„MUSIAŁAM UDOWADNIAĆ NIE TYLKO INNYM, ALE I SAMEJ SOBIE, ŻE ZASŁUGUJĘ NA TO, BY NORMALNIE ŻYĆ” – ANNA DZIEDUSZYCKA
Postrzegana jest przez pryzmat swojego wzrostu. Przez to często czuje się po prostu niewidzialna. W swojej codzienności ma jednak wiele chwil, w których – paradoksalnie – wyróżnia się z tłumu. Wtedy akurat chciałaby pozostać niewidoczna, bo żeby załatwić podstawowe sprawy “muszę dopuszczać się sztuki cyrkowej niczym małpa w ZOO”. Zauważona została po nominacji do Oscara filmu “Sukienka” w reżyserii Tadeusza Łysiaka, w którym zagrała główną rolę. Wówczas, niczym z Puszki Pandory, wysypało się zainteresowanie mediów dotyczące jej seksualności, inności, odmienności. Ale kim tak naprawdę jest, za co kocha życie, jakie lekcje w nim już odrobiła i czy czegoś żałuje – o tym dziś. Nie z elfem, nie z krasnoludkiem i nie z wróżką. Ewentualnie z karlicą – bo nie ma z tym problemu. Ale można łatwiej, bo to przecież ona – Anna Dzieduszycka. Po prostu.
Aniu, lubisz siebie?
Tak, teraz mogę już to powiedzieć. Lubię siebie.
Kiedyś było inaczej?
Zdecydowanie. Były takie chwile, w których musiałam udowadniać nie tylko innym, ale i samej sobie, że zasługuję na to, by normalnie żyć. Że mam do tego pełne prawo. Że jestem kimś. Że nie przynoszę innym pecha. Wyjście z takiego stanu jest procesem. Musisz na nowo się zbudować. Oczywiście, że są trudne momenty. To nie jest tak, że wystarczy się uśmiechnąć i powiedzieć “kocham życie”, “kocham siebie”. Trzeba pracować, trzeba starać się i trwać w tym. Czasem są gorsze dni, kiedy masz ochotę rzucać talerzami albo zamknąć się w czterech ścianach, bo to też jest potrzebne i jest ok. Każdy z nas zasługuje na to, żeby mógł słuchać samego siebie i postępować zgodnie z tym, co i jak czuje.
Ta wiara, siła i optymizm przyszły z czasem?
Zawsze byłam osobą, która świetnie żyła z rodzeństwem i miała w nim ogromne wsparcie. Zawsze byłam osobą, która jak dobrze czuła się w towarzystwie, to było jej tam pełno. Zostałam wychowana na człowieka, który żyje w przekonaniu, że ma z tego życia korzystać. Ma żyć pełnią życia, a nie zamykać się w domu. Nie zajmować się tylko swoimi kompleksami. Ma poznawać ludzi i nowe perspektywy patrzenia, słuchania, przeżywania, czucia. W życiu zawsze są upadki, są wypadki i są dołki. Mimo tego staram się korzystać z tego życia. Myślę, że zaczynamy doceniać pewne rzeczy dopiero wtedy, jak trochę przeżyjemy. Mamy za sobą jakieś trudne doświadczenia i sytuacje. Dla niektórych mogą one wydawać się błahe, dla nas będą momentem, w którym pomyślimy sobie, że to koniec wszystkiego. To może człowieka albo zbudować albo zniszczyć. Dużo zależy od nas samych. Od tego, jaką pójdziemy drogą. Wiesz, słyszałam w życiu wiele przykrych słów. Począwszy od tego, co mówiło się o mojej matce. Ludzie dziwili się jej, że nie zakopała mnie od razu po porodzie, jak szczeniaka. Kiedy masz 16 lat i słyszysz taką rozmowę, którą toczą między sobą znajome ci osoby, to nie jest fajne…
Może złamać człowieka.
Może. Pamiętam, że zadzwoniłam wtedy do mamy i zapytałam, czy kiedykolwiek żałowała, że mnie urodziła. Usłyszałam od niej: “Anka, ja miałam wybór. Ja chciałam, żebyś Ty była. Nie mam problemu z tym, że jesteś karłem. Ja mam problem z tym, że nie zawsze medycyna daje radę i że nie zawsze wszystko jest do Ciebie dostosowane. Ale dla mnie jesteś wyjątkowa, bo jesteś moja”.
A masz teraz dobre życie?
Myślę, że na pewno ciekawe. Czy dobre? Tak, chyba tak.
A co jest dla Ciebie wyznacznikiem dobrego życia? Albo zawęźmy – wyznacznikiem dobrego dnia? Jakie kryteria muszą być spełnione, żebyś na koniec dnia, przed snem, mogła powiedzieć, że to był naprawdę udany dzień.
Ludzie! Ludzie, którzy mnie otaczają! To jest dla mnie największa wartość, największy luksus i wyznacznik dobrego życia. Mam ogromne szczęście do ludzi.
Nigdy nie przynieśli rozczarowań?
Nie wszyscy ludzie w moim życiu byli cudowni, ale ja trzymam się z tymi, którym ze mną dobrze i z którymi mi jest dobrze. Zawsze miałam wokół siebie mnóstwo bardzo życzliwych ludzi, ale nie zabrakło też takich, którzy na przykład po nominacji do Oscara, upatrywali w tym wszystkim jakiś biznes. Nagle okazuje się, że wiele osób znających mnie z różnych etapów życia, przypomina sobie o mnie i się odzywa. Dostaję wiadomości: “Anka, pamiętasz? Mamy wspólne zdjęcie z tej i tej imprezy. To co, jesteś naszą koleżanką?”.
Po nominacji do Oscara, wraz z zainteresowaniem dawnych znajomych, wzrosło także zainteresowanie mediów Twoją osobą. Jak zmieniło się Twoje życie po „czerwonym dywanie”?
Wiesz co było wówczas najcięższe? Natłok emocji, z którymi musiałam sobie poradzić po powrocie, a nie dano mi na to żadnej szansy. Nagle okazało się, że nie mam kompletnie życia prywatnego. W mediach pojawiały się nagłówki: “Anna Dzieduszycka – naturszczyk, odkryta przez Tadeusza Łysiaka”. Kim jest, co robi, skąd się wzięła? Anna Dzieduszycka to, Anna Dzieduszycka tamto. Byłam zapraszana na wywiady, gdzie dziennikarzy interesowało tylko to, kiedy zorientowałam się, że jestem inna, jakiej jestem orientacji seksualnej, czy mam faceta, czy jestem dziewicą i jak wygląda seksualność karlicy. Aha, jeszcze jedno – jak wolę być nazywana: karzeł czy niskorosły?
Wiem już, że na pewno nie elf, nie wróżka i nie krasnoludek. Nie masz problemu z karlicą, prawda?
Nie, nie mam z tym problemu. Wiem, że dla niektórych ma to wydźwięk nieco pejoratywny. Ale ja jestem Anka, dla nieznajomych – Pani Anna. Tyle. Mam też zasadę, że dla dzieci zawsze jestem ciocią. Nie ważne, czy dziecko ma 3 lata czy 15 – jestem ciocią. Dzieciaki w różnym wieku mnie przerastają. Mój bratanek przerósł mnie w wieku 6 lat i nagle patrzy na mnie nieco z góry. Ludzie, czy to w przedszkolu czy to na placu zabaw, różnie na mnie reagują. I ten chłopak się gubi, kim ja dla niego jestem. Jedni traktują mnie trochę jak dziecko, inni mówią do mnie na “ty”, ktoś jeszcze na “pani”. Dziecko, jeśli mówi do mnie “ciociu” nie ma już z tym problemu.
Często czujesz się niewidzialna?
Pomijając sytuacje, w których bariery architektoniczne poniekąd wyłączają mnie z życia, przez co jestem najzwyczajniej w świecie niezauważana, jest dużo innych sytuacji, w których tak się czuję. Może już nieco się to zmienia, ale nadal bywam niewidzialna. Często spotykam się z tym chociażby u lekarza, gdy jestem z jakąś osobą towarzyszącą. Czuję się wtedy trochę jak dziecko, bo o mnie mówi się obok mnie. Lekarz zwraca się do osoby mi towarzyszącej, nie zwracając uwagi, że przecież jestem obok. Ludzie mają nawet problem z patrzeniem mi w oczy.
A w jakich sytuacjach czujesz się najbardziej widzialna?
W takich, w których chciałabym być akurat niewidzialna. Chciałabym być, jak każdy inny człowiek. Najbardziej widzialna czuję się wtedy, gdy jestem w urzędzie, w którym chcę wyrobić dowód osobisty, a żeby złożyć podpis na tablecie muszę dopuszczać się sztuki cyrkowej niczym małpa w ZOO, wspinać się po krzesłach i biurkach, kłaść niemal na stoliku, by dosięgnąć rysika.
A widzisz zmiany w dostępności dla osób z niepełnosprawnościami na przestrzeni ostatnich lat?
Oczywiście! Jak miałam kilkanaście lat, dużo mniej było tej dostępności. Widzę te zmiany, ale nadal jest tego za mało. Jak budowane są nowe obiekty, placówki medyczne, restauracje czy nawet dyskoteki – niech to będzie budowane z myślą o każdym. Ja też chciałabym móc pójść do bankomatu i bez proszenia obcych osób wyciągnąć pieniądze. Chcę iść do lekarza, gdzie będę mogła podać swoje dokumenty pani w okienku, bez wcześniejszego budowania wieży ze stolików i krzeseł. Chciałabym pójść do baru, żeby kupić sobie piwo. Bo tak – piję piwo. Jestem świadoma tego, że nie da się całego świata dostosować do wszystkich. Ale można po prostu starać się, żeby ludziom wiele rzeczy ułatwić. Są niepełnosprawności, które bardzo potrzebują osoby wspierającej, czyli dodatkowych rąk, dodatkowej siły, a przy tym również opieki, czułości, rozmów i bycia traktowanym normalnie, świadomie, jak człowiek. Ja dużo rzeczy mogłabym zrobić samodzielnie. Mogłabym, ale często nie mogę.
Bardzo często rodzice, a chyba w szczególności rodzice dzieci z niepełnosprawnościami, roztaczają nad nimi taki parasol ochronny, jednocześnie we wszystkim je wyręczając. Żeby im pomóc, żeby im ułatwić, żeby nie dokładać tych problemów. Później te dzieci dorastają i idą w świat. No i właśnie – często są uzależnione od drugiego człowieka, nie są samodzielne. Wiem, że u Ciebie w domu było nieco inaczej. Ty od małego słyszałaś, że musisz sobie radzić, bo musisz być samodzielna.
Dokładnie tak! Moja mama zawsze wyzywana była od wariatek i osób kompletnie nieodpowiedzialnych, bo chciała nauczyć mnie samodzielności i na bardzo dużo mi pozwalała. Czy do szkoły, czy na spotkania z przyjaciółmi – zawsze jeździłam sama. Udręką były tylko stare tramwaje ze schodkami i jesienno-zimowy czas. Do tramwaju musiałam wchodzić na czworakach, więc jak już się do niego wczołgałam, byłam cała w tym błocie. Ale to nie było dla mnie jakieś bardzo niekomfortowe czy nawet uwłaczające, bo zawsze miałam przy sobie mokre chusteczki, mogłam się wyczyścić, ale byłam w pełni samodzielna. Co więcej – praktycznie od 11. roku życia jeździłam sama po całej Polsce. Zazwyczaj byłam tylko odprawiana na dworzec, wsadzana do pociągu i dalej radziłam sobie sama. Doceniałam to, że dostaję od matki taką przestrzeń i wolność. Dziś mogę jej tylko za to podziękować. Ogromnego dystansu do samej siebie nauczył mnie też ojczym, który jeździ na wózku. Pamiętam, jak byliśmy kiedyś na spacerze w parku, wygłupialiśmy się, ja go szturchnęłam, a on wtedy na cały głos: “ratunku, ratunku, karzeł bije kalekę”.
A masz czasem poczucie, że musisz dostosować się do jakichś norm i schematów, czy czujesz, że możesz być sobą na każdym polu?
Chciałabym i mogłabym być sobą, gdyby nie otaczające mnie ograniczenia. Mam 33 lata. Mogę być matką, osobą odpowiedzialną za drugiego człowieka, a nie mogę sama pójść i załatwić podstawowych rzeczy. Muszę się prosić, tłumaczyć. To nie jest ważne, czy mam męża, czy mam brata, czy mam chłopaka, czy mieszkam z kimś – ja chcę być samodzielna! To nie jest obowiązek faceta, dziewczyny, męża, narzeczonego, brata czy sąsiada, żeby mi służyć. To jest moja potrzeba, więc chcę móc ją sama zaspokoić. Nie chcę być źle zrozumiana – to nie jest tak, że ja tylko narzekam. Nie chcę mówić, jak bardzo mam przerąbane, żeby wzbudzić czyjeś współczucie. Chcę zwrócić uwagę na realny problem! Chcę, żeby osoby z niepełnosprawnościami, które wchodzą w dorosłe życie albo osoby, które niepełnosprawność nabyły i mają bardzo trudną sytuację, bo muszą nauczyć się życia na nowo, po prostu miały jak najłatwiej. Bo mogą mieć. Ja też cały czas się uczę, poznaję siebie, doświadczam. A jeśli pytasz o potrzebę dostosowania się do jakichś społecznych norm, to wiesz… zawsze marzyłam o rodzinie, o byciu mamą. W wieku 30 lat powiedziałam “nie”. Na podstawie własnego doświadczenia postanowiłam, że nie będę mamą. Nie chcę, żeby moje dziecko, jak będę miała fizycznie gorszy dzień, patrzyło na to. Jak będę chciała coś zrobić, żeby widziało, że nie mogę. Jak będzie chciało wyjść na plac zabaw, nie będę w stanie mu towarzyszyć. Jak będę musiała iść na wywiadówkę, nie będę mogła wstać z łóżka. Jestem po 37 operacjach i naprawdę czasem mam dni, kiedy chcę, a po prostu nie mogę.
A żałujesz czegoś w życiu?
Hmm… Żałuję i nie żałuję. Po Oscarach wiele osób mi mówiło, żebym wykorzystała ten czas. Dostawałam mnóstwo propozycji, żeby coś promować, być czegoś ambasadorem. Ja wiem, że pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze. Ja muszę czuć to, co robię. Muszę czuć, że ludzie mnie szanują. Tymczasem zdarzały się rozmowy w stylu:
– Pani Anno, potrzebujemy karła.
– No, super. I co ten karzeł ma robić? – pytam.
– Ma być karłem – słyszę w odpowiedzi.
– Karłem już jestem. Coś więcej?
Później okazało się, że mam zagrać scenę gwałtu w klatce, ale mam się cieszyć, bo to jest jedyna scena, w której zagra sam reżyser. Wiesz, takie wyróżnienie. I ja nie wiem, czy mam zrobić to charytatywnie czy powinnam jeszcze dopłacić za taką nobilitację. Ale ogólnie karły na rynku mają wzięcie… Często są zatrudniani na przykład do noszenia tacy z różnymi białymi proszkami na wieczorach kawalerskich… To jest w modzie! Ale czy naprawdę czegoś żałuję? Może żałuję trochę tego, że tak późno zaczęłam odkrywać świat. Dziś staram się, jak mogę, nadrabiać podróżniczo ten stracony czas. Kocham żyć. Uwielbiam poznawać ludzi, poznawać świat. Ze względu na swoje problemy zdrowotne, w rodzinie byłam osobą najmniej podróżującą po świecie. Dopiero 7 lat temu, po raz pierwszy w życiu, byłam świadomie za granicą. Dostałam się wówczas na staż w jednej z fundacji. Staż odbywał się w Grecji, gdzie miałam lecieć na dwa miesiące i opiekować się starszymi ludźmi. To miała był moja pierwsza taka podróż, więc był to trochę skok na głęboką wodę. Ja bezjęzykowa, w pierwszej zagranicznej podróży, do miejsca i ludzi, których nie znam. Wówczas moje przyjaciółki uznały, że mój pierwszy świadomy lot powinien być nieco inny – nie do pracy, nie w samotności, nie z obcymi ludźmi. Zabrały mnie więc na dwa dni do Paryża. To było coś pięknego.
Aniu, każdy z nas odrobił już wiele lekcji w życiu. Jeden więcej, drugi mniej. Dużo lekcji do odrobienia jeszcze z pewnością przed każdym z nas. Ale gdybym zapytała Cię o taką jedną najważniejszą lekcję, której nie chciałabyś nigdy zapomnieć? Taką lekcję, która najwięcej Ci dała? Może jakoś Cię ukształtowała?
Tak publicznie? [śmiech]
Najwyżej wykropkujemy.
Mam 5 takich lekcji. Ostatnio dużo o tym myślałam i właśnie za te 5 lekcji jestem najbardziej w życiu wdzięczna, ale na pewno nie wszystkie chcę wymienić publicznie.
To wybierzmy może jedną z pierwszych i jedną z najbardziej aktualnych…?
Pierwszą lekcją była na pewno moja wyprowadzka z Warszawy. Miałam 15 lat, kiedy sama wyprowadziłam się na Mazury. To był czas, kiedy potrzebowałam “poczuć się” i “znaleźć się”, a w Warszawie nie wiedziałam do końca na czym stoję. A jeśli miałabym powiedzieć o jednej z większych i najbardziej aktualnych lekcji, to była nominacja do Oscarów. Wszystko to, co działo się dookoła nich, było dla mnie jedną z potężniejszych lekcji, jaką dostałam od życia i której nigdy nie zapomnę.
Co dała Ci ta lekcja?
Po pierwsze – kolejny raz przekonałam się, jak cudowni są ludzie. Na każdym kroku – zarówno w Polsce, jak i za granicą – oferowali swoją bezinteresowną pomoc. W każdej sytuacji, a przygód miałam wiele. Dam Ci przykład – do Los Angeles nie doleciała moja walizka, a przypomnę, że leciałam tam na miesiąc. Tutaj trzeba jeszcze zaznaczyć, że u mnie wygląda to nieco inaczej, ponieważ nie pójdę sobie do sklepu i nie kupię spodni. Okazało się więc, że oprócz kreacji bankietowych nie mam niczego swojego, ale właśnie przez brak tych prywatnych rzeczy, poznałam osoby, które z dobrego serca, tak po prostu, bezinteresownie mi pomagały. Jestem wdzięczna za całą tę historię, ale wiesz… ja nie chcę żyć tylko “Sukienką”. To było wspaniałe, wyjątkowe i cudowne doświadczenie, ale to jest tylko część mnie. Ułamek. Kawałek mojego życia. Tymczasem jestem utożsamiana tylko z nią. Pominę już fakt, że dla większości ludzi film ten kojarzy się tylko z karłowatością. Tymczasem tematem była przede wszystkim kobiecość, przyjaźń, chęć uczestniczenia i bycia kawałkiem społeczeństwa, akceptacji… To, czego pragnie, potrzebuje i na co zasługuje każdy z nas.
Chciałabyś się czasem od tego odciąć?
Bardzo. To nie jest tak, że ja tego nie doceniam. Doceniam to bardzo! Ale jednocześnie chcę się dalej spełniać.
Zostańmy proszę jeszcze na chwilę w tej oscarowej rzeczywistości. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że preferujesz raczej chłopięcy styl noszenia się. W momencie nominacji do Oscara, w Twojej szafie zabrakło nawet tej tytułowej sukienki. Tymczasem na czerwonym dywanie prezentowała się Pani oszałamiająco, Pani Anno!
Tomek Ossoliński odezwał się do mnie jeszcze długo przed nominacją. Powiedział, że po obejrzeniu “Sukienki”, chciałby ją dla mnie kiedyś uszyć. Nie mogło być chyba lepszej okazji niż uszycie sukienki na galę, prawda? Przygotował mnóstwo przepięknych, absolutnie wyjątkowych kreacji, ale pamiętam dokładnie jeden moment. Dla mnie – absolutnie szczególny. Pamiętam chwilę, kiedy po raz pierwszy przymierzyłam projekt mojego garnituru. Garnituru, który był idealnie na mnie skrojony. Popłakałam się. Stałam w nim i ryczałam. Wiem, że komuś wyda się to głupie i płytkie, ale ja po raz pierwszy w życiu miałam na sobie coś, co zostało skrojone na moją miarę.
Powiedziałaś przed chwilą, że chcesz się dalej spełniać. A czego nie chcesz już w życiu?
Bycia utożsamianą tylko z niepełnosprawnością. Jednocześnie chciałabym, żeby ta niepełnosprawność nie była tematem tabu. Ale też, żeby mnie tak bardzo nie ograniczała. Nawet nie ona, ale system i ludzie. W ubiegłym roku wzięłam udział w kampanii społecznej Fundacji Avalon “Teraz mnie widzisz”. Dzwoni do mnie dziennikarka jednej ze stacji telewizyjnych, w której miałam opowiadać o akcji. Kobieta się nawet nie przedstawiła i mówi do mnie: “Aniu, mów tak, żeby było wzruszająco”. Pytam ją, co to znaczy? Odpowiada: “No, a dlaczego wzięłaś udział w tej kampanii?”. Kobieto, no właśnie dlatego, żeby nie było wzruszająco. Żeby było normalnie. Mi w takich momentach ręce opadają. Nie chcę, żeby ludzie nas szufladkowali, narzucali ograniczenia, uniemożliwiali nam rozwój. Chciałabym chociażby mieć możliwość pójścia do państwowej szkoły aktorskiej, a nie mam takiej możliwości. Nie mogę nawet podejść do egzaminu wstępnego.
Dlaczego?
Jestem zdyskwalifikowana na samym początku, bo wymagane są chociażby jakieś podstawowe figury gimnastyczne, których nie zrobię. A jest taki paradoks w filmach… Większość osób z niepełnosprawnościami, grają osoby sprawne. Osoby, które grają i udają niepełnosprawność. Po jaką cholerę? Dlaczego nie możemy dać szansy osobie z niepełnosprawnością, która ma jakieś predyspozycje? Która ma pasję? Która chciałaby grać i nie musiałaby udawać? Wiem, że chodzi o pieniądze. To są finanse. Tutaj jest mnóstwo rzeczy, które muszą być dostosowane do potrzeb tej osoby. Ale to, że odbiera nam się taką szansę, jest bardzo słabe.
Aniu, to już na koniec, celem przypieczętowania – ostatnie pytanie. Gdybyś mogła dziś poznać odpowiedź na jedno nurtujące Cię pytanie, to o co byś zapytała?
Hmm… Wiesz co, pytań mam bardzo dużo, ale nie jestem pewna, czy rzeczywiście chciałabym znać na nie odpowiedzi. Czasem, jak nie znamy odpowiedzi na te najtrudniejsze, najbardziej nurtujące nas pytania, to pełniej żyjemy i zastanawiamy się nad tym, co robimy. Chyba bałabym się wiedzieć o wszystkim. Wolę doczekać.
W momencie postawienia tej ostatniej kropki, przyszły mi do głowy dziesiątki kolejnych pytań. Ale może rzeczywiście warto doczekać? Więc zamiast ostatniego pytania, krótkie stwierdzenie: “Człowiek ma z tego życia korzystać. Ma żyć pełnią życia, a nie zamykać się w domu. Nie zajmować się tylko swoimi kompleksami. Ma poznawać ludzi i nowe perspektywy patrzenia, słuchania, przeżywania, czucia”. Zapamiętam.