Magdalena Yildirim

„RODZINA MOJEGO MĘŻA PRZEKONYWAŁA GO, ŻE JAK TYLKO WYJEDZIE DO POLSKI, TO JA ZAMKNĘ GO W DOMU, ZABIORĘ MU PASZPORT, OGRANICZĘ PRAWA DO DZIECI, A DO TEGO BĘDĘ CHODZIŁA NA PRAWO I LEWO” – MAGDALENA YILDIRIM

Kiedy miała 18 lat, od swojego przyszłego męża usłyszała: „Wy, Europejczycy, nigdy nie zrozumiecie Turków. Co Wy możecie wiedzieć o naszej kulturze?”. Dziś jako matka założycielka Centrum Języka i Kultury Tureckiej Lisan, zaraża miłością do wszystkiego, co tureckie. Twierdzi, że stereotypy biorą się z niewiedzy, strachu i kompleksów. Sama musiała zmierzyć się z uprzedzeniami, jakie narosły wokół Europejek. O Turcji, w której czuje się jak w domu i potrzebie stworzenia jej namiastki w kraju nad Wisłą, o związku z Turkiem i tym, co odróżnia nas od jego rodaków – Magdalena Yildirim.

Pierwszy wyjazd do Turcji. Wyjazd, który zaważył poniekąd na całym Twoim życiu. Powiedz proszę, skąd w ogóle Turcja i jakie masz wspomnienia związane z pierwsza wizytą. 

Turcja była dziełem zupełnego przypadku i wynikała poniekąd z kwestii pieniędzy. Mając 18 lat podjęłam decyzję z moją koleżanką z liceum, że jedziemy na pierwsze, dorosłe wakacje. Pierwszy plan zakładał autokarową przygodę i wakacje w Bułgarii. Moja mama stwierdziła wówczas, że w obecnych czasach – zauważmy, że te obecne czasy były 20 lat temu – nie ma sensu jechać gdzieś autobusem. Lećmy więc samolotem. Ze względów finansowych stanęło na Turcji. Początek wakacji nie zwiastował nic dobrego. Niczego nieświadome wylądowałyśmy z moją koleżanką Dorotą w Turcji. To było ogromne rozczarowanie! Okazało się, że to nie był najlepszy pomysł. Kiepski hotel położony w tragicznym miejscu. Miałam wrażenie, że wszędzie jest brudno. Panował ogromny rozgardiasz. Na domiar złego pojechałyśmy w sierpniu, kiedy wszystko było popalone. Nawet palmy były uschnięte! 

Prawie jak wakacje marzeń. 

Potem było jeszcze lepiej. Jako grzeczne dziewczynki przez pierwszy tydzień nie wychodziłyśmy z hotelu. Najdalej zapuszczałyśmy się na pobliską plażę. Do tego kelnerzy, którzy próbowali nas podrywać, a przecież my o 21 chodziłyśmy już spać! Byłyśmy przerażone. No i po tym tygodniu w zamknięciu stwierdziłyśmy, że trzeba w końcu pójść na jakieś zakupy. Po pamiątki pojechałyśmy do pobliskiego miasta. Tym pobliskim miastem była Alanya.

…i nagle okazało się, że Turcja nie jest taka zła? 

Dokładnie! Zobaczyłam, że ta Turcja wcale nie jest taka brzydka. Że miasta wyglądają nieco inaczej niż okolica tego zapyziałego hotelu położonego w szczerym polu. Zakochałam się w Alanyi, choć wtedy było to jeszcze dosyć słabo rozwinięte miasto. Na pewno przypominała mi nieco francuski Cannes. I podczas tego wielkiego zauroczenia miastem, w ferworze zakupów, spotkałam mojego przyszłego męża. 

Jak wyglądało Wasze pierwsze spotkanie? 

Kupowałam prezent dla mojej kuzynki, a on był właścicielem sklepu obok. Zaczęliśmy rozmawiać, zostałyśmy poczęstowane herbatą, no i padło oczywiście zaproszenie na dyskotekę. 

Niech zgadnę – uciekłyście? 

Oczywiście! Szybko dokończyłyśmy zakupy i odwróciłyśmy się na pięcie. Ale niestety… ziarno zostało zasiane. Kolejnego dnia wróciłyśmy do Alanyi, ale absolutnie nie było naszym celem odnalezienie tego sklepu czy tego mojego przyszłego męża. Nawet nie miałyśmy pojęcia, gdzie tego sklepu szukać, bo to był istny labirynt sklepików. I tak sobie błądzimy, robimy kolejne zakupy, pijemy herbatki…i nagle przed nami staje właściciel sklepu, u którego dzień wcześniej robiłyśmy zakupy. Nie zdążyłyśmy się odezwać i usłyszałyśmy: “Czyli jednak wróciłyście, żeby pójść z nami na dyskotekę”. To nie było pytanie. Wzięli to za pewnik. My lekko oszołomione poszłyśmy za nim, wzięli nas do samochodu, wsiadamy, jedziemy… 

Zaczekaj – zbudujmy nieco napięcie. Przecież stereotypowa Turcja to kraj muzułmański zamieszkiwany głównie przez Arabów. Tam, kobiety albo się porywa i zamyka w haremie albo sprzedaje za wielbłąda czy inną kozę. Dwie młode Europejki, które wsiadają do samochodu obcych mężczyzn, same proszą się o kłopoty, prawda? 

Muszę przyznać, że takie wizje też nam towarzyszyły podczas tej podróży. Oszołomione i nieco przerażone widzimy, że oni nagle wyjeżdżają z miasta, przejeżdżają przez jakieś góry. Patrzymy się z koleżanką po sobie i pada pytanie: “Słuchaj, a oni nas nie zgwałcą?”. Na szczęście widzimy, że zatrzymują się pod jedną z najbardziej znanych dyskotek w mieście. Wysiadamy i możemy odetchnąć z ulgą. 

Koniec emocji?

Wyobrażasz sobie, że tak?! Było bardzo miło. Ci, których już zaczęłyśmy podejrzewać o wszystko, co najgorsze, okazali się absolutnie nienachalni i – że tak powiem – niczego od nas nie chcieli. Potańczyliśmy, wypiliśmy drinka, po czym odwieźli nas do hotelu. Pożegnali się i odjechali. Byłyśmy tak zszokowane, że postanowiłyśmy się odwdzięczyć. Przygotowałyśmy jakieś suweniry z Polski. Miałyśmy ze sobą płytę Ich Troje (wtedy było modne), jakieś czekoladki. Wzięłyśmy to pod pachę i następnego dnia pojechałyśmy do Alanyi. Powiedziałyśmy, że wybieramy się na dłuższą wycieczkę do Kapadocji i pojechałyśmy. W międzyczasie mieliśmy kontakt typu: “co słychać? Jak podoba się Wam Kapadocja?”. Później wróciłyśmy już tylko pożegnać się przed wylotem do Polski. Tak się żegnaliśmy, że dokładnie rok później pojechałam już do mojego obecnego męża, Sinana. 

Czyli najpierw było zakochanie w człowieku, a dopiero w później w kraju? 

Absolutnie! Byłam może nie tyle zakochana, co bardzo zauroczona. Natomiast, no niestety, ale to nie była miłość odwzajemniona. Ja zwariowałam na jego punkcie, a z jego strony nie było absolutnie żadnych uczuć. Traktował mnie jako jedną z wielu znajomych. Jednak przez ten cały rok utrzymywaliśmy ze sobą kontakt. Pamiętajmy jednak o tym, że to było 20 lat temu. Kontakt był wtedy bardzo ograniczony. Pisaliśmy do siebie SMS-y, które były bardzo drogie, a w jednej wiadomości mogłaś napisać co najwyżej dwa zdania. 

Do Turcji wróciłaś nadal jako tylko i wyłącznie koleżanka? 

No właśnie nie. Wróciłam już bardziej jako sympatia. Przed tym powrotem zaczęliśmy ze sobą więcej rozmawiać. Kilka razy nawet do mnie zadzwonił! Sami nie wiemy, co się dalej wydarzyło. Jak przyjechałam, nadal byłam szalenie zakochana, a on już się zakochiwał (śmiech).

Brałaś już wtedy pod uwagę, że możesz stworzyć związek z Turkiem? Założyć rodzinę z muzułmaninem? 

Jak najbardziej! Zaczęła się u mnie fascynacja Turcją, ale podyktowana chęcią poznania tego człowieka. Chciałam wiedzieć, kim on jest. Uważam, że nie można poznać człowieka, nie znając jego historii, jego kultury. Zaczęłam połykać wszystkie książki o Turcji. Okazało się, że tych źródeł, które mnie interesują jest całkiem sporo, ale większość w języku tureckim.

Więc zaczęłaś uczyć się tureckiego…? 

Miałam powody! Muszę przyznać, że podczas pierwszego spotkania Sinan wydawał mi się bardzo arogancki, trochę taki zadzierający nosa. Powiedział wtedy słowa, które zadziałały na mnie jak zapalnik. Usłyszałam od niego: “Wy, Europejczycy, nigdy nie zrozumiecie Turków. Co Wy możecie wiedzieć o naszej kulturze”. Pomyślałam sobie wtedy: “Tak? To ja Ci jeszcze udowodnię. Zobaczysz, że jeszcze będę specjalistką od tej Twojej Turcji. Że napiszę książkę o Turcji”. 

Jak pomyślałaś, tak zrobiłaś! Na rynku polskim ukazały się dwie książki Twojego autorstwa: “Życie codzienne w Stambule” – książka o kulturze Turcji i druga “Turecki nie gryzie” o języku tureckim. Jak do tego doszło? Jak z tej Europejki, która nie może mieć pojęcia o kulturze Turcji, zostałaś od niej specjalistką? 

W międzyczasie skończyłam liceum i zdawałam na kilka różnych kierunków, ale oczywiście dostałam się na orientalistykę. Wówczas nie było jeszcze naboru na turkologię, więc dostałam się na mongolistykę i tybetologię. Dopiero po roku przeniosłam się na turkologię. 

Tak naprawdę już na etapie studiów, zaczęłaś układać swoje życie trochę pod tę znajomość? 

Wiem, że to było bardzo naiwne, bo jak można układać całe życie pod jakąś wakacyjną znajomość? Ale jak ma się 18 lat, to zupełnie inaczej się myśli, inne decyzje podejmuje. 

Jednak dziś wiemy już, że ta znajomość, która według Ciebie nie do końca dobrze rokowała, przerodziła się w coś bardzo trwałego. Ale wiesz, zastanawiam się, jak zareagowali na tę znajomość Twoi rodzice? 

Dla moich rodziców nie miało żadnego znaczenia to, czy mój chłopak pochodzi z Turcji, z Francji czy z Polski. Z uwagi na wykonywany zawód – a oboje się hotelarzami – mieli kontakty z ludźmi z całego świata, także z Turcji. To są bardzo otwarci ludzie, nigdy nie mieli z tym problemu. 

Wyprowadzka do Turcji też nie była dla nich problemem? Przecież przez pewien czas mieszkałaś w Turcji, prawda? 

Tak, po studiach wyjechałam do Turcji i mieszkałam tam przez 2 lata. Wiesz, ja od samego początku byłam pewna, że nie będę mieszkała w Polsce. Wiedziałam, że zamieszkam w Turcji, bo bardzo dobrze się tam czułam. Nie wiem skąd to się bierze, ale ja w Turcji czuję się jak w domu. 

Bardziej niż w Polsce? 

W Polsce nigdy nie czułam się jak w domu. Pamiętam, że już jako dziecko, nigdy nie czułam się w Polsce dobrze. Zawsze czułam się obco. Oczywiście jako obywatel tego kraju zawsze wypełniałam i wypełniam wszystkie obowiązki, jakie nałożone zostały na mnie przez fakt bycia Polką, ale na poziomie emocjonalnym, nigdy nie czułam się tutaj jak osoba we właściwym miejscu. W Turcji czuję się pełna, szczęśliwa, spokojniejsza. Jestem bardziej uśmiechniętym człowiekiem. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moje życie w Polsce ma wyższy standard niż mogłoby mieć w Turcji, ale ja tam czuję się o dużo lepiej. 

Rozważacie z Sinanem powrót do Turcji? 

Tak, na emeryturze (śmiech). Wróciliśmy do Polski ze względu na moich rodziców, ale to też nie była planowana przeprowadzka. Jednak miała sens z uwagi na to, że praca mojego męża – jak większość na Riwierze Tureckiej czy Riwierze Egejskiej – była pracą sezonową. Przez 6-7 miesięcy w roku pracuje się codziennie, bez żadnego dnia wolnego. Pracuje się od wczesnych godzin porannych do 1-2 w nocy, a przez 4-5 miesięcy nie ma w ogóle pracy. W tym czasie przyjeżdżaliśmy razem do Polski. Wtedy też zaczęłam zajmować się nauczaniem języka tureckiego.

W 2011 roku założyłaś Lisan – Centrum Języka i Kultury Tureckiej, które dziś prowadzisz wspólnie z Sinanem. Mam jednak wrażenie, że turecki był jeszcze wtedy językiem bardzo niszowym. Że otworzenie własnej firmy i nauczanie tureckiego było przedsięwzięciem chyba dosyć ryzykownym, prawda?

To było bardzo ryzykowne posunięcie z mojej strony. Nie poprzedziłam otwarcia firmy żadnym badaniem rynku. Nie miałam pojęcia o prowadzeniu działalności, o księgowości, o marketingu. Miałam bardzo ogólne wykształcenie, które nie dawało mi żadnych konkretnych umiejętności. Przez wiele lat uczęszczałam na rozmaite kursy nauczania. To był czas, kiedy już zaczęły pojawiać się na mapie Warszawy szkoły, które uczyły języków orientalnych. To były placówki, które nauczały po 5, 10 niszowych języków. Wszystkie bardzo szybko się zamykały. A nagle ja wyskoczyłam ze szkołą, która miała uczyć tylko języka tureckiego. Wszyscy wokół pukali się w czoło, bo jak można wyżyć ucząc języka tureckiego. Języka, który jeszcze wtedy był językiem bardzo niszowym. Z czasem Sinan zaczął uczyć razem ze mną. Przeszedł kilka kursów, świetnie się w tym odnalazł. Mało tego – jego marzeniem z dzieciństwa było zostanie nauczycielem, więc razem to marzenie spełniliśmy. Zimą Sinan przylatywał do Polski, uczył tureckiego, żyliśmy razem. Ja z kolei w okresie wakacyjnym zamykałam szkołę i wracaliśmy do Turcji. Z roku na rok Lisan się rozwijał, a Sinan postanowił, że sprzeda firmę w Turcji.

Musiałaś w jakikolwiek sposób przekonywać Sinana do przeprowadzki do Polski? 

Absolutnie nie. Poznaliśmy się w 2002 roku, a Sinan przeprowadził się do Polski w 2014 roku. Więc można powiedzieć, że tak naprawdę przez 12 lat prowadziliśmy związek na odległość, gdzie tylko kilka miesięcy w roku żyliśmy razem. Sinan już od 20 lat prowadził firmę w Turcji, był tą pracą bardzo zmęczony, a jednocześnie widział, że Lisan fajnie się rozwija. Kiedy zaszłam w ciążę, musieliśmy podjąć decyzję, gdzie będziemy żyć. Więc stwierdziliśmy, że lepiej będzie dla nienarodzonego jeszcze dziecka, żeby urodziło się i mieszkało w Polsce, bo wtedy będzie miało szansę mieć jego i mnie. 

To pytanie być może powinnam skierować do Sinana, ale powiedz, jak Twój mąż odnalazł się po przeprowadzce do Polski? 

Z Sinanem i Polską jest ten problem, że on tej Polski tak naprawdę nie zna. On nie ma tak naprawdę styczności z Polską. Jest domatorem, który spędza czas w naszym domu, w swoim ogrodzie i w lesie. Później wsiada do samochodu, jedzie do Warszawy i idzie do Lisan, czyli małej Turcji. Sinan ma jeden sklep, w którym od 2007 roku robi zakupy. Czasem wyjdzie do tureckiej restauracji albo skoczy do tureckiej piekarni. To cała jego Polska! Natomiast ma bardzo dobre doświadczenia z Polakami. Była taka sytuacja, gdzie przed Lisan, w samym centrum Warszawy, palił sobie papierosa. Przechodzi tu całe muzeum osobliwości, wielu bezdomnych. W nocy zdarzają się przeróżne historie, które nagrywają się na kamerach. Ktoś kogoś zasztyletuje, ktoś kogoś pobije, ktoś od kogoś odbiera pieniądze…  Więc teoretycznie jest tutaj dość niebezpiecznie. I w tym wszystkim ten Sinan. Miał kilka sytuacji, kiedy podchodzili do niego bezdomni i pytali: “Przepraszam pana bardzo, a czy mógłby pan poczęstować nas papieroskiem?”. Sinan, że oczywiście. Chętnie częstuje. Oni go uwielbiają! Cała społeczność kieszonkowców, mniejszych i większych pijaczków, bezdomnych – wszyscy Sinana ubóstwiają. 

Zanim jednak Twój mąż przeprowadził się do Polski, Ty przez dwa lata spróbowałaś życia na jego terytorium. Było coś, co Cię w Turcji zaskoczyło? 

Wydaje mi się, że byłam świetnie przygotowana do życia tam. Rzeczywiście bardzo dużo wiedziałam już o Turcji, o jej historii, kulturze. Podczas studiów, każdego roku, spędzałam w niej po 3-4 miesiące w okresie wakacyjnym. Poznałam wtedy też Turcję, która nie zawsze jest taka piękna i urzekająca. Poznałam kraj, który czasem szokuje, smuci. Byłam też doskonale świadoma tego, w jakie środowisko wchodzę. Trzeba też zrozumieć, że Turcja jest bardzo różnorodna, a to jaką Turcję poznajemy, w dużej mierze zależy od środowiska, w którym się obracamy. Środowisko, w którym mi przyszło żyć, nie było ani bardzo nowoczesne ani bardzo konserwatywne. Nie było tutaj blichtru, splendoru. Było zwykłe, codzienne życie, co mi zresztą bardzo odpowiadało. Miałam świadomość tego, że w miejscu, w którym mieszkamy, możliwości podjęcia legalnej pracy przez cudzoziemca były niewielkie. Te dwa lata w Turcji były też poświęcone na zastanawianie się, co ja mogę zrobić. Co mogę robić przy tych bardzo ograniczonych możliwościach. To nie było centrum Stambułu czy Izmiru. To były obrzeża Alanyi. 

Powiedz mi, jak radziłaś sobie z takim stereotypowym myśleniem Polaków. Jedziesz do Turcji, wiążesz się z Turkiem, który Cię uwięzi, zabierze Ci paszport, odbierze dzieci… Wtedy to myślenie było chyba nawet bardziej żywe niż dziś, prawda? 

Wiesz co, to myślenie aktualne jest cały czas i to bardzo mocno. Mam wrażenie, że na przestrzeni tych 20 lat niewiele się zmieniło. Natomiast mnie te stereotypy nigdy tak naprawdę nie dotknęły. Mam bardzo tolerancyjnych i wyrozumiałych rodziców, którzy zawsze mnie bardzo wspierali. Oni oczywiście mogli mieć wątpliwości, czy to jest odpowiednia osoba dla mnie, ale nie pod kątem tego, że jest Turkiem, jest muzułmaninem, ale pod kątem tego, czy jest to po prostu dobry człowiek dla mnie. Natomiast oczywiście dochodziły do mnie różne dziwne historie, gdzieś od osób w rodzinie. 

A jak te osoby zareagowały na wieść o ślubie? 

Hmm… Wiesz, zachowaliśmy się z Sinanem dosyć nieelegancko, bo wzięliśmy ślub tylko przy dwóch świadkach. Moi i Sinana rodzice oczywiście wiedzieli, że weźmiemy ślub, ale nikt na ten ślub nie był zaproszony. Więc nie było żadnych zaręczyn, nie było wesela. Poszliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego i po 5 minutach już byliśmy mężem i żoną. Więc jak moja dalsza rodzina się dowiedziała, to przeżyła ogromny szok. Pamiętam taką jedną sytuację. Mój wujek cały czas powtarzał, że po co ta Magda jeździ do tej Turcji. Każdego roku, na całe wakacje. Po co to tak, skoro ten związek nie ma żadnej przyszłości. I wtedy dowiedział się od cioci, że ta Magda w zeszłym tygodniu wzięła właśnie ślub. Wiem, że nie było to eleganckie, ale to był też sposób na to, żeby rodzina mojego męża, która była bardzo przeciwna temu związkowi i moja dalsza rodzina, która też nie widziała dla nas szans, przestała mieć wątpliwości. Żeby po prostu zamknąć temat. I tak naprawdę dopiero po ślubie, poznałam całą rodzinę mojego męża, on poznał moją. Teraz Sinan jest przez wszystkich uwielbiany. 

Wspomniałaś o rodzinie Sinana, która była przeciwna Waszemu związkowi. Z tamtej strony też były to jakiegoś rodzaju uprzedzenia? 

Kiedyś, przez zupełny przypadek, dowiedziałam się od znajomych, że moja była wychowawczyni, kiedy dowiedziała się, że jestem w związku z Turkiem, powiedziała: “Niech ona nigdy nie bierze z nim ślubu, bo zabierze jej dzieci”. W Turcji funkcjonują dokładnie te same stereotypy, co w Polsce. Rodzina mojego męża przekonywała go, że jak tylko wyjedzie do Polski, to ja zamknę go w domu, zabiorę mu paszport, ograniczę prawa do dzieci, a do tego – będę chodziła na prawo i lewo. 

A ja byłam przekonana, że tylko my jesteśmy tak dobrzy w dopowiadaniu historii… Ale wiesz, mam wrażenie, że żyłam ostatnio ułudą, bo naprawdę byłam przekonana, że jednak stajemy się coraz bardziej otwarci, tolerancyjni. A może po prostu miałam taką nadzieję.

Te stereotypy, o których teraz mówimy, są bardzo uniwersalne. Niestety są też już głęboko zakorzenione w naszych przekonaniach. Nie widzę, żebyśmy na przestrzeni ostatnich nawet 20 lat, bardziej otworzyli się na to, co nieznane. Czasem nawet spotykam się z takimi sytuacjami, gdzie jeśli ktoś ma dobre doświadczenia przykładowo z Turkami, to mówi: “Wiesz, to jest taki nasz Turek. A inni…”. 

Skąd biorą się według Ciebie te stereotypy? Mogą wynikać one ze strachu? Zazwyczaj boimy się tego, czego nie znamy. 

Jak najbardziej! Myślę, że ogólnie stereotypy czy takie bardzo krzywdzące uprzedzenia i myślenie o innych, bierze się z niewiedzy, ze strachu i kompleksów. Być może to jest sposób na dowartościowanie samego siebie. Czasem myślę sobie, że takie bezmyślne powielanie stereotypów, to reakcja osoby, która w jakiś sposób czuje się niepełna, być może do końca nie czuje swojej wartości. 

Od takich uprzedzeń wolne są osoby, które trafiają do Lisan. To pasjonaci, miłośnicy wszystkiego, co tureckie. Mi wystarczyła jedna wizyta w Turcji, żebym trafiłam do Lisan i zaczęła swoją przygodę z tureckim. A z jakich pobudek rozpoczynają naukę inni kursanci?

Większość naszych słuchaczy uczy się hobbystycznie. Wśród nich są osoby, które zakochały się w tureckiej muzyce. Są osoby, które były w Turcji na Erasmusie i po prostu spodobał im się ten język. Niektórzy słuchacze zapisali się na kurs z pobudek zawodowych, ale są też tacy, którzy kupili w Turcji mieszkania czy domy i potrzebują praktycznej znajomości tureckiego, żeby rozwiązywać pewne problemy. Zdarzają się też wojskowi, którzy jadą do Turcji czy dyplomaci. Co ciekawe – osoby, które są związane z Turkami stanowią mniejszość wśród naszych słuchaczy. I uwaga – są też dorosłe dzieci par polsko-tureckich, które z różnych powodów nie znają tureckiego wcale lub w podstawowym stopniu i chcą się go po prostu nauczyć. 

Widzisz i to jest idealny pretekst, bym w końcu zadała to pytanie – jak to jest z Waszymi dziećmi? Z tego co wiem, jest pewien podział – jeden upodobał sobie język turecki, natomiast drugi kocha wszystko, co polskie.

Tak, mamy dwójkę dzieci. Jedno 4 lata, drugie 7. Obaj są bilingwalni – mówią zarówno po polsku, jak i po turecku, ale nie wiedzieć czemu, jeden wybrał sobie jako język dominujący język polski, a drugi język turecki. Starszy syn, mimo że jest płynnym użytkownikiem języka tureckiego, zdecydowanie lepiej czuje się w języku polskim. Z kolei młodszy syn jest absolutnym ewenementem, ponieważ jak tylko pojawił się na świecie, zwracałam się do niego po polsku. Jakież było moje zaskoczenie, gdy kiedy już zaczął mówić, odpowiadał mi w języku tureckim. I tym sposobem, moje młodsze dziecko, w 90 procentach mówi tylko po turecku. Oczywiście z dziadkami perfekcyjnie mówi również po polsku, ale zdecydowanie jego językiem dominującym jest właśnie turecki. 

Chciałam jeszcze wrócić na chwilę do kwestii ewentualnego powrotu do Turcji. Powiedziałaś, że powrót dopiero na emeryturze… Nie myślisz o tym, żeby to przyspieszyć? Żyć w miejscu, w którym czujesz się jak w domu? 

Wróciliśmy do Polski ze względu na moich rodziców i tak naprawdę to jest podstawowy powód, dla którego nie wyobrażam sobie wyjazdu z kraju teraz. Teraz, kiedy oni są na emeryturze i potrzebują nas bardziej niż wtedy, gdy byli aktywni zawodowo. Teraz, kiedy są tak związani ze swoimi wnukami. Ale nie wyobrażam sobie teraz przeprowadzki do Turcji z jeszcze jednego powodu – edukacji. Jestem pod wrażeniem tego, jak może wyglądać nauka w polskiej, państwowej szkole. Placówka, do której chodzi mój starszy syn, Kaan, jest bardzo nowoczesną szkołą, z mnóstwem pomocy naukowych, rewelacyjnym podejściem wychowawczyni.

W Turcji edukacja wygląda inaczej? 

Edukacja w Turcji bardzo kuleje. Podejście do dzieci, warunki lokalowe, sposób traktowania uczniów czy metody stosowane w szkołach – to jest niebo a ziemia. Obawiam się, że gdybyśmy wyjechali do Turcji i chcieli zapewnić dzieciom dobrą edukację, musielibyśmy zdecydować się na szkołę prywatną. Sęk w tym, że prywatna edukacja w Turcji jest szalenie droga. Kilkakrotnie droższa niż w Polsce. Jest jeszcze coś, czego do końca nie jestem w stanie pojąć – w Turcji jeśli dziecko nie chodzi do drugiej szkoły, która nazywa się Dershane i w której nadrabia się materiał z tej pierwszej, nie ma szansy, żeby zdać do dobrej szkoły średniej. W praktyce wygląda to tak, że rano dziecko idzie do szkoły podstawowej, po czym kontynuuje kilka godzin zajęć dziennie w szkole wyrównawczej. Już to pokazuje, jakie są braki w tureckim systemie edukacji. 

Skoro zaczęłyśmy już porównywać to, co tureckie i polskie, powiedz mi proszę, jak porównałabyś Polaków i Turków? 

Polaków i Turków? Te wnioski nie będą na naszą korzyść. 

Mam właśnie nadzieję na trochę kontrowersji. 

Powiem tak, jeżeli się wraca z Turcji czy nawet innego kraju do Polski, to co najbardziej rzuca się w oczy, to brak empatii. Brak zainteresowania drugą osobą, egoizm i ogólna nerwowość. Zatrważający jest smutek widoczny na twarzach ludzi, zrezygnowanie. Wyobraź sobie, że wychodzisz na ulicę i uśmiechasz się do każdego napotkanego człowieka… 

Będę wzięta za osobę niespełna rozumu. 

Właśnie o tym mówię! W Turcji jest to zupełnie normalne. Nie wiem dlaczego, ale jesteśmy bardzo poważni, smutni, rozdrażnieni. To wszystko przekłada się na taką zwykłą nieuprzejmość. Często widzimy tylko czubek własnego nosa, nie zauważając drugiego człowieka. Nie wiem, na ile jest to tylko taka postawa, a na ile rzeczywiście tak jest, ale to bardzo rzuca się w oczy. Wiem, że Turkom można naprawdę dużo zarzucić, ale są przede wszystkim uczynni, uśmiechnięci, zainteresowani drugą osobą… Czasem nawet za bardzo (śmiech). 

I ten uśmiech, ta radość życia nie zawsze oznacza, że są szczęśliwi, prawda? 

Oni po prostu potrafią korzystać z życia. Potrafią usiąść, wziąć pestki słonecznika, herbatkę i rozkoszować się widokiem czy rozmową z drugim człowiekiem. W Polsce tego nie widziałam. 

A co w takim razie możemy Turkom zarzucić? 

W sumie nie wiem, czy powinniśmy traktować to jako zarzut, ale społeczeństwo tureckie nie jest społeczeństwem jednostek. Tam ważna jest grupa. W dalszym ciągu brakuje tam takiego zainteresowania potrzebami jednostki. 

Potrzeby jednostki są mniej ważne niż potrzeby grupy?

Zdecydowanie tak. Ważniejsze jest dopasowanie się do grupy niż Twoje indywidualne potrzeby. 

A czy Turcy rzeczywiście są skłonni dopasować się do większości? 

Oni czują potrzebę zadbania o najbliższe otoczenie, społeczność. Ich osobiste odczucia, potrzeby, schodzą na dalszy plan. Oczywiście to wszystko ma swoje plusy i minusy, bo jeśli będziemy z kolei skupiać się tylko na sobie, to nie możemy oczekiwać, że ktoś zainteresuje się nami. 

Magdo, zbliżając się już ku końcowi. Powiedz, jak z Twojego punktu widzenia wygląda bezpieczeństwo w Turcji? Choć od wielu lat, ta znajduje się na szczycie wakacyjnych destynacji wybieranych przez Polaków, nadal są osoby, które decydując się na wakacje tam, mają prosty plan – basen, hotel i nic więcej. Bo strach. 

W Turcji jest bezpiecznie tak samo, jak we wszystkich innych krajach, jeżeli zachowamy podstawowe zasady bezpieczeństwa. Tam jest bezpiecznie, ale musimy sobie zdawać sprawę z tego, że są regiony, w których mogą wystąpić na przykład zamachy terrorystyczne. Ale znowu – te mogą wystąpić zarówno w Londynie, w Paryżu czy Berlinie. Trzeba mieć na uwadze to, że gdy wybieramy się gdzieś, gdzie jest duża różnica kulturowa – nie mówię tutaj o dużych metropoliach, takich jak Stambuł, Izmir czy typowo turystycznych kurortach, ale o małych mieścinach gdzieś na wschodzie kraju, to wypadałoby znać kulturę, trochę języka, historii danego regionu, żeby być przygotowanym na to, co możemy tam zastać. 

Zapytam teraz trochę przewrotnie – czy kobieta w Turcji może czuć się bezpiecznie? 

To odpowiem też trochę przewrotnie, ale podam Ci przykład.  Pamiętam, jak moja koleżanka ze studiów, jako dwudziestoparoletnia dziewczyna, wybrała się w samotną podróż autostopem po Turcji i stwierdziła, że zwiedzi wschodnie regiony. Czy coś jej się stało? No nic. Czy czuła się bezpiecznie? Bardziej niż kiedykolwiek. A wszystko dlatego, że przez całą podróż miała eskortę policji. Turecka policja stwierdziła, że to jest po prostu niemożliwe, żeby jakaś młodziutka Europejka chciała zwiedzić wschodnią Turcję. Samotnie! Więc ta turecka policja, krok w krok za nią. Oczywiście wszystko cichociemne, wszystko w ukryciu. Obserwowali ją, bo podejrzewali, że jest jakimś terrorystą. Zdarzało się, że właściciele jakichś małych, rodzinnych pensjonatów, nie chcieli jej wynająć pokoju, bo bali się, że jest jakimś agentem służb specjalnych, zamachowcem. Musiała spać gdzieś na dworcu kolejowym czy autobusowym. 

Ale pewnie tam też była bezpieczna. W końcu policja czuwała! Magdo, to już na sam koniec – zanim wyjechałaś pierwszy raz do Turcji, nie była ona Twoim marzeniem. A teraz? Masz jakieś marzenia z nią związane? 

Jedno niewielkie. Mały pensjonat wkomponowany w skały Kapadocji… Pomarzyć piękna rzecz (śmiech). 

Choć ostatnia turecka pieczątka w moim paszporcie jest z 2019 roku, mam wrażenie, że właśnie odbyłam kojącą podróż po kraju półksiężyca. Za plecami miałam Bosfor, przed sobą szklaneczkę z turecką herbatą. Obok największą pasjonatkę tureckości. Mam nadzieję, że kiedyś będę podziwiała jej wymarzony pensjonat, lecąc nad nim balonem. 

Jeden komentarz

  • Ula

    Dziękuję za bardzo ciekawy wywiad 😀 Zgadzam się z Magdą, że Turcy dużo bardziej niż my potrafią cieszyć się życiem. Ale to akurat nie tylko Turcy… To raczej my Polacy jak też zauważyła Magda jesteśmy smutni, rozdrażnieni, zaganiani… Nie lubimy przypadkowych spotkań z ludźmi i rozmów z obcymi. Zwróćmy uwagę, że nie mamy w naszej kulturze w zwyczaju pytania, które jest bardzo ważne w innych krajach, np. w Turcji ” Nasilsin?” czy angielskie „how are you?”. Czasem to tylko grzecznościowa formułka, ale czasem otwiera możliwość zapoczątkowania ciekawej konwersacji. Chociaż koleżanka, która po 15 latach pobytu w Irlandii właśnie postanowiła wrócić do Polski i tak uważa, że w tym czasie bardzo dużo się u nas zmieniło właśnie w kwestii podejścia do drugiego człowieka, że zdarza nam się uśmiechnąć, życzyć miłego dnia, zrobić coś bezinteresownie. Pamiętajmy o tym zwłaszcza teraz w okresie około świątecznym i kiedy za oknem szaro i zimno. Dobrej nocy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *