“W CHOROBACH PSYCHICZNYCH NIE MA NAWET CIENIA WSTYDU. JEST NATOMIAST OGROMNA POTRZEBA ICH LECZENIA I ZROZUMIENIA” – AGNIESZKA BOESKE
“Laponia. Stado 16 zwierzy. Czerwona chatka w lesie. Balet. Łyżwy. IT. Bipolar. Ambasador Skellefteå” – tymi słowami przedstawia się Aga Boeske, która wraz z Konradem mieszka w urokliwej miejscowości na północy Szwecji. Ten skrawek szwedzkiej Laponii traktuje jak swój dom: “To jest moje miejsce na ziemi”. Otwarcie mówi o życiu z chorobą bipolarną, bo: “Lubię ją”. O rzeczywistości w zakątku, gdzie noc trwa całą dobę, opowiada na Instagramie jako Kundelek na Biegunie.
“Jestem DDA. To ma na mnie mocny wpływ, ciągle szukam bezpieczeństwa. Ładnie piszę. Mogę być dobrym przyjacielem, ale będę się bać, że Cię zawiodę. Ważne jest dla mnie, by nie wpierdalać się innym w ich życie. Jestem w związku od wielu lat. Mamy dużo adoptowanych zwierząt pod opieką. Nie pozwolę się Tobie wpierdalać w moje życie. Mam małe oczekiwania”. To najważniejsze fakty o Tobie, które spisałaś już jakiś czas temu. Gdybym poprosiła Cię dziś, żebyś przedstawiła się w kilku zdaniach, coś byś zmieniła?
Jestem zaskoczona tym, że DDA podałam jako pierwszy fakt. Dziś na pewno bym to zmieniła. Nigdy tego nie przepracuję. Poruszałam ten temat na wielu terapiach. Nigdy nie poczułam, aby było z tego jakiekolwiek wyjście. By była szansa na zakończenie tego. Domyślam się, dlaczego tak jest… Mój ojciec, który jest alkoholikiem, ciągle żyje. Cały czas to piekło się dzieje. Myślę, że jeśli kiedykolwiek to przepracuję, to dopiero po jego śmierci. Dziś nie definiuję już siebie jako DDA. Stało mi się to dosyć obojętne. Ultraważne jest dla mnie natomiast to, żeby nie wpieprzać się w cudze życie. I to chyba nigdy się nie zmieni.
A chciałabyś coś dodać?
Dodałabym to, ile mamy zwierzaków. Nigdy nie planowaliśmy mieć więcej niż jedno zwierzę. Dziś mamy ich 16. Wszystkie przyszły do nas same i postanowiły zostać. Z ważniejszych faktów o mnie powiedziałabym, że znalazłam pasję w życiu. Kocham balet i łyżwiarstwo figurowe. Myślę, że to jest ważna część mnie. Dziś o przyjaźni powiedziałabym już inaczej…
Już wierzysz w siebie jako przyjaciela?
Tak. Dziś powiedziałabym, że jestem dobrym przyjacielem i nim będę. Nie obawiam się, że mogłabym zawieść. Ewentualny rozłam potraktowałabym jako naturalną kolej rzeczy. To, że rozchodzimy się i każdy idzie w swoją stronę. Nie obwiniałabym się, że to na pewno ja zawiodłam. Myślę, że to jest związane z moimi doświadczeniami z ostatnich lat. Z przyjaźnią, która stała się zdecydowanie bardziej dojrzała.
“Mam małe oczekiwania” – to ostatni fakt, który wtedy podałaś.
Dziś nadal mam bardzo małe oczekiwania. Ostatnio odkryłam, że nie chcę podróżować. Nie potrzebuję już zwiedzać świata. Mam tu swoje miejsce i jestem w nim szczęśliwa. Mam moich przyjaciół. Nie mam potrzeby mieć ich więcej. Mamy maleńki domek – naprawdę malutki. Nie mam oczekiwań, że potrzebuję willi o większym metrażu.
Czujesz, że właśnie to jest Twoje miejsce na ziemi?
Zdecydowanie! To jest to miejsce! Skellefteå to jest moje miejsce na świecie.
Czym tak bardzo Cię ujęło?
Nikt nie wpieprza mi się w moje życie, a wiemy już, że to jest dla mnie najważniejsze. Wszyscy siebie dopingują. Możesz być tym, kim chcesz. Możesz zmienić zawód w połowie swojego życia i nikt nie powie, że poprzewracało ci się w głowie. Podoba mi się to, że religia nie rządzi tym państwem. Pasuje mi to, że u nas na północy partie nacjonalistyczne nie mają przewagi. Jesteśmy kompletnie różni od Południa. Mamy świadomość tego, że jest nas tutaj tak mało, że musimy sobie pomagać, bo inaczej nie będzie to wszystko funkcjonowało. Ten kraj ma przepiękne podejście do różnic. Nikt niczego nie próbuje na Tobie wymusić.
Wspomniałaś o różnicach pomiędzy ludźmi na północy a południu Szwecji. A czym różnią się Polacy od ludzi Północy?
Ludzie na Północy różnią się przede wszystkim otwartością i łatwością zbliżenia się do nich. Wiem, jak wiele stereotypów próbowano mi wbić do głowy w momencie, kiedy planowaliśmy przeprowadzkę. Przekonywano nas, że nigdy nie wejdziemy do domu Szweda. Że nigdy nie nawiążemy z nim prawdziwej relacji. W Polsce brakuje nam otwartości na nowe. Nie jesteśmy społeczeństwem wielonarodowym, wieloreligijnym. Jechanie gdzieś z czystą kartą, bez przeczytania całego tomu książek o tym, jak jest w danym miejscu, według mnie jest bardzo dobrym pomysłem. Uważam, że lepiej jest dokonywać swoich własnych odkryć i mieć swoje własne doświadczenia, a nie budować je na podstawie innych.
Wasz pierwotny plan zakładał przeprowadzkę do Włoch, gdzie Konrad miał studiować technologię drewna. Kiedy kierunek ten został tam zamknięty, mieliście do wyboru między innymi Szwajcarię albo Kanadę. Wybraliście Szwecję. Jak wspominasz swoje pierwsze chwile w nowym miejscu?
Pierwsze chwile były zupełnie inne niż wyjazd turystyczny, bo wiedziałam, że jedziemy tutaj zacząć nowe życie. Każde spotkanie z językiem szwedzkim, chociażby na stacji benzynowej, żeby zamówić kawę, było dla mnie naznaczone spostrzeżeniem, że to kiedyś będzie moją codziennością. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre. Po miesiącu naprawdę zakochałam się w tym miejscu, natomiast samo wejście do naszego pokoju w akademiku było cholernie trudne. Wyjechaliśmy z naszego mieszkania w Polsce ze swoimi ozdobami, przytulnością… a weszliśmy do małego, pustego pokoiku. Wiedzieliśmy, że tam czeka nas przyszłość. Ja wtedy zapłakałam. Wyszliśmy z mężem na spacer po mieście. Zjedliśmy pizzę. Wróciliśmy i zaczęliśmy się rozpakowywać. Zaczęło się budowanie “naszej” przestrzeni. Dziś muszę jednak przyznać, że mieliśmy miękkie i łagodne wejście w to społeczeństwo.
Co dało Ci to miejsce? Co dała Ci Szwecja, Skellefteå?
Spokój, szczęście, spełnienie. Dużo niespodzianek. Dopiero tutaj odkryłam swoje pasje. Nigdy nie podejrzewałam, że pokocham balet czy łyżwy. Zwierzaki… Nie uzbieralibyśmy ich tyle w Poznaniu. Sporą niespodzianką były też dla mnie wszystkie prace, których się podjęłam. Dzięki zatrudnieniu w firmie sprzątającej dostaliśmy informację o tym czerwonym domku, w którym mieszkamy. Bez tego, by go nie było. Kelnerka, sprzątaczka, fotografka – to są wszystko prace, których chciałam się podjąć na studiach, a udało się dopiero w Szwecji. Ktoś może pomyśleć, że kto by chciał emigrować mając dwie magisterki i doświadczenie w zawodzie, by pracować jako sprzątaczka. Trochę ujma, nie? To miejsce zaskakuje mnie na każdym kroku. Lubię czasem pójść na mszę. Kompletnie nie wierzę w Boga, ale kazania w tutejszym kościele, nie dotyczą Boga. Wszystko dotyczy bycia dobrym człowiekiem. Nigdy nie planowaliśmy też mieć własnej firmy. Podeszliśmy do konkursu inwestorskiego organizowanego przez nasze miasto na takiej zasadzie: “o fajnie, przetestujemy swój szwedzki. Zobaczymy, jak to wygląda”.
Wygraliście! Spośród 30 firm to Wasza okazała się być tą najlepszą! Stworzyliście Feels Like North – firmę, w której tworzycie design inspirowany Laponią. Drewniane kubki, lampy z drewnianego poroża, meble – wszystko w nowoczesnej formie. Do tego Ty tworzysz przepiękne kolczyki – wiem, co mówię!
To było spore zaskoczenie! Dostaliśmy od tego miasta wszystko – kapitał na założenie spółki, księgowość, reklamy… A kolczyki masz obłędne (śmiech).
Agnieszko, wróćmy na chwilę do Twojego opisu z IG. “Laponia. Stado 16 zwierzy. Czerwona chatka w lesie. Balet. Łyżwy. IT. Bipolar. Ambasador Skelleftea”.
Wszystko aktualne! Ale zwierzęta… Naprawdę aż 16? Boccę przywieźliśmy ze sobą, ze schroniska w Poznaniu. Teslę zaadoptowaliśmy po roku mieszkania tutaj, ponieważ nasz znajomy weterynarz powiedział, że jest roczna kotka całkowicie zdrowa, która jest do uśpienia. Pyta: “Bierzecie?”. Ja wtedy panicznie bałam się kotów, ale pojechałam po nią… To, z czym nie mogę się pogodzić to szwedzkie prawo, które pozwala na to, żeby uśpić zdrowe zwierzę. Każde kolejne trafiło do nas w podobny sposób.
I koziołki… Macie przecież koziołki!
Taaaak, nasze koziołki! Pojechaliśmy latem w miejsce, w którym chcieliśmy po prostu odpocząć. Spaliśmy w namiocie, który otoczony był koziołkami. Te z kolei brały na przykład udział w takich wydarzeniach jak joga – podczas ćwiczeń wskakiwały na ludzi. Konrad rozmawiał z panią, która powiedziała, że zbiera koziołki z hodowli, w których urodził się więcej niż jeden kozioł. Reszta idzie pod nóż, ponieważ tylko jeden jest potrzebny w stadzie. Powiedzieliśmy wtedy, że ok – jeśli nie znajdzie rodzin, które chciałyby się nimi zaopiekować, to żeby dała znać. Zadzwoniła pewnego dnia i powiedziała, że są trzy koziołki. Dzisiaj chodzę do nich. Siedzę z nimi i oglądam filmy na telefonie albo rozwiązuję z nimi krzyżówki. Poświęcamy im kilka godzin każdego dnia. Co ciekawe – ich nie trzeba w żaden sposób animować. One po prostu lubią jak człowiek jest obok. Jeśli za krótko z nimi jesteśmy i nie są usatysfakcjonowane, wszyscy wychodzą na zewnątrz i krzyczą za nami. Przebywanie z nimi jest dla mnie jak terapia.
Zanim powiemy więcej o terapii… W jednym z wpisów na Instagramie napisałaś: “Zamknęłam oczy latem. Zbudzono mnie jesienią”. Jak się teraz czujesz?
Kilka miesięcy temu uległam wypadkowi, po którym byłam w śpiączce. Teraz czuję się dobrze. Praktycznie pokonałam już wszelkie dolegliwości bólowe. Miałam złamany obojczyk i trzy żebra. Przebite płuco, pękniętą na pół czaszkę. Nie mogłam ruszać w ogóle jedną ręką, a teraz mam pełen zakres ruchów. Cały czas zmagam się jeszcze z podwójnym widzeniem, ale to akurat mnie nie boli. Wszystkie rany, które miałam – zagoiły się. Psychoza, w której się obudziłam, uległa już wyciszeniu. Największy problem, któremu muszę stawiać czoła, to skrajne wypompowanie organizmu po 3, 4 godzinach funkcjonowania. Trauma czaszki, która pękła i problem z tym, co tam zaczęło się dziać powoduje, że do tej pory nie odzyskałam jeszcze pełnej sprawności codziennego funkcjonowania.
Powiedziałaś, że po wypadku obudziłaś się w psychozie. Pierwszy obraz, pierwsza chwila, którą pamiętasz – co to było?
Pierwszy dzień, który pamiętam, to wyjście na korytarz psychiatryka z ciągnącym się za mną workiem z moczem. Nie wiedziałam ani gdzie jestem, ani co się ze mną stało. Nie pamiętałam kompletnie nic do dwóch tygodni wstecz.
Po chwili poznałaś to miejsce…
Tak. Zorientowałam się, że doskonale znam to miejsce. To psychiatryk, w którym już kiedyś byłam. Później pielęgniarka zaczęła mi opowiadać, co się stało. Obejrzałam swoje poturbowane ciało. Wiesz, to było dziwne uczucie… Nie pamiętać niczego.
Nie pamiętasz w ogóle wypadku?
Nie pamiętam kompletnie niczego z samego wypadku ani z chwili przed wypadkiem. To jest ciekawe, że odebrało mi też pamięć wsteczną. Być może to jest jakaś blokada mózgu, żeby mnie chronić…
Wiadomo w ogóle co się wydarzyło?
Jechałam rowerem. Jechałam z najwyższego wzgórza u nas w mieście. Asfaltowa droga tylko dla rowerów. Tam nie ma absolutnie nic niebezpiecznego. Widocznie straciłam panowanie nad kierownicą. Jest jedna rzecz, która mnie jeszcze bardziej dziwi – to, że w ogóle się nie ratowałam. Nie miałam żadnych obrażeń na dłoniach. Więc mogłam też stracić przytomność jeszcze wcześniej. Konrad czekał na mnie pod pracą i obserwował na telefonie, czy jadę. Nie jechałam. Obserwował ten telefon, który nagle zaczął się przemieszczać i zalogował się na izbie przyjęć.
Długo byłaś w śpiączce?
Wybudzili mnie ze śpiączki po 5 dniach. Jedyne, co wtedy robiłam, to wymiotowałam fusami. Później dowiedziałam się, że te fusy to krew, która wymieszała się z sokami żołądkowymi. Przy tym opowiadałam różne… dziwne historie. Mówiłam lekarzom, że to była moja próba samobójcza. Kolejna próba. Że już nie raz próbowałam odebrać sobie w ten sposób życie. Na rowerze. A to absolutnie nie jest sposób, jaki bym sobie wybrała. Pełen niepewności i bólu…
Myślałaś o tym, jaki sposób byś wybrała?
Wiele razy o tym myślałam. Pierwszy raz do psychiatryka trafiłam wcale nie z myślami samobójczymi, a z planami. Miałam wybrany czas, miejsce i sposób. Zanim to zrobiłam, wróciłam na chwilę do domu. Byłam pewna, że nikogo nie będzie. Zupełnie przypadkiem był tam Konrad. Zauważył wtedy, że ze mną nie ma już w ogóle kontaktu. Wiesz… myślę, że myśli samobójcze są czymś absolutnie normalnym. Że każdemu mogą zdarzyć się w życiu. Problem zaczyna się w momencie, gdy myśli przeradzają się w plany samobójcze.
A wychwycić ten moment chyba nie jest łatwo…
Dla kogoś, kto nie jest psychiatrą? To jest bardzo trudne. Może nawet niewykonalne. Nie zawsze jednak plany samobójcze towarzyszą psychozie. Wyobraź sobie kogoś, kto normalnie funkcjonuje, a ma te plany, o których nie mówi. To jest chyba najtrudniejszy przypadek. Jeżeli sam tego nie przerwie, to chyba nie ma sposobności, żeby takiej osobie przeszkodzić.
Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy u Ciebie pojawiły się myśli samobójcze?
Dwa lata temu. Jeszcze zanim dostałam moją pierwszą psychozę. Byłam wcześniej zdiagnozowana i leczona na depresję. Te leki nie działały na to, na co jestem chora. Brakowało wyciszenia hipomanii. Leki były w porządku na okres depresji, ale bipolar to jest po prostu “góra-dół-góra-dół”. U mnie ta “góra” urosła do gigantycznych rozmiarów i po prostu na to zabrakło chemicznego wyciszenia mózgu.
Jak teraz radzisz sobie z chorobą?
Pomijając fakt, że obudziłam się w psychozie po wypadku – świetnie! Mam bardzo dobre leki. Od roku jestem w całkowitej remisji. To, co przydarzyło się po wypadku prawdopodobnie było spowodowane traumą czaszki. Głowa nie poradziła sobie z tak dużymi obrażeniami, jakie miałam. Byłam bardzo blisko śmierci. Do szpitala trafiłam w konwulsjach, z bardzo dużą utratą krwi. Może mój organizm jakoś to wszystko sobie połączył? Być może w jakiś sposób moje neurony w mózgu zinterpretowały to jako próbę samobójczą? Po tym chirurgia stwierdziła, że nie udźwigną osoby z psychozą. Dlatego wysłano mnie do psychiatryka… Poza tym uważam, że naprawdę jest świetnie. Nie jestem już w terapii, ale mam ciągłą opiekę psychiatryczną. Lekarz dzwoni do mnie co kilka miesięcy.
Myślę sobie teraz o tym, w jaki sposób potrafisz mówić o swojej chorobie. Nie wiem, z jakim trudem Ci to przychodzi, ale opowiadasz o tym z taką lekkością. Miałaś kiedykolwiek moment wyparcia choroby?
Od 9. roku życia miałam zderzenie z tym, czym są choroby psychiczne. Myślę, że w pewnym stopniu można za takie uważać też uzależnienie. Dorastałam, ucząc się o tym na własnej skórze. Uzależnienie nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. To, co często wiąże się z uzależnieniami, to na przykład depresja, cyklotymia. Miałam z tym styczność od najmłodszych lat. Może dlatego nigdy nie miałam problemu z mówieniem o tym. Wiedziałam, że to jest w mojej rodzinie w genach. Że być może to jest moja przyszłość. Teraz mówienie o psychozach czy leczeniu w psychiatryku nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Uważam, że w chorobach psychicznych nie ma nawet cienia wstydu. Jest natomiast ogromna potrzeba ich leczenia i zrozumienia.
A kiedy usłyszałaś już diagnozę – bipolar.
Poczułam ogromną ulgę. Uważałam, że depresja nie do końca mnie definiuje. W końcu wiedziałam co z czym, jak i dlaczego. Zawsze miałam opiekę lekarską i wsparcie psychologiczne, które tłumaczyło mi te choroby. Wiedziałam, z czym będę musiała się zmierzyć, co mnie czeka, a czego nigdy już nie będę mogła zrobić. Jest mi trudno zrozumieć, dlaczego niektóre osoby traktują te tematy jako tabu.
Mówienie o chorobach psychicznych w taki sposób, jak Ty to robisz, może pomóc innym.
To nie jest moja misja. Dostaję mnóstwo wiadomości, że dzięki temu, w jaki sposób o tym mówię, ktoś zdecydował się podjąć leczenie. Ktoś poszedł do lekarza, podjął terapię. Ale halo – to nie powinna być robota osób, które chorują. To powinna być zasługa chociażby szkoły. Chciałabym wynieść ze szkoły naukę dotyczącą chorób psychicznych. Tymczasem na lekcjach religii oglądaliśmy film o egzorcyzmach, w których mówiono o opętaniu. Teraz wiem, że nie było to opętanie, a bardzo zaawansowana choroba psychiczna.
Jesteś w stanie wyobrazić sobie dzień, w którym wracasz do Polski? Nie na chwilę. Nie po to, by tutaj pobyć, ale po to, by tutaj żyć.
Wielokrotnie się nad tym zastanawiałam. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, abym podjęła taką decyzję. Powrotu do życia w Polsce sobie nie wyobrażam. Nigdy nie byłam dumna z tego, że jestem Polką. Jako dziecko spowiadałam się z tego, że nie jestem patriotką. Ja nawet nie lubię polskiej kuchni.
Wizja powrotu do Polski budzi w Tobie lęk?
Tak. Nie czułam się tam szczęśliwa.
Teraz jesteś. Znalazłaś swoje miejsce na ziemi.
Zdecydowanie tak. Kocham je. Wiem, że to jest mój skrawek ziemi. Taki, w którym czuję się absolutnie szczęśliwa. Uważam, że jeśli nie czujemy się gdzieś w 100 procentach sobą, to warto szukać swojego miejsca. Świat jest przeogromny i szansa na to, że gdzieś istnieje Twoje miejsce, jest naprawdę olbrzymia. Nie mamy gwarancji, że takie miejsce znajdziemy, ale zawsze warto próbować.
Czegoś Ci brakuje? Czego Ci życzyć?
Nie, ja wszystko mam. Zdrowie – zadbane. Pieniądze – zadbane. Zwierzęta – zadbane. Związek – zadbany. Przyjaciele – zadbani. Praca – zadbana. Asymilacja ze społeczeństwem, natura… Wszystko jest. Czego jeszcze można chcieć?
Może tego, żeby każdy z nas umiał docenić to, co ma? Nie tylko wtedy, gdy to straci.
Jeden komentarz
Daria
Piękny wywiad! Dla porządku dodam tylko, że po polsku ta choroba (bipolar) to choroba afektywna dwubiegunowa (ChAD).