„TEN CZAS BYŁ DLA NAS WSZYSTKICH PRÓBĄ CZŁOWIECZEŃSTWA. SPRAWDZENIEM, ILE JEST CZŁOWIEKA W CZŁOWIEKU”. O PODZIELONYM SPOŁECZEŃSTWIE SCALONYM W OBLICZU KRYZYSU – ANNA ARCHACKA-SIERMIŃSKA, SZEFOWA KUCHNI “SYGNAŁ”
Każdego dnia, od bladego świtu, przygotowywali posiłki dla osób stojących na pierwszej linii frontu w walce z koronawirusem. Dzięki nim, codziennie, niemal tysiąc medyków mogło liczyć na ciepły posiłek, ciastko dla osłody i kubek kawy. To, co dostawali najpiękniejszego, było niewidzialne – dobre serca rzeszy ludzi stojących za facebookową grupą „Pogotowie Gastronomiczne – Sygnał”. O początkach akcji, potrzebie wspólnoty i o tym, ile możemy osiągnąć działając razem, rozmawiałam z dobrym duchem akcji i szefową kuchni – Anną Archacką-Siermińską.
Aniu, jak kuchnia “Sygnał” wyglądała od kuchni?
Grupę tak naprawdę założył Maks. Chodził od drzwi do drzwi i pytał restauratorów, kto dołączy do karmienia medyków. Dołączyłam do tej akcji. Z początku wszystko wyglądało niepozornie, ale widząc, że z każdą chwilą te potrzeby były większe i medyków w grupach covidowych było coraz więcej, stwierdziłam, że jako zawodowy kucharz mogłabym zrobić coś większego. Na przykład otworzyć kuchnię dla medyków.
Pierwsza zupa, która powstała pod szyldem kuchni dla medyków, powstała u Ciebie w domu. Spodziewałaś się, że za chwilę domowa przestrzeń będzie zdecydowanie za mała, aby ogarnąć rozmiar tej akcji?
Tak, pamiętna pomidorówka… Pół żartem mogę powiedzieć, że wiozłam ją między nogami, bo samochód mieliśmy cały załadowany towarem. Ale od niej tak naprawdę wszystko się zaczęło. Czy spodziewałam się tego, do jakich rozmiarów rozrośnie się ta akcja? Chyba nikt tego nie przewidział. Na początku było założenie, że karmimy tylko szpital jednoimienny, czyli MSWiA w Warszawie. Mieliśmy karmić tylko covidowców i ratowników, którzy stoją na pierwszej linii frontu. Z dnia na dzień potrzeby jednak rosły…
Medycy sami zgłaszali do Was zapotrzebowanie, prosili o wsparcie?
Wszystko rozchodziło się tak naprawdę pocztą pantoflową i w ten sposób zaczęły zgłaszać się do nas kolejne oddziały szpitali. Pamiętasz pierwszą panikę ludzi, kiedy dowiedzieli się o covidzie? Doszło do tego, że zaczęli się bać medyków. Zresztą nadal tak jest… Medycy mieli problem ze zrobieniem zakupów, bo byli wypraszani ze sklepów. Szukali pomocy gdzie indziej.
Cała akcja była olbrzymim przedsięwzięciem logistycznym. Kto i w jaki sposób to ogarniał?
Pierwsze tabelki powstawały w Excelu, który niezbyt się sprawdzał. Mieliśmy grupę informatyków, którzy przygotowali nam specjalny program. System, który ułatwiał pracę logistykom, wprowadzanie danych, przesyłanie ich do kierowców. Mieliśmy około 10-15 logistyków, którzy zajmowali się szpitalami, trasami dla kierowców… Emil, który był dowódcą strony informatycznej, zrobił kawał dobrej roboty ze swoimi ludźmi. Ułatwił pracę nam wszystkim.
W ekstremalnie krótkim czasie zbudowaliście prężnie działającą mini korporację.
Rzeczywiście, mieliśmy jasny podział obowiązków. Każdy się czymś zajmował, za coś odpowiadał.
Oprócz “pracowników na pełen etat”, grupy restauratorów czy producentów, wspierały Was też prywatne osoby, prawda?
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy przyszła do nas para starszych ludzi. Popłakałam się wtedy jak małe dziecko. Przynieśli nam 6 kawałków ciasta, 4 kawy, 3 litry mleka. Zostawili i powiedzieli, że to dla medyków z podziękowaniem za ich pracę. Zapytałam ich, komu mam podziękować. Odpowiedzieli: “warszawiakom”. Innym razem starsza pani przyniosła nam kawę. Powiedziała, że jej mąż jest lekarzem, a lekarze są uzależnieni od kawy. Takich osób było później coraz więcej.
Myślę teraz o tym, jak bardzo ludzie są różni. Z jednej strony, o czym sama wspomniałaś, mamy osoby, które obrzucają błotem medyków mówiąc, że to chodząca zaraza, a z drugiej strony mamy osoby, które oddadzą ostatni kawałek ciasta w podziękowaniu za ich pracę…
To jest straszne! Mam kontakt z lekarzami, pielęgniarkami. Nie mogłam uwierzyć, kiedy słyszałam, że samochód pielęgniarki został oblany farbą, a innemu lekarzowi sąsiedzi podpalili auto… W takich sytuacjach widać dwie twarze naszego narodu. A przecież my musimy walczyć dla nich, by oni mogli walczyć dla nas!
A jak było z produktami i restauratorami? Zgłaszali się do Was sami, czy musieliście pukać do różnych drzwi i pytać o wsparcie?
Tutaj muszę wspomnieć o społeczności wietnamskiej, która była niesamowicie zorganizowana. Sami podsyłali nam kolejne restauracje, które gotowały naprzemiennie. Jednego dnia mieliśmy na przykład 5 restauracji, ale kolejnego już akcja rozrosła się na tyle, że gotowali dla nas kucharze z 10 restauracji. Wiele producentów i firm, które działały w tej akcji razem z nami, to firmy, z którymi wcześniej współpracowałam. Czasem wystarczył telefon, innym razem jeden mail i żadna z tych próśb nie pozostawała bez echa. Ogromne było też zaangażowanie moich przyjaciół z Mazur, którzy zbierali między sobą to, co mogli. Kupowali nam pojemniki, bo tych był wieczny deficyt. Na prywatnej grupie lokatorskiej poprosiłam też moich sąsiadów, żeby wsparli nas jak mogą. Okazało się, że każdy chciał dołożyć swoją cegiełkę. Wiesz, ja każdego dnia czułam się jak małe dziecko, które dostaje prezenty pod choinkę. Każdego dnia odbierałam maile: “Pani Aniu, już wyjechała do Pani paleta cukru”. Za chwilę był telefon: “Już wysłaliśmy Wam mieszanki, będziecie mogli przygotować babeczki”. Powiedziałabym, że ten czas był dla nas wszystkich próbą człowieczeństwa. Sprawdzeniem, ile jest człowieka w człowieku.
Wasza działalność była ograniczona tylko do terytorium Warszawy?
Działaliśmy głównie w Warszawie, ale posiłki trafiały też do Piaseczna. Zgłaszali się do nas medycy z Łowicza, z Tarczyna, Krakowa czy Łodzi – tam też staraliśmy się pomóc, jak tylko mogliśmy. Próbowaliśmy znaleźć restauratorów, którzy pomagali tam, na miejscu.
Teraz działalność kuchni jest zawieszona. Nie brakuje Ci czegoś?
Brakuje mi przede wszystkim ludzi. Kierowców, moich kucharzy. Wszystkich, którzy razem ze mną tworzyli tę kuchnię. Przez dwa miesiące wytworzyła się między nami niesamowita więź emocjonalna. Brakuje mi naszych rozmów, wspólnych działań. Najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że pomagając innym, pomagaliśmy też sobie. Kiedy jeden z kucharzy nie miał pieniędzy na leki – musieliśmy działać. Wiedzieliśmy, że wszyscy możemy na siebie liczyć.
Patrząc na to, co udało się Wam zbudować – okazuje się, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Sama, bez tych wszystkich ludzi, nie dałabym rady nic zrobić. Każdy miał bardzo ważną rolę w tej akcji. Działaliśmy razem i dlatego mogliśmy robić duże rzeczy. Jestem im za to bardzo wdzięczna! Uważam, że jeśli mamy tylko możliwość pomagania, róbmy to! Pomagajmy, wspierajmy się nawzajem. Tak naprawdę jest łatwiej…
Jesteśmy różni. Żyjemy w podzielonym społeczeństwie. Jest jednak coś, co trzeba nam przyznać – w gorszych chwilach jesteśmy razem. Wspieramy się, działamy, potrafimy się jednoczyć. Jednym z piękniejszych przejawów jedności w ostatnim czasie było Pogotowie Gastronomiczne – Sygnał.
Jeden komentarz
Jack
Jak to Niemen śpiewał ?
Lecz ludzi dobrej woli jest więcej
I mocno wierzę w to,
Że ten świat,
Nie zginie nigdy dzięki nim.
Nie! Nie! Nie!
😉