Ewa Błaszczyk

„JEDYNE, CO MOŻEMY ZROBIĆ, TO STWORZYĆ PEWNE STRUKTURY, KTÓRE UŁATWIĄ NAM CODZIENNĄ EGZYSTENCJĘ. BÓLU CZŁOWIEK NIGDY SIĘ NIE WYZBĘDZIE” – EWA BŁASZCZYK

Nigdy nie pytała: dlaczego? Nie czuła żalu. Było tylko poczucie misji i obowiązek – „Przecież z faktami się nie dyskutuje”. Wiedziała, że musi zrobić coś, by nadać temu wszystkiemu jakiś sens. Odrzuciła grę na własnym boisku po to, by zrobić coś systemowego. Zrobiła – założyła Fundację Akogo? i powołała do życia Klinikę “Budzik”. Klinikę, w której ludzie rodzą się na nowo. O tym, jak pogodzić się ze wszystkim, co dostajemy od życia, o odczuwaniu bólu i o wartości drugiego człowieka, rozmawiałam z Ewą Błaszczyk. 

Pani Ewo, chyba mogę nazwać siebie szczęściarą, skoro udało mi się zająć jedną z pozycji w Pani kalendarzu? 

Rzeczywiście grafik jest bardzo napięty i nic nie zapowiada, by w najbliższym czasie to się zmieniło.

Jest Pani kobietą żyjącą w ciągłym biegu, podejmującą się mnóstwa aktywności, angażującą się w wiele przedsięwzięć. Zastanawiam się, na ile te wszystkie aktywności są ucieczką od codzienności. Takim środkiem, dzięki któremu brakuje czasu na to, by zatrzymać się w miejscu i zacząć zastanawiać nad tym, po co to wszystko, dlaczego? 

Nie mam żadnych wątpliwości, co do sensu tego, co robię. I nigdy ich nie będę miała. Budzą się ludzie. Przywrócenie każdej kolejnej istoty do życia jest najlepszym dowodem na to, że to wszystko ma ogromny sens. Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Zaczęło się budować “Budzik”, to trzeba to skończyć. 

W Pani słowniku nie funkcjonuje taki termin jak bezczynne siedzenie? Czas wolny? 

Nie ma na to czasu. Pilnuję tematów zawodowych, bo to jest mój jedyny wentyl. Tam jest iluzja. 

Iluzja nigdy nie zawodzi? Zawsze działa? 

Musi działać. Musi działać, bo inaczej bym zwariowała. Nie da się egzystować jedynie w otoczeniu ciężkich dział, trudnych tematów. 

Jeśli już o trudnych tematach mowa… Chciałabym, aby wprowadziła mnie Pani nieco w temat śpiączki, a raczej wybudzenia z niej – czy jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie ta osoba była, gdy jej nie było? 

Każde uszkodzenie jest inne. Jeden był w czarnej dziurze, a drugi przebywał w świecie, o którym nie mamy pojęcia. Każdy co innego opowiada, co innego pamięta. To jest może trochę tak, jak ze snami? Jest taka książka „Dowód”, amerykańskiego neurochirurga Alexandra Ebena, u którego koledzy orzekli śmierć mózgu. Eben wrócił, ale wtedy wszyscy uznali go za odchylonego. Tak było łatwiej, by nie burzyć porządku świata i swojego własnego porządku. Wrócił i zadał bardzo trudne pytanie: „skoro orzekliście u mnie śmierć mózgu, to wytłumaczcie mi teraz, gdzie byłem i dlaczego mam większą świadomość z tego czasu niż wy?”. On jakby z lotu ptaka widział dużo więcej. Więc jak odpowiedzieć mu na takie pytania? 

Łatwiej powiedzieć, że jest nienormalny. 

Dokładnie!

Od powstania dziecięcej kliniki minęło 8 lat. „Budzik” dla dorosłych funkcjonuje od 5 lat. Ile osób w tym czasie dostało „drugie życie”? 

W dziecięcym „Budziku” ponad 80, a w dorosłym ponad 30. 

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że kiedy Ola zapadła w śpiączkę musiała Pani przewartościować swoje priorytety. Zrobić coś, co nada temu wszystkiemu jakiś sens. Czy możemy powiedzieć, że fundacja i klinika są takimi środkami, które nadały temu sens? 

Na pewno. Został przygotowany program wybudzania ze śpiączki, za który dostaliśmy nagrodę WHO. Powstają “Budziki”. Ludzie się budzą. Proszę pomyśleć – człowiek, kiedy boli ząb, idzie do dentysty, zapada w śpiączkę – ma „Budzik”. Dzięki temu ma zespół ludzi, sztab specjalistów. Szansę na nowe życie.

A czy możemy mówić o jakimś czasie, okresie od momentu urazu, w którym szanse na wybudzenie są największe? 

Jest tzw. krótka stacja, w której można przebywać do 15 miesięcy. Z medycznego punktu widzenia, ta ciężka praca ma szansę na powodzenie właśnie w tym czasie. Później, medycznie, przechodzi się już w kategorię cudu. Są jednak także stacje, w których zdarzają się już cuda. W Toruniu jest tzw. długa stacja, którą prowadzi Fundacja “Światło” pod skrzydłami Janiny Mirończuk. To właśnie tam zdarzają się te wybudzenia po latach. 

Zdarzają się cuda? 

Tak, to już są cuda. Przy odpowiednio wykonywanej pracy, jest medyczna szansa na wybudzenie.

A jak te szanse wyglądają w przypadku Oli? 

W tej chwili, dopóki nie pojawi się jakieś rozwiązanie naukowe, np. iPS-y, jako cofniętej w rozwoju komórki macierzystej, która będzie w stanie odbudować synapsy i połączenia neuronalne w mózgu, to będziemy tkwić w takim stanie, jaki jest obecnie. 

Zastanawiam się, co się czuje, kiedy jest się świadkiem kolejnych wybudzeń, kolejnych cudów… Domyślam się, że jest ogromna radość, szczęście, duma. Ale czy pomiędzy tymi wszystkimi emocjami nie pojawia się przestrzeń na takie pytania: kiedy Ola? Dlaczego to nie jest Ola? 

To nie miałoby żadnego sensu. Co mi to da? Nic. 

A jak było wcześniej? Pojawiały się pytania: dlaczego? 

Nie, chyba nigdy tak nie miałam. Z faktami się nie dyskutuje. Jest to, co jest. Pojawiały się tylko pytania w stylu: co zrobić, żeby żyć? Jak to zrobić?

Ciężko było znaleźć odpowiedzi na te pytania? Drogę, którą należało podążać? 

Właściwie to się działo samo. Taka niebieska reżyseria. Trzeba było założyć fundację, bo bez tego nie byłoby niczego. Nie chodziło o to, by pomóc Kasi i Basi, ale o to, by działać systemowo. Kiedy nas już nie będzie, nie będzie fundacji, ten program zostanie. Jest wsadzony w koszyk świadczeń gwarantowanych NFZ. To jest ważne.

Myślę sobie, że przełamała Pani nieco stereotypy. Znakomita część osób, które dotknęłaby taka tragedia, skupiłaby się tylko na własnym podwórku. Myślała, co może zrobić tutaj. Dla swojego dziecka. Tylko dla niego. 

Ale co mogłabym zrobić sama dla swojego dziecka? Nic. Kluczowe jest tutaj wyjście z tym na forum. Doprowadzenie do konsultacji międzynarodowych. Tylko w ten sposób, jakieś odkrycia w tej dziedzinie mogą trafić do nas. Kiedy robiliśmy wszczep stymulatora w Olsztynie, przyjechali Japończycy i zobaczyli „Budzik”. Potem otworzyli klinikę inspirowaną nim u siebie, w mieście Nagoja. Tylko przy działaniach na szeroką skalę możemy zdziałać cokolwiek. 

Chciałabym jeszcze nawiązać do sztuki, w której Pani grała. Sztuka „Rok magicznego myślenia”, to sztuka opowiadająca o stracie męża i chorobie córki. Powiedziała Pani kiedyś, że była ona dla Pani najlepszą drogą do przejścia żałoby. 

Ratowałam się. 

Zastanawiam się, na ile możliwe było wówczas wyłączenie emocji, odcięcie życia prywatnego i oddanie się czystej narracji. Przecież była to sztuka, która poniekąd jest wiernym odzwierciedleniem Pani życia. Zadziałał tutaj geniusz aktorski? 

Zamknęłam wtedy jedne drzwi i otworzyłam następne. To było lepsze niż stu psychiatrów. A może po prostu mam takie szczęście, że trafiło akurat na mnie? Że mam taki zawód i mogę się właśnie tak ratować? Iluzją.

Zawód, który jest poniekąd dziełem przypadku? Plan był prosty: zdaję do szkoły aktorskiej jeden raz. Dostanę się, to świetnie, a jak nie, to nie?

Gdyby nie aktorstwo, to grzebałabym gdzieś w emocjach, w mózgu. Teraz też to robię, z taką różnicą, że w życiu to się dzieje naprawdę, a w aktorstwie jest to czysta iluzja. 

A czy Ewa Błaszczyk ma jakieś zawodowe marzenia? 

Mam za sobą premierę. Podczas pandemii usiadłam i zrobiłam monodram. 

A mogłaby Pani po prostu usiąść i złapać nieco oddechu.

Ale wtedy wpływ na mnie miałaby pandemia, a tak musiałam się skupić na pracy, w związku z czym pandemia mnie nie dotyczyła. 

Czyli satysfakcja zawodowa na ten moment została osiągnięta? 

To była reakcja na to, co się dzieje. W obliczu jakiegokolwiek zagrożenia staram się znaleźć drogę, by się przed nim ochronić. To jest moja praca, którą lubię. Wychodzę na scenę, gram, czerpię energię od publiczności, którą później pożytkuję na walkę w urzędach. 

A o czym Ewa Błaszczyk marzy? 

O czym marzy? Żeby się dało coś odbudować. Żeby zrobili te iPS-y. Bez tego jesteśmy w stanie takiego zawieszenia między życiem a śmiercią. A że wszystko trwa długo… no niestety. 

Potrzebna jest cierpliwość. 

Problem w tym, że ja jestem strasznie niecierpliwa. 

Pani jest niecierpliwa? To jak sobie Pani z tym wszystkim radzi?

Właśnie z tym sobie nie radzę. 

A jakie są kryteria, według których przyjmuje się osoby do Kliniki?

Jest cały program medyczny, skala Glasgow, zanurzenia w śpiączce, odpowiednie badania niezbędne do zdiagnozowania każdego przypadku. Potrzebna jest konsultacja wielospecjalistyczna. Przecież jesteśmy stworzeni do pionu i do ruchu, a tutaj leżymy i się nie ruszamy. Wszystko siada. Na każdym poziomie musi być specjalista. Musi być osoba bliska, która jest źródłem informacji o pacjencie. Musimy wiedzieć, co ktoś lubi, czego nie lubi, jakie ma pasje. 

Długo się czeka w kolejce do “Budzika”?

W dziecięcym Budziku najdłużej czekało się tydzień. W przypadku dorosłego niestety jest znacznie gorzej. 

„Budzik” dla osób dorosłych funkcjonuje w Olsztynie, a na jakim etapie jest budowa kliniki w Warszawie? 

Z zewnątrz wygląda na zakończoną. Oddanie planowane jest na koniec 2022 roku. Wtedy też będzie 20 lat istnienia Fundacji Akogo?. Planujemy też dziesięć filmów dokumentalnych w telewizji, które będą swego rodzaju manifestem osób wybudzonych, gdzie bohaterem będzie każdy, kto to przeżył i jego najbliżsi. Mocno pracujemy nad tym, aby to wszystko spiąć w całość. Aktualnie trwają prace nad nowym kosztorysem, bo ten, który był można w całości wyrzucić do kosza. 

Zdezaktualizował się? Ma Pani tutaj na myśl wpływ pandemii? 

Ten, który powstał przed pandemią nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Ceny materiałów budowlanych, zerwane łańcuchy dostaw – trafiliśmy w nieciekawy czas, ale nikt tego nie był w stanie przewidzieć. 

Pani Ewo, chciałabym jeszcze wrócić na moment do emocji. Zapytać, czy można oswoić się z bólem? Oswoić tragedię? Czy po tych wszystkich latach jest łatwiej?

Nie. To będzie do końca życia. Jedyne, co możemy zrobić, to stworzyć pewne struktury, które ułatwią nam codzienną egzystencję. Bólu człowiek nigdy się nie wyzbędzie. Każdego dnia patrzę na Olę… Jak to może nie boleć? 

Duże wsparcie ma Pani chyba w Mariannie, drugiej córce. Jak ona odnalazła się w tej sytuacji? 

Mam wrażenie, że na początku czekała po prostu i miała nadzieję, że się coś zmieni. Teraz już wie, że aktualnie medycyna jest bezradna. Mania jest świadomą osobą, wychowaną w tym wszystkim. Jest wiceprezesem Fundacji, ale szuka też swojej drogi. Pisze bajki dla dzieci, pisze książkę o swoim ojcu Jacku Janczarskim, założyła firmę odzieżową. Gramy też razem w sztuce u Krystyny Jandy. 

Chciałaby Pani, żeby Mania stanęła obok na deskach teatralnych? Żeby właśnie taką drogę wybrała? 

Chciałabym, żeby wybrała coś takiego, co daje jej satysfakcję. Co da jej szczęście.

A jest coś, czego się Pani boi? 

Strat. Ja reprezentuję jasną stronę życia. Bardzo męczy mnie konflikt, spięcia. Zła energia mnie osłabia. Wysysa ze mnie wszystkie siły.

A w jaki sposób się je odbudowuje? 

Niezależnie od tego, co się stanie, zawsze będę tkwić po tej stronie. A skąd czerpię energię? Też z ludzi. Tylko tych pozytywnych, dalekich od złości, destrukcji. Jesteśmy bardzo słabej konstrukcji. Jeśli się coś sypie, to schodzi prawdziwa lawina. Nie jesteśmy tego świadomi, bo dopóki wszystko działa, to nie myślimy o tym. 

A Pani wybiega myślami w przyszłość? Zastanawia się nad tym, co będzie? 

Nie. Nie wiem, czy jeszcze wtedy będę. Trzeba się skupić na tym, co jest teraz.

I mieć poczucie, że zrobiło się wszystko, co było w naszej mocy?

Najważniejsze jest wiedzieć, że spróbowałam każdej drogi. Że dałam sama sobie szansę. Najgorsza jest świadomość, że gdzieś tam daleko jest coś, co dla mnie jest nieosiągalne. Że jest takie miejsce, w którym nie mam możliwości być. To jest beznadziejne. A beznadziejne jest bez nadziei. 

Pani ma jeszcze nadzieję? 

Teraz należy dbać o to, co jest. Zmiany może przynieść tylko nauka. 

Bardzo ciężko jest mi poukładać sobie to wszystko w głowie. Znaleźć zrozumienie… 

…dla mojego podejścia do tego wszystkiego? Dlatego właśnie tak bardzo potrzebny jest mi ten wentyl sztuki. Na scenie muszę skupić się na czymś zupełnie innym, wtedy wszystko inne schodzi na tył głowy. 

A małe przyjemności Ewy Błaszczyk? Co daje Pani radość? 

Trochę słońca, odrobina ciepła. Mam saunę, w której się dogrzewam. Albo biorę kąpiel we wrzątku

Dosyć proste przyjemności. 

Na skomplikowane nie ma ani czasu, ani możliwości. Tutaj nie ma pustych przelotów.

Nie ma też czasu na słabości. 

Absolutnie!

Nie zdarzają się dni, w których otwiera Pani oczy i nie ma siły wstać z łóżka? 

Oczywiście, że takie są. Tylko wtedy przed oczami pojawia mi się jedno słowo: „obowiązek”. Wiem, że tam czekają ludzie, praca. 

W całej naszej rozmowie nieustannie przewija się człowiek. Chyba odgrywa on ogromną rolę w Pani życiu. 

Mam poczucie, że takie życie towarzyskie, jakie było kiedyś już całkowicie zanika. Kiedyś mieszkaliśmy w M3. Dwa pokoje z kuchnią. Mieliśmy dwoje, troje dzieci. Wszyscy siedzieli w czarnych golfach, palili fajki i te dzieciaki tym oddychały. Ale były te spotkania, wszyscy byli razem. Teraz każdy ma więcej, ale nie ma więzi międzyludzkich. Dużo na tym tracimy. 

Ja dzięki temu spotkaniu dużo zyskałam. Dostałam potężną lekcję pokory. Teraz już wiem, że stawiając babki tylko w swojej piaskownicy i bawiąc się tylko jedną łopatką, nigdy nie zbudujemy zamku z piasku. A nawet jeśli, zburzy go najlżejszy podmuch wiatru. My natomiast stracimy całą energię. I nadzieję. Działając razem, w zgodzie z drugim człowiekiem i przyjmując wszystko to, co dostajemy w zestawie z życiem, możemy mieć poczucie spełnienia. Poczucie, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Nawet jeśli czasem brakuje nadziei. Teraz już wszystko to wiem, tylko jak nauczyć się żyć według tej zasady?

fot. Archiwum Fundacji „Akogo?”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *