“DOM JEST PODSTAWĄ. JEŚLI NIE MA TEGO FUNDAMENTU, WSZYSTKO SIĘ CHWIEJE” – AGNIESZKA SIKORA
Młodość – czas marzeń i planowania przyszłości. Dla tych, którzy nie mają własnego łóżka i dachu nad głową, staje się ciężarem nie do udźwignięcia. Ci młodzi ludzie stojący u progu dorosłego życia, już na starcie wnoszą w nie potężny bagaż traum i lęków. Bez odpowiedniego wsparcia, trudno im uwierzyć w lepsze jutro. Gwarancję stabilności, poczucia bezpieczeństwa i przynależności młodym w kryzysie bezdomności, daje Agnieszka Sikora i Fundacja po DRUGIE. Ci, którzy za nią stoją, nie skreślają żadnego człowieka. Zapraszają go do pracy nad zmianą i walki. Walki o wspomniane lepsze jutro.
Pani Agnieszko, czy każdy człowiek zasługuje na drugą szansę?
Myślę, że każdy człowiek zasługuje na trzecią, czwartą, piątą i siedemdziesiątą piątą szansę.
A jest jakaś granica, kiedy tę wiarę w naprawę czy poprawę, należy stracić?
Myślę, że nigdy nie należy tracić wiary w to, że człowiek może się zmienić. Nie raz i nie dwa byliśmy świadkami przemian ludzi, którzy przez 30 lat swojego życia, to życie trwonili i marnowali, ale z czasem zaczęli je ogarniać. Po latach w końcu wydostali się z tego ciemnego punktu. Nie należy więc nikogo skreślać. Z czasem to my możemy zmieniać i modyfikować naszą ofertę dla tego człowieka, sposób rozmowy z nim czy oczekiwania. Zawsze przychodzi też ten czas, w którym druga strona musi coś pokazać. Musi coś udowodnić. Kluczowe jest konkretne działanie, a nie puste deklaracje.
Porozmawiajmy proszę o wychodzeniu z tego ciemnego punktu przez młodzież. Młodzież, na którą zwykle patrzymy i myślimy, że jeszcze wszystko przed nią. Ludzi, którzy wchodzą w dorosłość – i jak może się wydawać – mają ogromne możliwości i całe życie przed sobą. W momencie, gdy mówimy jednak o młodzieży w kryzysie bezdomności, ona wchodzi w to życie z potężnym bagażem. Jak pomóc temu młodemu człowiekowi udźwignąć ten bagaż? Jak pomóc mu wypakować z niego to, co złe i destrukcyjne, a zatrzymać to, co ważne i warte uwagi?
Na “dzień dobry” musimy dać temu młodemu człowiekowi pełen pakiet. Musimy umożliwić mu zaspokojenie podstawowych potrzeb. Dbamy więc o to, by dostał on coś do jedzenia, napił się ciepłej herbaty czy mógł się umyć. Dajemy mu mydło, ręcznik, skarpetki i wszystko to, czego potrzebuje na daną chwilę. Każda osoba, która przychodzi do naszego Punktu Pomocowego, ma od 18 do 25 lat. Każda z nich, na start, otrzymuje od nas taką samą ofertę. Gdy jest już najedzona, staramy się zabezpieczyć ją pod względem zakwaterowania. Jeśli tylko mamy miejsca w Domu dla Młodzieży, to ten młody człowiek trafia właśnie tam. Czasem jest to mieszkanie treningowe. Jeśli nie mamy wolnych miejsc – a takie przypadki zdarzają się niestety bardzo często – staramy się tę osobę zabezpieczyć w noclegowni czy w schronisku. Oczywiście nie jest to idealne rozwiązanie, ale jednak tymczasowo pozwala jakoś poradzić sobie z problemem braku dachu nad głową. Do tego wszystkiego dokładamy naszą pracę, czyli pracę pedagogów, specjalistów, terapeutów. Osób, które rozmawiają z młodzieżą, starają się ją ukierunkować na określone działania. Zachęcamy tych młodych ludzi do konsultacji z terapeutą uzależnień, prawnikiem, psychologiem czy doradcą zawodowym. Wszystko w zależności od tego, czego ten konkretny młody człowiek potrzebuje. Dalej piłeczka jest trochę po drugiej stronie, czyli powstaje pytanie – co ten młody człowiek z tym zrobi? Czy będzie chciał działać? Czy będzie potrafił działać? Bo czasem jest tak, że on bardzo chce, ale nie umie. Nie umie, bo ma złe nawyki. Bo nauczył się, że w życiu trzeba kłamać. Bo życie pokazało mu już nie raz, że nie ma czegoś takiego jak bezinteresowna pomoc.
Trudno jest przekonać do siebie człowieka, którego życie nauczyło ograniczonego zaufania? Przekonać go, że jesteśmy tutaj dla niego i po to, by naprawdę mu pomóc?
W wielu przypadkach spotykamy się z dużymi barierami, nad którymi musimy popracować. Musimy pokazać temu młodemu człowiekowi, że my naprawdę jesteśmy po jego stronie. Musimy przekonać go, że to wcale nie jest chwilowa pobudka, a że naprawdę chcemy z nim być. On musi w końcu uwierzyć, że w życiu opłaca się mówić prawdę, pracować i że warto pokonywać trudności, bo to wszystko dodaje nam sił i pozwala dobrze żyć.
Jedną z możliwości dających szansę na to dobre życie jest znalezienie się pod skrzydłami Fundacji po DRUGIE. Jak młodzież tutaj trafia?
Bardzo różnie. W praktyce często wygląda to tak, że często kończy się pobyt na przykład w domu dziecka, w zakładzie poprawczym czy ośrodku wychowawczym, no i gdy nie ma żadnego planu na tę młodą osobę, wówczas trafia ona do nas. Jeśli nie trafi do nas, czasem kierowana jest do ośrodka pomocy społecznej, noclegowni czy schroniska.
Zdarzają się osoby, które przychodzą do Was “z ulicy”?
Coraz częściej. Niekiedy trafia do nas młodzież, która znalazła nas w internecie poszukując jakiegoś rozwiązania dla siebie, ale mamy również osoby, które przyszły z polecenia rówieśnika. Z polecenia kogoś, kto korzystał już z naszej pomocy.
Domyślam się, że dla młodego człowieka podjęcie takiej decyzji, by stanąć u progu Fundacji i prosić o pomoc, nie jest łatwe. Jest wyrazem ogromnej siły i odwagi. Ale czy zawsze ten młody człowiek, który już do Was trafi, jest gotowy na to, by zawalczyć o to dobre życie?
Oj nie. Oczywiście zdarzają się osoby, które są zdecydowane i doskonale wiedzą, czego chcą. Wtedy ta praca jest dużo łatwiejsza, dynamiczna i szybciej widoczne są jej efekty. Czasem przychodzą do nas osoby, które nie potrzebują nas w dłuższej perspektywie. Bo mają wykształcenie, zasoby i potrafią pracować, ale jakaś losowa sytuacja sprawiła, że zostają bez dachu nad głową. Myślę, że jednak 90 procent uczestników naszego wsparcia to osoby, z którymi musimy jeszcze sporo zrobić. Osoby, z którymi musimy wspólnie przejść długą drogę po to, by mogły zrozumieć, że warto pracować, warto się starać, warto płacić podatki czy warto chociażby mieć ubezpieczenie.
Długa to jest droga?
W ostatnich latach coraz dłuższa, ponieważ trafiają do nas coraz młodsze osoby, u których ten młody wiek implikuje pewne zachowania.
Pani Agnieszko, zastanawiam mnie jeszcze jedno… Bezdomność, którą znamy – kolokwialnie mówiąc – ma twarz dojrzałego, mocno zmęczonego życiem człowieka. Człowieka, który jest zaniedbany, brzydko pachnie, spędza dnie na dworcach i grzebie w śmietnikach. Jak to jest z tą bezdomnością młodzieży? My jej nie widzimy czy my jej nie chcemy widzieć?
Myślę, że jesteśmy jednak bardzo dobrymi ludźmi i to nie jest tak, że my nie chcemy widzieć tej bezdomności. My po prostu o niej nie wiemy, bo o niej się nie mówi. Oczywiście moglibyśmy mieć tutaj jakiś żal do osób stojących za systemem pomocowym, że tego problemu nie wyłapały wcześniej, ale dziś już coraz głośniej mówi się o nim w różnych kręgach. Faktem jest natomiast, że tę młodzież jest bardzo trudno wychwycić. Ci młodzi ludzie niekoniecznie chcą korzystać z systemowej pomocy dla osób doświadczających bezdomności, takich jak noclegownie czy jadłodajnie. Ta młodzież po prostu się tam nie odnajduje. Nie identyfikuje się z grupą, która zwykle tam przebywa. Młodzi ludzie boją się, że jeśli zaczną korzystać z tej pomocy, to będą musieli przyjąć taką identyfikację i tożsamość. Zaczynają więc szukać pomocy na własną rękę i nie zawsze wybierają dobry sposób na wyjście z problemu. Czasem jest to przyłączenie się do większej grupy młodych ludzi, którzy kradną, biorą narkotyki czy zdobywają środki na codzienne funkcjonowanie w zły sposób. Znamy sporo młodzieży, która nocuje u znajomych. Dwa dni spędzą na jednej kanapie, trzy kolejne na innej.
Ale tej młodzieży często nie jesteśmy też w stanie wychwycić na ulicy. Jej nie widać w tłumie.
Nie widać, bo oni bardzo dobrze wyglądają. To są młode osoby, u których nie zobaczymy jeszcze tego “zmęczenia życiem”. Często są to ludzie ubrani w modne, markowe ciuchy, z słuchawkami na uszach. Oni niczym nie wyróżniają się spośród rówieśników.
A gdzie zwykle zaczyna się ich bezdomność?
Paradoksalnie – w domu. Chyba u każdej osoby, która do nas trafiła, bezdomność zaczęła się właśnie w domu. Nawet jeśli jest to osoba, która była w domu dziecka, to przecież trafiła tam z jakiegoś powodu. Jeśli mówimy z kolei o osobie, która nigdy nie była w żadnej instytucji, to pojawia się pytanie – dlaczego nie mieszka w swoim domu? Musi być jakiś tego powód. Albo w tym domu nie ma zrozumienia i nie ma komunikacji, albo jest przemoc. Jest jakiś brak. To wszystko wynosimy z domu.
Ten dom, w którym miłość bywa okazywana na różne sposoby, uczy nas też pewnego schematu właśnie miłości, bliskości czy chociażby życia. Ci młodzi ludzie często są tego pozbawieni już na starcie, prawda? Oni nie mają wzorców.
Oczywiście, że tak. Ten dom pozwala nam przede wszystkim doświadczać miłości, a nasza młodzież bardzo często tej miłości, bezpieczeństwa czy stabilizacji, w ogóle nie doświadczyła. To, jaki jest nasz dom, jest podstawą. Jeśli nie ma tego fundamentu, wszystko się chwieje.
Trafiły do Was kiedykolwiek osoby z tak zwanego “dobrego domu”?
Kiedyś rzeczywiście było tak, że zdecydowana większość młodzieży, która do nas trafiała i którą się opiekowaliśmy, stanowiły osoby wywodzące się z takiej typowo „patologicznej” rodziny, jaką znamy – mama pije, tata w więzieniu. Albo odwrotnie. Do tego dochodziła bieda, jakaś przestępczość. Muszę jednak przyznać, że na przestrzeni lat bardzo dużo się zmieniło. Mamy wiele osób, których rodzice nie wzbudziliby żadnych podejrzeń. Mają mieszkania, samochody, dobrą pracę. Czasem są po rozwodzie, czasem nie. Teoretycznie dobrze funkcjonują.
A co z praktyką?
W praktyce z czymś sobie nie poradzili. Nie chciałabym jednak, by wybrzmiało z tego, że to są źli rodzice. Wielu z nich naprawdę szukało rozwiązania. Naprawdę szukało jakiejś pomocy dla siebie i dla swojego dziecka. Problem w tym, że często nie otrzymali oni wystarczającego wsparcia. Coraz częściej podnosimy taki problem, że mamy jednak do czynienia z kryzysem rodziny w Polsce. Rodziny, która jest bezradna wobec problemów swojego dziecka. I oczywiście jest tak, że to dorosły powinien się z tym zmierzyć i to swoje dziecko jakoś zabezpieczyć, ale my jesteśmy tylko ludźmi. Czasem nie potrafimy, czasem obierzemy złą drogę i nawet nie wiemy kiedy, a to nasze dziecko już gdzieś leci. Jest na Złotych Tarasach, wącha proszek i wtedy ciężko jest to zatrzymać. Często właśnie w takich sytuacjach Fundacja po DRUGIE będzie ratunkiem. Tutaj są obce osoby, które jednak trochę inaczej popatrzą na tego młodego człowieka. Są specjaliści z doświadczeniem, którzy mają narzędzia, by temu młodemu człowiekowi pomóc.
Zdarza się, że uczestnicy wsparcia Fundacji mają kontakt ze swoimi rodzicami?
Zdarzają się również sytuacje, w których współpracujemy z rodzicami i razem staramy się, by to dziecko mogło wrócić do domu. Niekiedy rodzic zamyka przed dzieckiem drzwi, bo wyniosło z domu już połowę sprzętów po to, żeby je sprzedać i kupić narkotyki. Ktoś powie, że to wyrodny rodzic, a ja uważam, że to są bardzo mądre decyzje tych rodziców. Szalenie trudne, ale mądre. Super, jeśli to dziecko trafi do nas i razem możemy pracować nad tym, żeby było mu lepiej.
Na początku wspomniała Pani, że młodzież, która do Was trafia może zostać skierowana do Domu dla Młodzieży lub do mieszkania treningowego. Czym one się różnią? Na to drugie trzeba sobie “zasłużyć”?
Większość młodzieży, która trafia do Fundacji, kierowana jest do Domu dla Młodzieży. Wyjątkiem mogą być sytuacje, gdy przychodzi do nas osoba, która ma pracę, uregulowaną sytuację zdrowotną i nie ma potrzeby, by musiała ona przejść przez ten “pierwszy etap”. Ten jest miejscem, w którym mamy opiekuna 24 godziny na dobę. Opiekun dba o to, żeby w Domu był odpowiedni rytm. Pilnuje, by młodzież pamiętała, że wstaje się jednak rano, a nie śpi do godziny 15. Że załatwia się swoje sprawy. Że trzeba się umyć i najeść… Zaczynamy tutaj od bardzo podstawowych rzeczy i dopiero później możemy tych młodych ludzi odpowiednio ukierunkować i zmotywować do konkretnego działania.
Dom dla Młodzieży jest etapem takiego sprawdzenia? Zweryfikowania czy ten młody człowiek jest gotów na samodzielne pójście dalej?
Dla nas jest to przede wszystkim miejsce, które pozwala nam zdiagnozować, z czym ten młody człowiek tak naprawdę do nas przyszedł. Jaki jest jego prawdziwy problem. Dzięki temu możemy szybciej zaoferować mu odpowiednie wsparcie. Choć nie prowadzimy castingów, to podczas tych pierwszych spotkań, młodzież często nie mówi, w czym tak naprawdę tkwi problem. Oni chcą po prostu dobrze wypaść.
Rozumiem, że Dom ma przygotować młodzież do samodzielnej egzystencji. U jednego ten moment może jednak nadejść zdecydowanie szybciej, u drugiego trwać latami. Jak długo uczestnicy wsparcia mogą przebywać w Domu dla Młodzieży?
Tak długo, jak jest to koniecznie. Teoretycznie nie dłużej niż do 25. roku życia. Osoby, które mają już pracę, uregulowaną sytuację zdrowotną czy są po terapii i potrafią utrzymywać abstynencję, mogą przejść do mieszkania treningowego, gdzie nie ma już opiekuna przez całą dobę. Jest opiekun dochodzący, który pełni bardziej funkcję wspierającą.
Co ciekawe, Dom dla Młodzieży był tak naprawdę kolejnym krokiem, bo zaczęło się od mieszkań treningowych, które Fundacja prowadziła w Warszawie już przez wiele lat, prawda?
Dom dla Młodzieży został wymyślony w oparciu o to, co działo się właśnie w tych mieszkaniach treningowych. Na początku zdarzały się różne historie – począwszy od wiecznego bałaganu i imprezy, po nieproszonych gości, aż po wynoszenie jakiegoś sprzętu. Teraz, kiedy wchodzimy do tych mieszkań, tam pachnie rosołem i świeżo upieczonym ciastem. Tym dzieciakom chce się kupić firanki, by urządzić mieszkanie po swojemu. Ale na samym początku, gdy ci młodzi ludzie do nas trafiali, oni nie potrafili samodzielnie mieszkać. Nie potrafili korzystać z tego narzędzia, jakie mieli w swoich rękach. Zdarzało się, że jedni nie byli na to po prostu gotowi, drudzy powinni przyjmować leki i leczyć się psychiatrycznie, a udawali, że wszystko jest pod kontrolą. Byli również tacy, którzy zmagali się z uzależnieniem, ale przed nami grali, że wszystko jest ok. W ten sposób przez wiele lat, z wieloma uczestnikami, bawiliśmy się trochę w takiego kotka i myszkę. Dlatego trzy lata temu wraz z Justyną Galas, która pracowała jako opiekun mieszkań treningowych, doszłyśmy do wniosku, że trzeba zorganizować miejsce, w którym opiekun byłby przez całą dobę. Doszłyśmy do wniosku, że może wtedy mogłybyśmy jakoś pracować z tymi dzieciakami, żeby one nie traciły jednak tej szansy. Żeby nam się nie wymykały. Dosyć szybko udało nam się takie miejsce otworzyć, a jeszcze szybciej okazało się, że to naprawdę ma sens.
A ta młodzież często jeszcze zawodzi?
Myślę, że jeśli ten młody człowiek zawodzi, to przede wszystkim samego siebie. Mi jest po prostu przykro, kiedy widzę, że ktoś zamiast chwycić tę wyciągniętą do niego rękę, schodzi w dół. Ale nie zmienimy człowieka na siłę, wbrew jego woli. On sam musi podjąć świadomą decyzję, że chce i jest gotowy na zmianę. Musi przestrzegać też pewnych zasad.
W Domu dla Młodzieży też obowiązują pewne zasady. Jest regulamin, który musi być przestrzegany przez mieszkańców. Co w sytuacji, gdy któraś z tych zasad zostanie złamana?
Niestety trzeba ponieść konsekwencje swojego zachowania i opuścić Dom.
Często zdarzają się takie sytuacje?
Raczej nie. Oczywiście zdarzają się przypadki, gdzie ktoś musi opuścić Dom na przykład z powodu przemocy w stosunku do współmieszkańca czy z powodu złamania abstynencji, ale dochodzi do nich stosunkowo rzadko. To, co jednak ważne – my nie zamykamy furtki tej osobie. Ona zawsze może do nas wrócić. Niekiedy może wrócić już po trzech dniach, a niekiedy dopiero wtedy, gdy skończy terapię. Ta furtka jest jedynie przymknięta do momentu, aż ten młody człowiek nie zrobi czegoś, na co się umówiliśmy.
Być może nie powinnyśmy tak wartościować dokonań Fundacji, ale pamięta Pani jakąś historię, która najbardziej zapadła Pani w pamięć? Największy sukces, a może największą porażka?
Takich przypadków było wiele, ale pamiętam chłopaka, którego wyciągnęliśmy naprawdę z totalnego dna, a później udało mu się zbudować fajne życie. Kiedy do nas przyszedł – to już nie ważne czy był brudny i brzydko pachniał – ale on nie potrafił ukroić sobie kromki chleba. Po prostu nie miał takiej umiejętności, bo nikt go tego nie nauczył. Dzisiaj pracuje, ma swoje mieszkanie, skończył szkołę… Pamiętam, jak opowiadał nam, jak wyglądało jego życie, zanim do nas trafił. Mieszkał na działkach, w nieogrzewanym domku, bez wody. Gdy miał 19 lat poszedł do ośrodka pomocy społecznej, w którym usłyszał, że musi umówić się na wywiad, żeby dostać jakąś pomoc. Pyta mnie, gdzie miał się na ten wywiad umówić? Pod Pałacem Kultury? Na tych działkach pod Warszawą? Mam tutaj na myśli sytuacje, w których, gdy ten młody człowiek spotyka się z taką odmową pomocy albo skomplikowaną procedurą, on się po prostu z tego wycofuje. Czasem warto mu to jednak jakoś ułatwić.
Pani Agnieszko, a z Pani punktu widzenia, młodzi ludzie mają problem z głośnym mówieniem o swojej sytuacji? Potrafią mówić o swojej bezdomności?
Z tym bywa bardzo różnie. Jeśli mamy dzieciaki instytucjonalne, to one są przyzwyczajone do tego, żeby mówić o sobie. Czasem jest to wręcz bolesne, że one z taką łatwością i bez emocji potrafią opowiadać o bardzo trudnych doświadczeniach. Tylko oni opowiadali już o tym dziesiątki razy, są do tego przyzwyczajeni. Opowiadali to jednemu kuratorowi, później drugiemu. Za jakiś czas pracownikowi socjalnemu, asystentowi rodziny czy psychologowi. Dlatego potrafią już beznamiętnie mówić o tym swoim życiu. Ale są również osoby, którym jest bardzo trudno o tym mówić, a najtrudniej po prostu przyjść i poprosić o pomoc.
Jeśli mówimy już o trudnościach… Trudno jest się Pani odciąć od spraw Fundacji i zająć swoim życiem?
Myślę, że mam mocną psychikę i gdybym nieustannie nad tym wszystkim rozmyślała, nie potrafiąc postawić jakiejś granicy, po prostu bym się do tego nie nadawała. Oczywiście zdarzają się dni, kiedy zadzieje się coś trudnego, naprawdę trudnego. Kiedy na przykład któryś z dzieciaków odejdzie na zawsze… To zdarza się bardzo rzadko, ale mieliśmy kilka takich sytuacji… Wtedy trudno jest odciąć myśli i żyć swoim życiem. Ale to nie jest tak, że ta praca jest utkana tylko z trudnych i ciężkich chwil.
Już niedługo, w progach Fundacji, wsparcia będą mogły szukać również młode mamy. Mamy, których to dotychczasowe życie mogło być utkane właśnie z bardzo trudnych chwil.
Dokładnie tak. Niebawem ruszamy z projektem Dom dla Młodych Mam. Projektem, który ma już ponad 10-letnią historię. Pomysł na takie miejsce zrodził się w momencie, gdy pojechałam z lalkami – symulatorami niemowląt do jednego z ośrodków wychowawczych w Polsce z programem, który miał pokazać dziewczynom, jak opiekować się dzieckiem. Spotkałam tam kilka młodych mam, które nie były ze swoimi dziećmi. Te dzieci albo były oddane do rodzin zastępczych albo przekazane do bliskich tych dziewcząt. Pamiętam, że nie mogłam wtedy zrozumieć, dlaczego tak jest, że te dziewczyny nie mogą mieszkać ze swoimi dziećmi razem w ośrodku. Przecież nawet kobiety w więzieniu mogą wychowywać swoje dzieci do ukończenia przez nie 3. roku życia, a tym dziewczynom odbiera się prawo do bycia matką i realizowania się w tej roli tylko dlatego, że są nieletnie i przebywają w ośrodku. Była we mnie wtedy ogromna niezgoda na to wszystko. Pomyślałam, że trzeba szybko zmienić prawo i stworzyć specjalne oddziały w tych placówkach resocjalizacyjnych, by dziewczyny mogły przebywać tam razem z dziećmi. Wydawało mi się, że ustawodawca bardzo szybko zrozumie taką potrzebę. Przecież nawet w Konstytucji mamy zapisane, że macierzyństwo i rodzicielstwo są pod ochroną Rzeczypospolitej Polskiej, więc byłam pewna, że będzie to bardzo prosty proces, a tutaj zderzyłam się jednak ze ścianą. Okazało się, że jest bardzo dużo niezgody wśród kadry tych placówek. Mówiono: “Ale jak, przecież zostaliśmy przygotowani do pracy z nastolatkami i ludźmi zdemoralizowanymi, a nie do pracy z bobasami”. Proces zmieniania prawa trwał bardzo długo, więc w międzyczasie pomyślałam, że jeśli oni tego prawa nie zmienią, to my musimy coś z tym zrobić. Musimy wybudować dom, w którym te młode matki będą mogły zajmować się swoimi maluszkami. Zdobyliśmy środki i grant od Fundacji Velux, który pozwolił nam na wybudowanie takiego domu. Okazało się, że to jednak nie rozwiązuje większości problemów. Ten cały proces trwał zaskakująco długo. Myślałam, że w momencie, gdy organizacja pozarządowa organizuje tego rodzaju wsparcie i otrzymuje dofinansowanie, to przychylność urzędników będzie w tym wszystkim dużo większa niż ta, z jaką się spotkaliśmy. Wie Pani, co jest najbardziej przykre? Przykre jest to, że my musimy przekonywać urzędników, że naprawdę warto ratować tych młodych ludzi.
Do kogo skierowana będzie oferta Domu dla Młodych Mam? W jaki sposób te dziewczyny do Was trafią? Miejsca w domu również są ograniczone, a domyślam się, że potrzeby mogą okazać się dużo większe.
Dom będzie skierowany przede wszystkim do dziewcząt, które mają od 18 do 25 lat, są w ciąży lub już są mamami, opuszczają placówkę i zostają bez dachu nad głową.
…i znów dostają szansę na nowe, dobre i fajne życie? Tymczasem społeczeństwo bardzo łatwo ocenia takie osoby. Osoby, który na przykład opuszczają zakład poprawczy. Nie wiemy, jaką mają one za sobą historię i jaki bagaż ze sobą niosą, ale łatwo jest przykleić im niechlubną łatkę. A jak jest w przypadku młodzieży, która staje u progu Fundacji i prosi o pomoc? Wiem, że nie skreślacie i każdemu dajecie szansę, ale gdy widzicie tego człowieka po raz pierwszy, to od razu wiecie, że drzemie w nim potencjał czy zdarza się, że nie widzicie szansy na jakikolwiek sukces?
Ja już tyle razy się pomyliłam… Teraz przyjęłam zasadę, że lepiej już nic nie mówić i nie przewidywać. Wszystko zweryfikuje czas. Zdarzało się, że przychodził do nas chłopak, którym byłam zachwycona i widziałam w nim ogromny potencjał, a on zawodził. Rozczarować mogą nas ci, którzy zrobili na nas bardzo dobre wrażenie, a pozytywnie zaskoczyć osoby, które nie rokowały zbyt dobrze. Wiem jedno – każdej osobie trzeba dać czas. I szansę.
Na początku naszej rozmowy padło pytanie o to, czy każdy zasługuje na drugą szansę. Otrzymałam jasną i konkretną odpowiedź. Podobne słowa wybrzmiały na koniec spotkania. Wniosek? Nikogo nie należy pozbawiać szansy na lepsze. Bo to może nadejść. Zawsze.