Łukasz Kachnowicz

„ODSZEDŁEM Z KAPŁAŃSTWA, BY ZAKOŃCZYĆ MILCZĄCĄ AKCEPTACJĘ HOMOFOBII” – ŁUKASZ KACHNOWICZ

Ma na imię Łukasz. Na nazwisko – Kachnowicz. Jest byłym księdzem. Suspendowanym, ponieważ “siał zgorszenie wywołane swoim zachowaniem oraz wypowiedziami sprzecznymi z nauczaniem Kościoła”. Jest gejem. I tutaj moglibyśmy postawić kropkę, bo przecież większego skandalu być nie może. Ta historia ma jednak ciąg dalszy. Jest gejem w spektrum aseksualności. Facetem, który nie tylko to akceptuje, ale także uczy się, w jaki sposób czerpać z tego siłę. Kocha wolność, ceni życie, czuje wdzięczność za wszystko, co ma. Sam o sobie mówi, że jest zwykłym człowiekiem. Jednym z wielu. A fakt bycia spod literki G niczego nie zmienia.

“Mam na imię Łukasz. Lubię ludzi, teatr, kino, seriale, podróże, slow food, architekturę, fotografię. Śmieję się, płaczę, marzę, kocham. Mam zalety i wady. Jestem synem, wujkiem, przyjacielem, sąsiadem, kolegą z pracy, klientem w sklepie, pasażerem w autobusie, mieszkańcem spacerującym ulicami miasta. Jestem człowiekiem LGBT. Jestem spod literki G” – tak przedstawiałeś się w lipcu 2019 roku. Jak dziś odniósłbyś się do tych słów? Kim dzisiaj jest Łukasz? 

Ja tak ładnie napisałem? 

Twoje słowa. Nic nie dodałam. 

Dziś dopowiedziałbym, że jestem też partnerem. Jestem w szczęśliwym związku. Co jeszcze? Wtedy podpisywałem się tylko pod literką G. Na przestrzeni ostatniego roku odkryłem, że jestem też literką A. Jestem w spektrum aseksualności. Dziś już wiem, jak to nazwać. 

Jak wyglądała Twoja droga do momentu, w którym już potrafiłeś to nazwać? 

Bardzo łatwo było mi uświadomić sobie literkę G. To było takie oczywiste. Kiedy od dzieciaka obserwujesz, że bardziej twoją uwagę przykuwają koledzy niż koleżanki, to nie pozostawiało zbyt wiele przestrzeni na wątpliwości. Z literką A zacząłem się powoli utożsamiać dopiero po tym, jak wszedłem w związek. Droga do uświadomienia sobie tego nie była łatwa. Tak naprawdę odkryłem w sobie kilka mikro orientacji spod literki A. Na przykład frayseksualność… 

Możesz mnie nieco bardziej wprowadzić w temat? 

Jak zacząłem o tym czytać, to było takie wow. Frayseksualność to taki przypadek – że tak to ujmę – kiedy czujemy pociąg seksualny do drugiej osoby, ale on zaczyna się zmniejszać i osłabiać w momencie, gdy wchodzimy z tą osobą w głębokie relacje. 

Trochę na zasadzie takiej początkowej fascynacji, która z czasem słabnie? 

Trochę tak. Na początku odczuwałem pociąg seksualny do mojego partnera, a później on zaczął się zmniejszać i zmniejszać. Przez długi czas zastanawiałem się, o co chodzi. Zadawałem sam sobie pytanie, co ze mną jest nie tak. Wiedziałem, że to nie jest wcale tak, że Kuba przestał mi się podobać. Że musi być jakieś inne tego wytłumaczenie… Wpadła mi kiedyś w ręce książka o aseksualności. Zacząłem ją czytać. Później, znów zupełnie przypadkowo, gdzieś w internecie natknąłem się na te mikro orientacje spod parasola spektrum aseksualności. Im więcej o tym czytałem, tym więcej elementów układanki zaczęło do siebie pasować. 

Przestałeś wówczas myśleć, że to z Tobą jest coś nie tak? 

Tak! Zacząłem rozumieć, że być może to jest taka przypadłość. Że po prostu ja tak mam. To było dla mnie bardzo ważne odkrycie. W ostatnich dniach złożyłem nawet deklarację członkowską do Stowarzyszenia Asfera, które skupia osoby w spektrum aseksualności. Ale wracając do tych moich słów, które przytoczyłaś, to też nie jest tak, że mówię o tym na lewo i prawo. Mówię o sobie gej. Rzadko kiedy dorzucam, że jestem gejem w spektrum aseksualności. 

Gej jest taki oczywisty, bardziej powszechny. Obawiam się, że w wielu przypadkach, gdybyś powiedział, że jesteś w spektrum aseksualności, ludzie zaczęliby zastanawiać się, co jest z Tobą nie tak, bo nie mamy wiedzy na ten temat. Nie wiemy, co to oznacza. Może to jakaś choroba…?

Masz absolutnie rację! Myślę, że nawet w społeczności nieheteronormatywnej w dalszym ciągu to jest dosyć świeże i w pewnym stopniu niezrozumiałe. Ale wiesz? Dobrze jest umieć się tak nazwać… Mieć świadomość tego, kim się jest. 

A Kuba? Jaki on ma stosunek do tego wszystkiego? 

Myślę, że jak sam w sobie nazwałem i potrafiłem już określić, że jestem w spektrum aseksualności, to jednocześnie Kuba przestał też trochę siebie obwiniać. Przestał zastanawiać się, co z nim jest nie tak. Bo wydaje mi się, że szukał też przyczyny takiego seksualnego ostudzenia naszej relacji, w samym sobie. A jaki jest? Kuba jest wspaniały. Jest mega wspierający. Pozwolił mi mówić o sobie, więc możesz to napisać drukowanymi literami. Mam w sobie ogromną wdzięczność, że mam obok siebie takiego człowieka.

Na jakim etapie teraz jesteś? Jesteś z tym absolutnie pogodzony? Jest pełna akceptacja tego, jaki jesteś czy cały czas myślisz sobie, że coś jednak jest nie tak, jak być powinno? 

Pewnie, że czasami przejdzie mi przez głowę, że może fajnie byłoby nie być spod literki A, ale myślę, że teraz jestem na etapie, kiedy w pełni to akceptuję. Staram się też wchodzić, szukać w tym, w czym jestem, jakichś nowych przestrzeni, w których mogę się realizować. Przekuć to może w jakiś atut i siłę napędową. Z drugiej strony – chcę bardziej poczuć się częścią tej społeczności, dlatego też wchodzę do Asfery. Podobnie było w momencie, kiedy zacząłem głośno mówić o tym, że jestem gejem. Chciałem bardziej poczuć tę przynależność. Pamiętam swoje początki. Odejście z kapłaństwa i te swoje pierwsze Marsze Równości. Miałem wtedy ogromną potrzebę afirmowania się. 

Skoro już do tego nawiązałeś… Jak wyglądała Twoja droga do seminarium?

Wchodziłem do seminarium, kiedy byłem w sumie rok po takim moim wewnętrznym nawróceniu. Nie pochodzę z głęboko religijnej rodziny. W domu nawet nikt nie chodził w niedzielę do kościoła. To nie było tak, że bliscy cieszyli się, że będą mieli księdza w rodzinie, a raczej pukali się w głowę. Od mamy najpierw usłyszałem: “Synuuuu, ale na pewno?”. W końcu stwierdziła: “Tak chcesz, to tak masz”. Miałem też w szkole średniej, wśród znajomych, bardzo wierzące osoby. Widziałem, że to jest taka po prostu zdrowa wiara, nie żaden fanatyzm. Dużo słyszałem o tym, że Bóg jest miłością, kocha wszystkich niezależnie od wszystkiego. 

Pomyślałeś sobie: “O! To coś dla mnie”?

Oczywiście! Kupiłem to natychmiast. Z czasem też uświadomiłem sobie, jaki tutaj zadziałał mechanizm. Młody chłopak, który wtedy nie był jeszcze przed nikim wyoutowany. Żyjący z taką swoją tajemnicą i tym poczuciem tożsamości, że wiem o tym tylko ja. I nagle słyszę, że jest jednak ktoś, kto bez zadawania żadnych pytań, to zaakceptuje. Niby go nie widzę, niby go nie słyszę, ale on jest i to akceptuje. I kocha. No to jak w to nie wejść? Jechałem na tym paliwie bardzo długo. Byłem na tym bardzo skupiony. Zawsze wierzyłem, że to jest istota wszystkiego. 

W takim razie, co się zmieniło? 

Ten obraz w mojej głowie zmienił się kompletnie, kiedy zobaczyłem i tak naprawdę uświadomiłem sobie to, że o ile Bóg być może faktycznie tak ma, to w przestrzeni polskiego Kościoła to nie ma kompletnie odzwierciedlenia. Nie ma w tym Kościele tego, w co ja uwierzyłem. Z czasem zacząłem bardzo dużo odkrywać, więc rodziły się jakieś wątpliwości… A z drugiej strony masz to takie poczucie, że powołanie to nie jest coś, co jest i nagle możesz z tego zrezygnować. Wierzysz, że to jest taki deal z Bogiem. Myślisz, że to coś na wzór decyzji ostatecznej. To było turbo ciężkie pod względem duchowym i moralnym. Przez długi czas miałem chyba taki moment wypierania wszystkiego, może trochę racjonalizowania. Próbowałem sam siebie przekonać, że przecież mogę być takim trochę innym obliczem Kościoła polskiego. 

A był jakiś moment przełomowy, w którym zrozumiałeś, że w polskim Kościele jednak nie ma miejsca dla księdza-geja czy dojrzewałeś do tego z czasem? 

Myślę, że była to i kwestia dojrzewania i na pewno było coś, co było takim momentem przełomowym. Dojrzewanie polegało na tym, że głosiłem dużo rekolekcji – w mówieniu byłem naprawdę dobry! I wiesz, to wszystko było oparte na tej bezwarunkowej miłości, w którą ja bardzo wierzyłem. I w końcu po całych dniach głoszenia tego, że Bóg kocha wszystkich, wracałem do siebie i zadawałem sobie pytanie: “No okej, ale skoro Bóg kocha wszystkich, to dlaczego nie powiesz, że kocha mnie – geja?”. I masz taki moment otrzeźwienia, kiedy wiesz, że jednak nie możesz tego powiedzieć, bo wybuchnie totalny skandal. Z czasem ta homofobiczność w Kościele zaczęła jednak eskalować. To był rok 2018/2019, kiedy publicznie zabłysnął abp Jędraszewski. Do tego pamiętam jedną sytuację, która zostawiła we mnie dość mocną rysę… Poszedłem kiedyś z jednym księdzem, z którym byłem na parafii, na kolację do znajomych. Siedzimy przy tym stole i nagle zszedł temat na gejów. Zawsze w takich momentach siedziałem cicho i nie zabierałem głosu. Nagle siedzę ramię w ramię z tym znajomym księdzem, kiedy on mówi takie zdanie: “Ja to bym nigdy gejowi ręki nie podał”. Myślę sobie: “Człowieku, każdego dnia podajesz mi rękę”. To był jeden z takich momentów, które złożyły się na całe to poczucie, że jednak nie chcę i nie mogę żyć w takim środowisku. Środowisku, w którym nie tylko muszę ukrywać swoją tożsamość, ale też mieć kamienną twarz właśnie w takich momentach. Odszedłem z kapłaństwa, by zakończyć milczącą akceptację homofobii. 

Pamiętasz ten moment, kiedy postanowiłeś, że po raz pierwszy powiesz głośno, że jesteś księdzem-gejem?

Moja pierwsza myśl była taka, aby wyjść po cichu, po angielsku. Napisałem wtedy do swojego biskupa maila, w którym się wyoutowałem. Napisałem, że czuję, że nie mogę dalej się ukrywać. Że to już nie jest miejsce dla mnie. Że muszę znaleźć nową drogę. 

Jaka była odpowiedź?

W odpowiedzi dostałem podziękowania za szczerość… i propozycję rocznego urlopu. Biskup napisał, że chciałby jeszcze ze mną pogadać, ale koniec końców nie znaleźliśmy czasu na taką rozmowę. To była końcówka czerwca 2019 roku. W lubelskiej diecezji – przynajmniej wtedy tak było – są zmiany personalne i te wszystkie przesunięcia z parafii do parafii. Chciałem wykorzystać ten moment. Oficjalnie zostało jednak powiedziane, że idę na roczny urlop. Myślałem, że po roku to wszystko jakoś wygaśnie, ludzie zapomną. 

Tak się jednak nie stało… 

Tak się nie stało. Miałem wtedy już trochę kontaktów z ludźmi, którzy organizują Marsz Równości w Lublinie. Jedna ze znajomych powiedziała: “Ooo, teraz będzie Marsz Równości w Kielcach. Nie masz już koloratki, możesz jechać”. To był dla mnie taki pierwszy moment, kiedy poczułem, że się nie ukrywam. Że nie muszę już tego robić. W końcu jestem w pełni sobą. Że idę z tymi ludźmi ulicami. Śpiewamy, tańczymy do Lady Gagi. Czułem, że eksploduje we mnie taka wolność, radość, afirmacja siebie. Wcześniej te uczucia zastępowała taka pewność, że to wszystko muszę dławić, dusić w sobie. Wierzyłem, że to jest może taki mój krzyż, który muszę pokornie nieść. Ale oczywiście sama radość mi nie wystarczyła i jak na mnie przystało, postanowiłem podzielić się tymi swoimi odczuciami na Facebooku

Widziałeś wtedy już te nagłówki: “ksiądz Kachnowicz na Marszu Równości”?

A gdzie! Ja się wtedy tym wszystkim zachłysnąłem. Zapomniałem już, że jestem na tym urlopie. 

…i że nadal jesteś księdzem. 

I że nadal jestem księdzem. Kiedy zrobiłem już ten krok do przodu, to myślałem, że to jest takie oczywiste. Nie pomyślałem o tym, że nie dla wszystkich to jest takie jasne. 

No i wtedy już gruchnął skandal? 

Oj tak. Poszło do mnie oficjalne pismo z Kurii, że wzywają mnie do nawrócenia. Że mnie suspendują. Że sieję zgorszenie. Że mam szybko wrócić na parafię. 

Zaczekaj…. Masz szybko wrócić na parafię? I co dalej? Wtedy się nawrócisz?

Chyba tak to miało działać. 

Ale biskup wiedział o Tobie już wcześniej? Czyli dopóki nie mówiło się o tym głośno, można było zamieść wszystko pod dywan i było ok? Problem pojawił się dopiero w momencie, gdy zaczęto o tym mówić publicznie?

Ale przecież to jest typowo kościelne! Kiedy odebrałem to pismo, to pomyślałem sobie: “Ej, ale o co chodzi?! Przecież powiedziałem Wam, że jestem gejem. Powiedziałem, że chcę odejść. To Wy wymyśliliście sobie, że pójdę na urlop i może mi przejdzie”. A później był już 20 lipca i feralny Marsz w Białymstoku. Byłem bardzo po tym Marszu – tutaj musiałbym przeklnąć – ale powiedzmy, że zdenerwowany.  Oczywiście postanowiłem też się uzewnętrznić na Facebooku. Wtedy po raz pierwszy publicznie nazwałem wszystko po imieniu. Napisałem, że jestem gejem. Że dzisiejszy Kościół z tym swoim homofobicznym przekazem nie jest Kościołem, w który ja uwierzyłem. No… a następnego dnia mnie suspendowali. 

Pozwól, że zacytuję: “Kara suspensy została nałożona w związku z porzuceniem obowiązków kapłańskich i zgorszeniem wywołanym jego zachowaniem oraz wypowiedziami sprzecznymi z nauczaniem Kościoła”. 

Pamiętam, że napisałem wtedy, że to nie jest sprzeniewierzenie się Ewangelii. Ale jeśli według Kościoła to jest kara, to czuję się winny i nie żałuję. 

Czy kapłaństwo jest czymś, od czego chciałbyś się dziś w ogóle odciąć? 

Nie, absolutnie nie chcę się od tego odcinać. To też jest sfera, którą już przepracowałem sobie przez te trzy lata. Przynajmniej tak mi się wydaje… Na początku miałem pomysł, żeby się od tego odciąć. Może spróbować zapomnieć? Szybko jednak zrozumiałem, że choćbym chciał, to się od tego nie odetnę, bo moja sprawa stała się na tyle publiczna i znana, że ta historia zawsze będzie już za mną szła. 6 lat seminarium i 9 lat kapłaństwa, to jest kawał życia. Nie jestem w stanie tego wyciąć i powiedzieć, że przez 15 lat mojego życia nie było nic. Kiedy to wszystko gruchnęło medialnie, to było trudne dla wszystkich. Mnie to dużo kosztowało, ale myślę sobie, z czym tak naprawdę musiała mierzyć się moja rodzina czy Kuba, z którym dopiero co się poznaliśmy. Myślę o mamie, która jednego dnia była matką księdza, a drugiego dnia stała się matką byłego księdza-geja, wyoutowanego przed całą Polską. Ona dopiero po czasie przyznała, że wszystkie sąsiadki, które wcześniej kazały pozdrowić syna – bo ksiądz to przecież jakiś prestiż, nagle omiatały ją wzrokiem. Kiedy przechodziła, milkły rozmowy. Myślę o ojcu i o tym, w jaki sposób się o tym dowiedział. Myślę o Kubie, który został rzucony na mega głęboką wodę. To był początek naszej znajomości. Znajomości, która nie zaczęła się od spokojnego zapoznawania się, a hejtu jaki na mnie spadł. Ja też dopiero po jakimś czasie uświadomiłem sobie to, że nie jest to tylko moja osobista sprawa, bo to wszystko oddziałuje na potężne grono osób z mojego otoczenia. Więc chociażby dlatego nie dało się wymazać tych wszystkich lat. 

A odszedłeś z kapłaństwa czy z Kościoła? 

Na przestrzeni tych niemal trzech lat, to się zmieniało. Na początku na pewno odszedłem z kapłaństwa. Bardzo szybko jednak wiedziałem, że będę miał spory problem z dalszym utożsamianiem się z Kościołem. Dość dużym punktem zwrotnym był na pewno Marsz Równości w Białymstoku w sierpniu 2019 roku. Lokalny Kościół robił wtedy bardzo złą robotę. Taką, która dawała paliwo homofobii i agresji. Wtedy chyba bardzo wyraźnie zobaczyłem, że to jakby nie jest już moja bajka. Nabrałem dużo dystansu do Kościoła, do tego mojego wcześniejszego obrazu Kościoła. Obrazu, który był głównie w moich wyobrażeniach. Dzisiaj jednak, po tych trzech latach, absolutnie się nie deklaruję. Myślę, że to też wpisuje się w taką moją potrzebę bycia człowiekiem wolnym. Jak odszedłem z kapłaństwa, to jakby ktoś zrobił taki switch off i w ogóle wyłączył we mnie tę sferę. Nie czułem żadnych głębszych potrzeb religijnych. Czasem jeszcze próbowałem. Czasem poszedłem do kościoła. Lubiłem sobie przysiąść, pomyśleć. Ale jednak nie mogę być już wsadzony w żadne ramy. To poczucie wolności jest takie moje. Tak jest mi dobrze. Niekiedy czuję, że wszystko to, co miało się zadziać – już się zadziało. Lubię mieć tę wolność. Nie jestem ograniczony też żadną dogmatyką. Ktoś by powiedział, że niekiedy pozwalam sobie nawet na herezję. Ale spoko – dlaczego mam nie dawać sobie takiego przyzwolenia? To widzę tak, to przeżywam tak, dokładnie tak to odbieram, więc daję temu wyraz.

Ale chyba o to właśnie chodzi! O wolność, która pozwala nam być sobą. 

Ja mam bardzo wysoko postawioną potrzebę wolności, niezależności, samodzielności. 

A jak ta Twoja wolność odnajdywała się w Kościele?

Chyba się dostosowywała. Wiedziałem, że tak trzeba. W tym kapłaństwie zawsze jednak byłem takim outsiderem i byłem bardzo nieszablonowy w byciu księdzem. Bardzo lubiłem spotykać się, wchodzić w jakieś środowiska nieoczywiste. 

A ludzie wtedy krzywo patrzyli? 

O tak. 

Bo księdzu nie przystoi?

Oj, to było w ogóle ulubione stwierdzenie! Wiesz, ile razy słyszałem: “Bo księdzu nie wypada!”. I pamiętam to swoje pierwsze uczucie, jak odszedłem z kapłaństwa – pomyślałam sobie wtedy, że już nigdy nie usłyszę, że czegoś mi nie wypada. 

Od kogo najczęściej słyszałeś, że to księdzu nie wypada? 

Wiesz co, często to było samo środowisko księżowskie. Powiem szczerze, że przez te 9 lat, ja bardzo mało trzymałem z księżmi. Nigdy nie pociągała mnie taka hermetyczna bańka księżowska, która żyła jakimiś swoimi tematami. Nigdy nie miałem samochodu, więc jak słyszałem, że ten zmienia auto na takie, a tamten na inne, to sobie myślałem: “Aaa, ja nie mam z nimi o czym gadać”. 

Chciałam Cię zapytać o to, jak odnajdywał się ksiądz-gej w polskim Kościele. Kościele, który jest przecież bardzo homofobiczny. Ale teraz myślę sobie, że może właśnie to trzymanie się na uboczu było dla Ciebie takim środkiem na przetrwanie. Wstąpiłeś do seminarium w 2004 roku, a jak zrezygnowałeś z kapłaństwa był 2019. To 15 lat. Czy przez ten czas zauważyłeś w polskim Kościele jakąś zmianę? 

W moim odczuciu nastąpiła ogromna zmiana jeśli chodzi o homofobię w Kościele. 

Pogłębiła się? 

Zdecydowanie! Wcześniej ona gdzieś tam sobie była, ale o tym się nie mówiło. Dla Kościoła to nie był żaden temat. Dziś wydaje się być jednym z głównych.

Chciałabym jeszcze wrócić do tego, o czym mówiliśmy na początku. Powiedziałeś, że w domu choć posiadanie księdza w rodzinie nie było jakimś wyjątkowym powodem do dumy, o tyle była pełna akceptacja wyboru. A fakt, że jesteś gejem rodzice też tak gładko przyjęli? 

Hmm, to jest dłuższa i bardziej skomplikowana historia. Moja mama dowiedziała się dopiero, gdy byłem po 30. Nie wiem, dlaczego nie powiedziałem jej tego wcześniej. Ja wiedziałem, że ona zrozumie, zaakceptuje. Ale popatrz jak człowiek nasiąka takim poczuciem, że to jest dziwne, nienormalne. I przez to ma taką trudność… 

A tata? 

To jest coś, czego dzisiaj bardzo żałuję, ale już nie da się tego zmienić. Tata dowiedział się, kiedy wszystko gruchnęło medialnie, czyli już po moim odejściu z kapłaństwa. To był bardzo trudny moment dla nas wszystkich.

Popsuł relacje w rodzinie?

Bardzo. Dzisiaj jest ok, więc mogę już o tym mówić otwarcie, ale wtedy było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie. Pamiętam sytuację, kiedy nie mieszkając już w Lublinie, dzwonię do mojej mamy i mówię, że właśnie będę w okolicy i pytam, czy jest w domu. Nagle słyszę, że jest, ale może lepiej spotkalibyśmy się na mieście. Pytam dlaczego, a ona mówi: “Tata powiedział, że jak Ty przyjdziesz, to on wychodzi”. To był taki moment, w którym pomyślałem sobie, że chyba właśnie straciłem dom rodzinny. Przez miesiąc nie mieliśmy w ogóle żadnego kontaktu. Później zbliżał się Marsz Równości w Lublinie. Pamiętam, że był wtedy u mnie Kuba, szykowaliśmy się do tego marszu i pomyślałem, że zadzwonię do mojej mamy… Nie wiem dlaczego, ale tak poczułem. Mówię do niej, że szykuję się z moim chłopakiem na Marsz Równości, że jedziemy do Lublina. I nagle słyszę: “Ja też idę”. Kompletnie mnie zamurowało i nie wiedząc jak zareagować, rzuciłem coś na zasadzie: “Ale idziesz na kontrę? Z jajkami?”. Chociaż wiedziałem, że ona nigdy nie była homofobiczna, zawsze wspierająca… Gadamy jeszcze chwilę, a nagle ona mówi: “A chcesz z ojcem pogadać?”. Drugi szok. Mówię: “Ale jak mam z ojcem rozmawiać? O czym mam z nim rozmawiać?”. Dała mu telefon i usłyszałem: “Przepraszam”. Powiedział, że może nie do końca to rozumie, ale ogólnie to ok. Dzisiaj, kiedy próbuję zrozumieć ten cały proces, zrozumieć to, dlaczego tak się zadziało, to myślę sobie, że jego to po prostu przerosło. Gdyby dowiedział się normalnie, ode mnie… Wiem, jak jest dzisiaj – dla niego to nie jest żaden problem, że ma syna geja. Przyjeżdżam do domu z Kubą. Spędzamy razem święta. Dzielimy się opłatkiem, jajkiem. On nie ma problemu z tym, że jego syn przyjeżdża z chłopakiem. 

Kiedy to mówisz, to słyszę w Twoim głosie ogromną wdzięczność… 

Wiesz co, teraz uświadomiłem sobie, jak dużo mam w życiu szczęścia. Że jestem naprawdę ogromnym szczęściarzem. Wiem, jak długo potrafi niekiedy trwać u rodziców ten proces dochodzenia do takiej akceptacji.

… niekiedy potrafi nigdy do niej nie dojść. 

Dokładnie! U mojego partnera trwało to nieco dłużej. W jego rodzinie, żeby zaakceptować jego samego, był spory problem. Tam wynikało to z kolei chyba z takiej dużej religijności. Ale upraszczając całą historię i przechodząc do tych happy endów – teraz mamy od nich ogromne wsparcie. Jeździmy razem do domu, na urodziny mamy Kuby, na chrzciny. Siedzimy razem przy stole, na którym są winietki “wujek Kuba”, “wujek Łukasz”. Jest jeszcze coś, co rodzi we mnie ogromną nadzieję – wydaje się, że na wsi czy w mniejszej miejscowości ludzie zawsze mają problem z tym, że w rodzinie jest na przykład gej. A to wcale nie musi tak być! Myślę, że dla mnie i dla Kuby takim momentem przełomowym były właśnie chrzciny jego siostrzenicy. Po raz pierwszy zostaliśmy wtedy oficjalnie zaproszeni razem. Kuba zaczął mnie wszystkim przedstawiać. Mówi do dziadka: “To jest Łukasz, mój chłopak”. Dziadek odpowiada: “A ja jestem dziadek”. Za nim idzie babcia i mówi: “A ja jestem babcia”. To było mega sympatyczne. Widziałem też, jak ogromne znaczenie ma to dla Kuby. 

Jesteś teraz szczęśliwy? 

Chyba tak. Wiem, że mam w życiu dużo szczęścia. Wiem też, że pewnie patrzę na wszystko przez pryzmat takiej swojej bańki, ale powiem Ci, że chyba gdzieś głęboko wierzę w to, że w człowieku jest jednak więcej zrozumienia i akceptacji. Że taka napędzana fobia homo, bi, trans czy LGBT, jest trochę tak sztucznie podkręcana. Myślę, że gdyby to wszystko nie było tak nakręcane propagandą strachu i uprzedzenia, to bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Spójrz – wróćmy do tego, od czego zaczęłaś… Powiedziałem, że jestem sąsiadem, wujkiem, synem, kolegą… Jestem człowiekiem. Jestem jednym z wielu. To, że jestem gejem, nie zmienia mnie jako człowieka…

Nie zmienia! Nie ważne spod jakiej literki jesteś. Roztaczasz wokół siebie aurę, w otoczeniu której chciałoby się po prostu być. I rozmówcą, z którym chciałoby się rozmawiać bez końca. 

Jeden komentarz

  • Adam

    Czyli biskup chciał rozmawiać: bohater tanich newsów nie.

    Potem zrzucanie winy na Kościół, który nie zrobił w tym wypadku nic złego. To gość wiedząc co sie dzieje ukradł święcenia (przyznał się przed rektorem seminarium przed święceniami?)

    Szkoda, że redakcja nie jest zainteresowana poszukiwaniem prawdy a promowaniem fałszu i hipokryzji.

    (nie dziwi, szczerze mówiąc)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *