Bartek Jędrzejak

„BĘDĘ NAJBARDZIEJ UKOCHANYM PRZYPADKIEM NA ODDZIALE GERIATRYCZNYM. JAK MI SIĘ NA STAROŚĆ TE MOJE SZUFLADKI POOTWIERAJĄ, A DODATKOWO WSZYSTKO ZE SOBĄ WYMIESZA, TO BĘDĘ ŻYŁ W CUDOWNYM, SWOIM WŁASNYM ŚWIECIE” – BARTEK JĘDRZEJAK

Dziś będziemy pod wpływem Najpogodniejszego Człowieka Telewizji. Najcieplej na sercu zrobi się, gdy będzie opowiadał o pracy, którą ma we krwi, o miłości do ludzi, zachwycie podróżami i kolejnymi doświadczeniami. W pozostałej części rozmowy więcej chwil ze słońcem zagwarantuje nam opowieść o wpadkach na wizji. Nieco chmur przyniesie wspomnienie walki z chorobą, które rozpogodzi jednak jej pokonanie. Groźny niż w postaci rozmów o stygmatyzowaniu i bagatelizowaniu depresji rozjaśni wyobrażenie spokojnej i radosnej starości. Zapraszam na prognozę pogody nie tylko dla bogaczy. I puchaczy. Pogody, którą zaprezentuje nam Bartek Jędrzejak. 

Bartku, kiedy napisałam do Ciebie wiadomość z prośbą o rozmowę, w odpowiedzi – bez zbędnych formalności – dostałam same konkrety. Data, godzina, co, gdzie, jak. Mam wrażenie, że jesteś osobą turbo zorganizowaną, wszystko masz zaplanowane od A do Z, a w Twoim terminarzu nie ma miejsca na przypadki.

To zależy – w pracy jestem osobą bardzo zorganizowaną, w życiu prywatnym trochę mniej. Nie da się być zawsze, wszędzie, na 100 procent. Natomiast w pracy wszystko jest gigantyczną logistyką. Wyjazdy, przejazdy, przeloty, transfery. Tysiące kilometrów, setki ludzi, dziesiątki miejsc – tutaj wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. “Dzień Dobry TVN” zaczyna się punktualnie o godzinie 8, mam konkretne godziny wejść pogodowych, więc niech się wali, niech się pali, a ja muszę być na czas. 

Chcesz powiedzieć, że w życiu prywatnym jest więcej rozgardiaszu? 

Nie, w życiu prywatnym też jestem dosyć zorganizowany, ale mam taką naturę, z którą lepiej czuję się wówczas, gdy nic nie muszę. Lubię mieć pełną dowolność, świadomość tego, że sam o wszystkim decyduję i nic mnie nie goni. 

Skoro nawiązałeś już do wszystkich swoich wyjazdów, to pozwól, że pociągnę nieco temat. Czy taka prognoza wyjazdowa, ciągłe życie w drodze, na walizkach nie bywa męczące? Można to pokochać? Przyzwyczaić się?

Wiesz, z tym jest trochę tak, jak z każdym nałogiem, a ja to mam już we krwi. Właściwie podróżuję od dziecka – najpierw zacząłem zwiedzać kolejne kraje z rodzicami. To oni zaszczepili we mnie miłość do podróży. Później tańczyłem w zespole folklorystycznym, z którym jeździłem w trasy koncertowe po całym świecie. Pamiętam, że egzaminy do liceum zdawałem eksternistycznie, we wcześniejszym, specjalnie przygotowanym terminie. Teraz, w tym życiu zawodowym jest podobnie. Z jednej strony jest to piękne, bo każdego dnia dzieje się coś innego, coś nowego, spotykam nowych ludzi, poznaję nowe miejsca. Każdego dnia dowiaduję się czegoś nowego. Tych ciekawych historii, poznawania świata – tego nie ma końca. To jest trochę tak, jakbym każdego dnia przeczytał nową książkę, z której coś dla siebie wynoszę. 

Jesteś w stanie wyobrazić sobie siebie za biurkiem? Ośmiogodzinny dzień pracy w korporacji? Czy to jest coś, co kompletnie nie pasuje do Twojej osobowości? 

Obawiam się, że nie mógłbym już pracować – mówiąc krótko – siedząc na czterech literach. Ja wręcz się tego trochę boję. Wiem, że wszystko ma swój kres. Wiem, że kiedyś przyjdzie koniec mojej pracy. Często pytają mnie, czy wiem, co mógłbym robić zamiast. Ja nawet się nad tym nie zastanawiam. Kocham to, co robię. 

Może to już uzależnienie?

Pewnie trochę tak. Zawsze mówię, że gdyby ktoś chciał mnie ukarać, to posadziłby mnie w jednym miejscu. Gdybym na przykład dzisiaj odebrał telefon od dyrektora programowego Edwarda Miszczaka i usłyszałbym: “Bartek, od jutra zasiadasz na kanapach i prowadzisz program “Dzień Dobry TVN”, to z jednej strony byłby to ogromny prestiż, jakieś moje ukryte marzenie, ale z drugiej strony – co z tymi podróżami? Kiedy zbyt długo siedzę w jednym miejscu, już przebieram nogami.

Robisz to, co kochasz. Mówisz, że bez tego brakowałoby Ci tlenu. A czy dostrzegasz jakiekolwiek negatywne strony takiego stylu życia? 

Zdecydowanie cierpi na tym życie prywatne. Mam garstkę przyjaciół, którzy rozumieją to, że w ostatnim momencie zmieniam, odwołuję plany. Że nie mogę pojawić się na urodzinach, imieninach. Mam to szczęście, że mam kochającą i bardzo wyrozumiałą rodzinę, która doskonale rozumie to, że wpadam jednego dnia świąt, a drugiego dnia wypadam. Ta ciągle otwarta walizka, to poczucie, kiedy nigdy do końca nie wiesz, gdzie wylądujesz, bo w ostatniej chwili mogą zmienić się plany – życie prywatne musi być temu absolutnie podporządkowane. A z drugiej strony to wszystko dostarcza takiej adrenaliny i ekscytacji, od której jestem uzależniony. 

Bartku, a gdybyśmy na chwilę wrócili jeszcze do lat wcześniejszych… Kim Bartek Jędrzejak chciał zostać w dzieciństwie?

Bartek Jędrzejak, jak każdy mały chłopiec chciał być żołnierzem, policjantem, ale największym marzeniem Bartka było zostanie lekarzem. A że Bartek urodził się dwa miesiące przed terminem, to jako małe dziecko bardzo dużo chorował. Pamiętam do dziś, jak pod dom przyjeżdżała karetka, wchodziła pani pielęgniarka i robiła mi zastrzyk. Jak byłem grzeczny i nie darłem japy, to zostawiała mi strzykawkę, żebym pod kontrolą mamy mógł się bawić. Kiedyś zestaw antybiotyków, które dostawało się w tyłek był bardzo ograniczony. Zazwyczaj to była penicylina, która ma taki specyficzny zapach. Wszystkie resztki penicyliny z tych zastrzyków ładowałem zawsze w mojego ukochanego misia. Ten nafaszerowany resztkami penicyliny miś, choć był prany milion razy, pachniał jak cała apteka. Więc Bartek marzył o chirurgii, o salach operacyjnych… To wszystko miało też lekkie zabarwienie rodzinne, bo mama jest psychologiem klinicznym, a w rodzinie mam dużo lekarzy… 

W takim razie jakie drogi poprowadziły Cię do miejsca, w którym jesteś teraz? Jak wyglądała droga, na końcu której stoi dziś Najpogodniejszy Człowiek Telewizji?

Ten młody Bartek, kiedy związał się z Lubuskim Zespołem Pieśni i Tańca zauważył, że równie interesujący jest cały backstage. Wszystko to, co dzieje się za kulisami sceny, teatrów, garderób. To mnie pociągało i już jako młody chłopak postanowiłem sobie, że będę pracował w telewizji. A wejdę tam, jeśli nie drzwiami, to oknem. Zaczynałem od małej telewizji w Zielonej Górze, gdzie dreptałem i pytałem, czy nic dla mnie nie mają. I tak mnie odsyłali, odsyłali, odsyłali, aż w końcu – być może już mną zmęczeni – powiedzieli, że mają wolne 15 minut i że mogę prowadzić program młodzieżowy. Miałem wtedy 3 dni na przygotowanie wszystkiego, ale się udało. 

Skąd więc pogoda? Pamiętasz swoją pierwszą prognozę? 

Pierwszej prognozy nie pamiętam, ale tak, jak w wielu sytuacjach w moim życiu miał miejsce taki “kontrolowany przypadek”. Przez wiele lat pracowałem w Telewizji Polskiej. To był czas, kiedy prognoza pogody to były tylko plansze. Aż pewnego dnia wpadł Dyrektor Oddziału Telewizji Polskiej w Poznaniu i powiedział: “Słuchajcie, mamy sponsorów pogody, ale jeden z nich zażyczył sobie, żeby była prezenterka, prezenter”. Rozejrzał się i rzucił: “Ty, Jędrzejak, będziesz robił pogodę”. Później, byłem jednocześnie dziennikarzem jeżdżącym z kamerą po mieście i robiącym materiały do programów informacyjnych dla Wiadomości, Panoramy, Teleexpressu, a drugą nogą wpadałem do studia, żeby zrobić pogodę. Ale jak już doskonale wiemy, w Telewizji Polskiej bardzo dużo zależy od polityki, więc nadszedł ten dzień, kiedy musiałem zwolnić swoje miejsce dla osób, które przyszły za mnie i były bardziej polityczne. Więc praktycznie z dnia na dzień zostałem zwolniony. 

Dziś chyba nie masz podstaw, by uważać to za zawodową porażkę? 

Wtedy bardzo to przeżyłem. Mieszkałem w Poznaniu, miałem pracę, pierwsze mieszkanie do wykończenia, a nagle dowiedziałem się, że tracę pracę. Wiem, że tak trochę w mediach jest – jest splendor, światła, cekiny, flesze, czerwone dywany, aż nagle, z dnia na dzień, możesz to wszystko stracić. I żebyś mnie źle nie zrozumiała – to nie jest dla mnie najważniejsze. Chcę tylko powiedzieć, że nagle ktoś nad Tobą może stwierdzić, że na Twoje miejsce jest jednak ktoś inny. 

To powiedz proszę, skąd wzięły się te światła i flesze TVN-u?

Przyjaciele z Warszawy powiedzieli mi wtedy: “Stary, pakuj się i przyjedź na kilka dni. Tutaj złapiesz oddech, inaczej spojrzysz na sprawy, może jakiś pomysł przyjdzie Ci do głowy”. Spakowałem się i pojechałem. Zupełnie przypadkowo trafiłem wtedy na pierwszego producenta “Dzień Dobry TVN”, Remika Maścianicę, który tworzył dziecko TVN, dziecko Pana Mariusza Waltera, dziecko Edwarda Miszczaka. To był program, o którym wszyscy wtedy marzyli. Chcieli mieć takie swoje “Good morning America”, przy którym budzą się Amerykanie. W pewnym momencie rzucił, żebym wpadł do niego, do redakcji. Następnego dnia poszedłem do redakcji TVN i tak, jak wszedłem…

…tak zostałeś! 

Jakoś tak wyszło. Kompletnym przypadkiem była też pogoda. Powiem więcej – miałem zupełnie inne wyobrażenie o tej pracy. Poszedłem i powiedziałem, że chciałbym dorobić sobie do pensji. Zaproponowałem, że mogę pomóc im w wyszukaniu informacji, będę wspierał prezenterów, dziennikarzy… W odpowiedzi usłyszałem: “Dobra, dobra, nie ma sprawy. Ale skoro już jesteś, to weź stań i zrób prognozę pogody. Tak sobie nagramy i zobaczymy, jak to wyjdzie”. Później był tydzień, dwa tygodnie, trzy tygodnie ciszy. Po tym czasie zadzwoniła do mnie stylistka Dorota Williams i mówi: “Bartek, musimy iść szybko na zakupy, powybierać dla Ciebie stylizację, bo w przyszłym miesiącu zaczynasz pracę”. Robię wielkie oczy i pytam jaką pracę. Po chwili, na szczęście, zadzwonił ten kluczowy telefon poinformować mnie, że rzeczywiście zostaję prezenterem pogody. 

Prezenterem pogody w dosyć niestandardowej formie. Skąd pomysł na taką formułę? 

Dosyć mocno zaryzykowaliśmy. Widzowie w Polsce byli przyzwyczajeni do widoku prezenterki w eleganckiej garsonce, prezentera w dobrze skrojonym garniturze i pogodowego studia. Czesław Nowicki, Elżbieta Sommer – pierwsi sławni i uwielbiani prezenterzy pogody. Później również była rzesza genialnych prezenterów, ale jednak studyjnych. Pomyśleliśmy wówczas, że studio jest fajne, ale od czasu do czasu warto pokazać widzowi prezentera pogody na zewnątrz. Pokazać, że czasem jest mu zimno, że moknie, że szczęka zębami. Pokazać go w naturalnych warunkach. Do tego doszły różne ciekawe miejsca, do których jedziemy z kamerą. To było ryzykowne, bo nikt nie powiedział, że widzowi spodoba się prezenter pogody, który ciągnie nosem i ma rozwianą grzywę. 

Chyba warto było zaryzykować. Dziś widzowie Was kochają! 

To jest cudowne! Mam stały kontakt z widzami. Piszą do mnie z pytaniem, jakie miejsca polecam, jak tam trafić, co zobaczyć. Ruszają naszymi śladami. Kilka dni temu miałem prognozę pogody z Londynu i nagle ktoś podchodzi do mnie i mówi: “Panie Bartku, moja mama w Polsce ogląda teraz Pana w telewizji i mówi, gdzie Pan jest. Przyjechałem specjalnie metrem, żeby się z Panem sfotografować”. Innym razem wsiadam do samolotu, a obok mnie siada wspaniała, starsza dama. Patrzy na mnie i mówi: “Ojejku, ja chyba śnię”. Odpowiadam jej, że zależy o czym śni. A ona mówi, że dwa dni temu oglądała mnie w Nowym Jorku, a teraz siedzi obok mnie. To są urocze historie, które wynagradzają ten cały bagaż porannego wstawania, życia na walizkach, spania nie w swoim łóżku i jedzenia jajecznicy nie ze swojej patelni. 

Bartku, a wracając jeszcze na moment do ryzyka, o którym mówiłeś. Pogoda wyjazdowa, nadawanie na żywo z różnych miejsc i w różnych okolicznościach chyba niesie za sobą spore ryzyko nieprzewidzianych zdarzeń. Masz jakieś historie, które szczególnie zapadły Ci w pamięć? Wpadki, potknięcia? 

Oj, takich wpadek, pomyłek i przejęzyczeń było mnóstwo. Program na żywo rządzi się swoimi prawami i tam wszystko może się zdarzyć. To jest też coś, co widzowie kochają – mają wówczas dowód na to, że to wszystko jest na żywo, nie jest reżyserowane. Ja sam zapracowałem na trzecie miejsce w pewnym rankingu przygotowanym przez jedno z kolorowych czasopism. Rankingu największych wtop… 

Pochwalisz się, czym zasłużyłeś sobie na to zaszczytne miano?

Żeby jeszcze było się czym chwalić… Jest ranek. Sopot. Lekka mgła. Białe deski mola zroszone poranną rosą. 

Brzmi poetycko.

Dalej było nieco mniej poezji… Zerwało wtedy połączenie z reżyserką, a może ja po prostu tego nie dosłyszałem? Ale nie usłyszałem: “Trzy, dwa, jeden, jesteś!”. No i oparłem się o deski sopockiego mola i prosto do mikrofonu powiedziałem – tutaj proszę wykropkować – “i kur** du** mam mokrą”. I jak na złość wtedy już usłyszałem: “Bartek! Jesteś już na wizji!”. Więc co mi zostało? Uśmiechnąłem się promiennie do widzów i powiedziałem: “kochani widzowi, skoro wiecie już, co mam mokre, możemy przejść do prognozy”. 

Muszę Ci powiedzieć, że w dzisiejszej prognozie pogody byłeś o wiele bardziej subtelny. 

Znów palnąłem jakąś gafę?

Ależ skąd! Poprawiłeś mi humor, kiedy powiedziałeś, że mógłbyś oczywiście usiąść na tych mokrych schodach i zjechać po poręczy, ale… pupinka byłaby mokra! 

Uff, już się zestresowałem! Wiesz, my w “Dzień Dobry TVN” mamy trochę luźniejsze podejście. Szczególnie z Dorotą Wellman i Marcinem Prokopem. Nikogo nie udajemy, jesteśmy jacy jesteśmy. Mówimy to, na co mamy ochotę. Najgorsze są kopie, a do tego jeszcze nieudolnie podrobione. Olivier Janiak jest jeden. Szymon Majewski także. Anita Werner jest jedna. Duet Prokop i Wellman, który albo rzuca się w kuchni ciastem albo się przytula – nie ma drugiego takiego. Nazwiska, które wymieniłem mogą być dla kogoś inspiracją, ale ich nie da się podrobić. 

Bartku, a już zmieniając nieco temat. Chciałam Cię zapytać, z czym dzisiaj kojarzy Ci się “Big Brother”? 

Ze wspaniałą przygodą. Kojarzy mi się z realizacją moich marzeń, bo od czasu do czasu chciałbym robić rzeczy, które są nieco poza pogodą, a pokazują moje możliwości. Chyba kojarzy mi się z takim całkiem fajnym Bartkiem. Z właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

To, co teraz powiedziałeś jest absolutnie przepiękne. Ale wiesz, do czego zmierzałam, prawda? 

Oczywiście, że wiem. Ale wiesz… zastanawiam się czasem, czy dobrze zrobiłem, że o tym powiedziałem. Że powiedziałem o tym w takich okolicznościach. W wielu sytuacjach to, co powiedziałem o mojej depresji, zostało odebrane w taki sposób, że program spowodował u Jędrzejaka depresję. To nie jest tak! “Big Brother” nie był tego powodem. W moim życiu, w moim organizmie, już od dłuższego czasu działy się rzeczy, które do tego doprowadziły. Choroba miała swój początek dużo wcześniej, ale nie wiedziałem, że to jest depresja. 

Depresja chyba nie pojawia się w ciągu jednego dnia, prawda? 

Oczywiście, że nie! Depresja to jest choroba, która narasta. Bardzo często od dzieciństwa. Kiedy dostajesz depresji, idziesz do psychiatry i psychologa, zaczynasz szukać jej podłoża. Wyciągasz rzeczy, które wydarzyły się nawet 20, 30 lat temu. Więc to nie jest tak, że Bartek Jędrzejak przyszedł do “Big Brothera”, stanął na scenie i dostał depresji. Bartek Jędrzejak walczył już z tym wcześniej, tylko nie zdawał sobie z tego sprawy. W tym przypadku nowy projekt, nowe wyzwania, wymagania stawiane samemu sobie i stres z nimi związany spowodował, że gruchnęło. Pierwsze dwa programy rzeczywiście były dla mnie problemem, ale później dostałem się już pod opiekę lekarzy i wszystko wyglądało inaczej. 

Ale patrząc na Ciebie chociażby w pierwszych odcinkach, chyba nikt nie powiedziałby, że zmagasz się z chorobą.

Nawet moja mama, która jest psychologiem klinicznym i była przez ten cały czas przy mnie, zadzwoniła do mnie po programie i powiedziała: “Dziecko, nie mówię Ci tego jako matka, ale jako specjalista, który przyjął w swoim życiu tysiące pacjentów – jestem z Ciebie dumna! Jestem dumna, bo zrobiłeś coś niewyobrażalnego. Żeby z taką chorobą, jaką masz, wyjść na scenę i zrobić to w taki sposób”. Wiesz, długo zastanawiałem się, czy to w ogóle powiedzieć. Z jednej strony chciałem o tym mówić, ale nie po to, by być psychocelebrytą, ale żeby pomóc ludziom, którzy z tym walczą. Chciałem pokazać, że to jest choroba, z którą trzeba walczyć tak, jak z grypą, anginą czy zapaleniem ucha. Niektórzy radzili mi, żebym nic nie mówił. Przestrzegali, że będzie ciągnęła się za mną taka łatka osoby, która nie daje sobie rady. Ale w tym samym czasie, z okazji Światowego Dnia Depresji o swoich problemach mówiło wiele osób. Stwierdziłem, że i ja powiem. 

Wspomniałeś o osobie, która nie daje sobie rady. Nie masz wrażenia, że choć już coraz otwarciej i głośniej mówimy o depresji, w dalszym ciągu jest ona trochę stygmatyzowana? Panuje przekonanie, że chodzenie do psychologa, psychiatry jest dowodem na to, że sobie nie radzimy. A czy Ty myślałeś kiedykolwiek o depresji w kategoriach wstydu? 

A czy wstydem jest pójście do kardiologa, stomatologa, neurologa? Nie rozumiem, dlaczego tak jest. Nie rozumiem, dlaczego nie mamy problemu z mówieniem o sercu, wątrobie czy uszach. A wszystko to, co związane jest z mózgiem – organem, który kręci całym organizmem, jest przedstawiane jako coś, przed czym trzeba uciekać. Tymczasem on jest najważniejszym narządem! Zobacz – serce może bić, płuca mogą pracować, bo będzie oddychała za nas maszyna, a mózg umrze i nie żyjemy. Mimo iż serce bije. Ten mózg jest cholernie ważny! Wydaje mi się, że mamy z nim problem dlatego, że patrzymy na niego przez pryzmat poważnych chorób psychicznych. Byłoby tak samo, gdybyśmy na zapalenie krtani patrzyli przez pryzmat nowotworu krtani czy na zapalenie płuc przez pryzmat nowotworu płuc i umieranie w strasznych męczarniach i duszeniu się. Oczywiście, że są poważne problemy psychiczne, które powodują, że człowiek może być zagrożeniem. Ale co ważne, już dziś WHO oblicza, że przy dzisiejszym stanie i rozwoju świata, depresja czy nerwica lękowa będą zajmowały pierwsze miejsce na liście światowych chorób. Już nie choroby kardiologiczne czy nowotwory, a właśnie depresje i nerwice. Wystarczy spojrzeć chociażby na to, co dzieje się po pandemii. Ludzie stracili pracę, majątek, przestali się spotykać ze znajomymi, seniorzy zostali oddzieleni od rodziny – teraz wysyp depresji i nerwicy lękowej jest gigantyczny. 

A jak teraz, z perspektywy osoby, która doskonale wie, czym jest depresja, patrzysz na osoby, które może trochę bagatelizują problem? Siedzimy pod kocem, patrzymy na pluchę za oknem, nie chce nam się wyjść z domu i mówimy, że mamy depresję. 

Tak mówią tylko osoby, które nigdy nie spotkały się z tą chorobą. Które nigdy nie miały w rodzinie nikogo, kto zmagałby się z depresję, nerwicą. Podejrzewam jednak, że gdybyśmy się rozejrzeli wokół swoich bliskich, przyjaciół, rodziny, to nie ma człowieka, który nigdy się z tym nie spotkał. 

A czy głośne mówienie o depresji nie wiąże się trochę z wzięciem na siebie odpowiedzialności? Odpowiedzialności może nawet za innych ludzi? 

To jest ogromna odpowiedzialność, o czym wcześniej nie miałem pojęcia. Odpowiedzialność za życie innych ludzi. Zaczęły do mnie pisać osoby, które dziękowały, bo dzięki temu, co powiedziałem, one też podejmą walkę. Ale były także wiadomości w innych nastrojach: “Nie dam już rady. Chyba jednak odbiorę sobie życie”. I wyobraź sobie, że masz do tej osoby tylko kontakt na Instagramie i możesz machnąć ręką, bo każdy jest kowalem własnego losu, a z drugiej strony czujesz się odpowiedzialny za tą osobę. Więc zaczyna się pisanie z taką osobą, namawianie i przekonywanie, żeby poszła do lekarza. Najcudowniejsze w tym wszystkim są później wiadomości, w których czytam, że jest lepiej, że jest po wizycie u lekarza, że wychodzi na prostą. Pisały do mnie też osoby, które mają wśród znajomych chorych na depresję, ale kompletnie nie wiedziały co robić. Przyznały, że obejrzały wywiad, w którym powiedziałem, że osoby z depresją nie potrzebują ciągłego wsparcia, nie potrzebują tego, żeby wisieć nad nimi. Poza tym, ile można słuchać osoby, która w kółko gada to samo? One potrzebują świadomości, że w razie czego, ktoś jest. 

Bartku, a kiedy przyznałeś się sam przed sobą, że musisz podjąć walkę z depresję? Działał wtedy jakiś mechanizm wyparcia? Próbowałeś bronić się przed tą diagnozą? 

Absolutnie nie. Jak doszedłem do momentu, w którym było bardzo źle, od razu trafiłem do psychiatry, zacząłem chodzić do psychologa. Nie miałem momentu wyparcia i nie bałem się. Wręcz przeciwnie – chciałem iść jak najszybciej do lekarza i chciałem, żeby te tabletki jak najszybciej zadziałały. Tutaj problem polega też na niewiedzy – to nie jest tak, jak z antybiotykiem, który zaczyna działać po dwóch, trzech tabletkach. Oczywiście tabletki są najnowszej generacji i nie jest to “Lot nad kukułczym gniazdem”, gdzie z kącika ust leci Ci ślina, ale one zaczynają działać dopiero po dwóch, trzech tygodniach. 

Boisz się, że choroba może wrócić? 

Nie. Podczas terapii dowiedziałem się, co ją spowodowało, jakie są jej objawy. Wiem już, czego mogę się spodziewać i jak powinienem zareagować. 

A jak zmienia się postrzeganie świata, kiedy możesz ogłosić już zwycięstwo nad chorobą? Nagle zaczynasz widzieć świat przez różowe okulary czy jest to proces, w którym małymi krokami idziemy do przodu?

Stopniowo, małymi krokami wszystko wraca do normy. Najważniejsze jest to, żeby do farmakologii dołączyć psychoterapię, ponieważ tabletki, które bierzesz tylko na chwilę usypiają problem. Te stany depresyjne, stany lękowe, one się wyciszają. Ale one nadal są. Gdzieś jest ich powód, przyczyna. Tabletki go nie zlikwidują. Trzeba iść do psychologa i to wszystko rozgrzebać. Wiesz, to jest trochę tak, jak z raną. Ranę trzeba rozgrzebać, oczyścić i pozwolić się jej, pod kontrolą, zrastać. 

Bartku, ostatnie już pytanie – skąd Bartek Jędrzejak czerpie energię? Gdzie swoje źródło ma pozytywne nastawienie, tryskający optymizm, który widzimy na ekranie telewizora?

Nie chcę powiedzieć, że Bartek Jędrzejak ma dwie twarze, bo nie. Ale Bartek też się czasem smuci, ma gorszy dzień, nie uśmiecha się non stop. Ten facet też ma swoje przemyślenia, wzruszenia, na filmie uroni łezkę. Ale on lubi ludzi, kocha swoją pracę i lubi to, co robi. Ma fajne pomysły, żeby nabrać takiej energii. 

Na przykład? 

Bartek czerpie ze spotkań z rodziną, z przyjaciółmi. Ostatni weekend spędziłem ze znajomymi na zamku w Mosznej. Umówiliśmy się, udało się zgrać terminy. Było nocne zwiedzanie z duchami, było dzienne zwiedzanie zamku, były spacery. Ja się w takich momentach odcinam. Staram się raz na dwa, trzy miesiące zrobić sobie dłuższy weekend. Wtedy planuję sobie jakiś wyjazd. Kolekcjonuję te wspomnienia, ludzi, miejsca. Sam się z siebie śmieję i mówię, że będę najbardziej ukochanym przypadkiem na oddziale geriatrycznym. Jak mi się na starość te wszystkie moje szufladki pootwierają, a dodatkowo wszystko się ze sobą wymiesza, to będę żył w cudownym, swoim własnym świecie. Fakt, mogę być wtedy uciążliwy dla otoczenia (śmiech). 

Nie jestem meteopatą, ale ta prognoza dość mocno wpłynęła na moją pogodę ducha. Owszem, pojawiły się trudniejsze tematy, nieco chmur. Po wszystkim wyszło jednak słońce. Biomet zdecydowanie korzystny. Dziękuję Bartku! 

Bartek Jędrzejak

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *