsce też można rozkręcić biznes. Że będąc spawaczem czy budowlańcem można osiągnąć sukces. Jeśli chodzi o nowe pomysły na kanał – muszą być. Wiem, że w przeciągu roku, muszę mieć pomysł na coś nowego. Gdybym przez lata przeprowadzał tylko wywiady w maluchu, wstydziłbym się teraz z Tobą spotkać, bo nie miałbym Ci nic do powiedzenia… 

YouTube nie jest Twoim jedynym zajęciem, prawda? To nie jedyne źródło utrzymania?

Spokojnie mógłby nim być, ale oprócz działalności na YouTubie, współpracuję z jedną firmą z sektora mediowego. Jest mi to potrzebne przede wszystkim dla kontaktu ze społeczeństwem. Dzięki temu mam też poczucie rygoru, które pozwala mi jakoś ogarnąć to życie. 

W wywiadzie, który przeprowadził z Tobą Karol Paciorek powiedziałeś, że jesteś niezorganizowanym perfekcjonistą…

Tak jest i właśnie świadomość tego, że czasem muszę wstać rano, gdzieś się pojawić, coś zrobić i normalnie funkcjonować, pozwala mi bardziej poukładać sobie życie. 

Pracując na własny rachunek ciężej je sobie zorganizować? 

Kiedyś pracowałem tylko jako freelancer. Siedziałem w domu przez 9 miesięcy. Teraz myślę sobie, że był to niezły początek do tego, żeby albo wpaść w chorobę alkoholową albo w depresję. Zdarzało się, że przez 5 dni siedziałem w piżamie. Nie miałem motywacji do tego, żeby się ubrać wyjść z domu. Wiedziałem, że ta samotność jest chora… 

Kiedy się otrząsnąłeś i wyszedłeś do ludzi? 

W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jestem w stanie wszystko załatwić bez opuszczania czterech ścian. Zakupy dowożą mi pod same drzwi. Tak samo mogę ogarnąć obiad. Wszystkie sprawy załatwiam przez telefon. Doszedłem do wniosku, że nie potrzebne mi ubrania, wystarczyłaby jedna para butów. Zastanowiłem się wtedy, jak długo byłbym w stanie tak funkcjonować i chyba świadomość tego, że to mogłoby jeszcze potrwać, okazała się zbyt przerażająca.

Co zrobiłeś?

Doszło do tego, że w galerii, w której teraz siedzimy, stanąłem na samej górze i patrzyłem na tych wszystkich przemieszczających się ludzi. Nasycałem się tym widokiem, tłumem…

Teraz Twoje życie wygląda zupełnie inaczej. O ile mówisz, że nadal nie prowadzisz wyjątkowo towarzyskiego życia,  o tyle jesteś w ciągłym biegu, bez przerwy w drodze, cały czas w pracy…

Wiesz co, ciężko mi nazwać to pracą. Wydaje mi się, że nie mógłbym pracować kilkanaście godzin dziennie, gdybym tego nie lubił, gdybym traktował to jedynie jako zajęcie zarobkowe. 

Zadumałam się… Gdybyś swego czasu nie postawił wszystkiego na jedną kartę, nie miał takiego samozaparcia i motywacji do działania, gdybyś nie wierzył, że YouTube i formuła, którą prowadzisz może dać Ci pracę, nie byłoby tak rozpoznawalnego maluszka, a Filip Nowobilski nie byłby tym Filipem… 

Wiem, że to, co zrobiłem wtedy było kompletnie irracjonalne. Zrezygnować z dochodowego zajęcia, zadłużyć się po to, by rozmawiać z ludźmi w samochodzie… Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele ludzi z mojego otoczenia by tak nie zrobiło. 

Warto ryzykować? 

Warto wierzyć w marzenia. 

Wiara w marzenia… Wtedy pomyślałam, że to najlepsze podsumowanie naszej rozmowy. Przystopowałam nagranie i w tym momencie usłyszałam, że to, co robi, wymaga czasem bardzo grubej skóry. Że pomimo upływu lat, publikacja każdego odcinka jest dla niego niemałym obciążeniem. Że po emisji filmu, przez trzy godziny odczuwa kołatanie serca. Może hejt go za bardzo nie dotyka, ale nie jest mu obojętny. “Robię to, kocham to, ale wiem, że nie mam do tego zdrowego podejścia” – usłyszałam na odchodne.

fot. archiwum Filipa

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *