“PRACUJĘ DLA GWIAZD, ALE SAM GWIAZDĄ NIE JESTEM” – MARCIN NIERUBIEC
Jako niemowlę, zasypiał przy muzyce Nino Roty z “Ojca chrzestnego”. Rodzice bali się, że wyrośnie bandyta. Wyrósł muzyk. Szalenie zdolny i wszechstronny. W jego dyskografii nie znajdziemy jednak mafii. Znajdziemy za to całą plejadę gwiazd. Nazwiska największych ikon polskiej sceny muzycznej. Pod nimi, drobnym druczkiem, nazwisko – Nierubiec. Sam o sobie mówi, że tak, jak krawiec szyje palto na wymiar, tak on szyje materiał muzyczny na miarę artysty. Czy jest z siebie dumny? Uczy się czuć wystarczająco dobry.
O tym, czym jest sukces, jak celebrować ciszę w muzyce, dlaczego ważna jest droga na szczyt i każdy przystanek na niej – Marcin Nierubiec. Muzyk, kompozytor, autor piosenek.
Krzysztof Krawczyk, Maryla Rodowicz, Jerzy Połomski, Anna Jurksztowicz, Urszula, Izabela Trojanowska, Grzegorz Wilk, Bohdan Łazuka, Doda, Gromee, Maciej Maleńczuk czy Kasia Cerekwicka… Ta lista jest długa, znacznie dłuższa. Wszystkie pozycje na niej łączy jednak Twoje nazwisko. Każdy, kto słuchał wyżej wymienionych, słuchał Ciebie. Zaryzykuję więc stwierdzenie – choć nie będzie to duże ryzyko – że Marcina Nierubca słyszał każdy. Nigdy nie przeszkadzało Ci to, że jesteś trochę w cieniu? Że jesteś trochę na drugim planie?
Pracuję dla gwiazd, ale sam gwiazdą nie jestem. Bardzo mi to odpowiada. To jest dla mnie taki komfortowy układ. Z jednej strony osobom, które są gwiazdami, jest łatwiej – one nie muszą się przedstawiać, z drugiej – wątpię, żeby niezauważone mogły wejść do kawiarni, spokojnie porozmawiać i na luzie zjeść ciastko. Z kompozytorami jest trochę inaczej – tu nie ma oczywistych gwiazd. Mamy genialnych kompozytorów, gigantów, ale kiedy wymienisz ich nazwiska – nie wszyscy je kojarzą. Jan Kanty Pawluśkiewicz czy chociażby Zbigniew Preisner – mało kto wie, jak oni wyglądają. Sam nigdy nie miałem ambicji, żeby być gwiazdą.
A jesteś z siebie dumny?
Bywam dumny, ale jestem też bardzo samokrytyczny. Muszę z tym walczyć. Staram się wprowadzić do życia taką filozofię pt: “Jestem wystarczająco dobry”. To nie jest łatwe. Musisz sobie pomyśleć, że może nie jesteś mistrzem świata, ale jesteś wystarczająco dobra. Musisz zdać sobie sprawę z tego, że Iga Świątek jest tylko jedna i nikt z nas nią nie będzie. Nikt z nas nie będzie Mikołajem Kopernikiem… Ale pomyśl – Mikołaj Kopernik też gdzieś jadł, więc ktoś musi być kucharzem. Może lubił muzykę? Więc ktoś mu musiał ją skomponować albo zagrać na lutni. A może lubił witraże i ktoś musiał te witraże robić, żeby Kopernik miał trochę frajdy z życia?
Każdy z nas może być mistrzem w swojej dziedzinie. I dawać autografy. Nadal je zbierasz?
Tak, cały czas je kolekcjonuję. Jestem szczęśliwym posiadaczem wielu cennych okazów.
A gdybyś miał wybrać jeden najcenniejszy?
Najcenniejszy i najbardziej osobisty jest dla mnie chyba autograf Wandy Rutkiewicz. Był to mój pierwszy autograf, jaki dostałem. Jako mały dzieciak powiedziałem mojej babci Krysi, że chciałbym zbierać autografy. Pewnego dnia siedzieliśmy w restauracji i babcia szepcze mi, żebym podszedł do tej pani i poprosił ją o podpis. Pamiętam, że podszedłem do niej nieco stremowany. Szybko rozładowała to napięcie. Powiedziała, że dla tak wyjątkowego małego kibica musi znaleźć jakieś zdjęcie. Wybrała jedno, a na odwrocie napisała: “Dla Marcina, żeby zdobył swój Mount Everest”. Do dziś traktuję ten autograf jako swój talizman. Nie mogę uwierzyć, że tej wyjątkowej kobiety już z nami nie ma, ale wierzę, że jakaś część jej energii jest zaklęta w tym autografie.
Co jest dla Ciebie takim osobistym Mount Everestem?
Mam nadzieję, że ten największy sukces jest dopiero przede mną, ale było wiele bardzo ważnych dla mnie momentów. Jednym z nich było na pewno wygranie Krajowych Eliminacji Konkursu Eurowizji razem z Marcinem Mrozińskim. Był wielki sukces, a później była równie duża porażka. Dla mnie jednak to wydarzenie było bardzo ważne. Wtedy, przed wyjazdem do Oslo w 2010 roku, pomyślałem sobie, że jestem królem życia, że wszyscy mnie lubią i kochają. Jak wróciłem, okazało się, że tych znajomych jest dużo mniej. To był czas, który dużo zweryfikował w moim życiu. Był mi potrzebny, bo dzięki temu nigdy już nie uderzyła mi woda sodowa do głowy. Pomyślałem wtedy, że sukces jest czymś wspaniałym, ale on nie robi na ludziach większego wrażenia. Sukces jest jak narkotyk. Zawsze jest lekki zjazd i trzeba mieć wtedy, gdzie upaść. Miękko wylądować. Trzeba zająć się swoim życiem, bliskimi. Trzeba umieć cieszyć się tym, że dobrze przespaliśmy noc, że możemy iść na spacer i jest ładna pogoda. Że obok są ważni dla nas ludzie. To są bardzo małe i bardzo proste rzeczy, a tak ważne.
A co pomaga Ci wstać po upadku?
Myślę, że jestem człowiekiem wiary. Wierzę w ludzi, wierzę w dobro i w Boga. Lubię ludzi. Mam grono bliskich znajomych i przyjaciół, z którymi bardzo się wspieramy. Staram się być dobrym człowiekiem. Mam takie motto życiowe: “Jeśli komuś nie mogę pomóc, to chociaż nie będę go krzywdził”. Staram się nie być osobą zawistną. Autentycznie cieszą mnie sukcesy moich kolegów, koleżanek. To są fajne, dobre osoby. Zasługują na to. Po prostu.
Wiesz, zastanawiałam się, co musi mieć w sobie artysta, który tworzy w tak różnych stylistykach? Muzyka instrumentalna, muzyka filmowa, teatralna, pop, czasem disco polo… Każda z nich ma innego odbiorcę, a Ty musisz trafić do każdego.
Jeśli mam jakąś zaletę, przy wielu swoich wadach, to jest to chyba łatwość pisania melodii.
O wadach możemy zaraz porozmawiać, ale… tyle wystarczy? Melodia wpadająca w ucho i sukces gwarantowany?
Staram się dopasować każdą piosenkę do konkretnego wykonawcy. Nie wyjmuję z szuflady gotowych kawałków. Tak, jak krawiec szyje palto na wymiar, tak ja szyję materiał muzyczny na miarę artysty. Przy tym wszystkim staram się, żeby to, co robię sprawiało mi frajdę. Chcę, żeby słuchacze odnaleźli w tych utworach jakieś emocje. Zauważyli historię, którą ta piosenka ma opowiedzieć. Inaczej jest, gdy piszę utwór dla dojrzałego artysty, a inaczej, gdy jest on przeznaczony dla nastolatki. Wtedy staram się wejść w ten świat młodego człowieka i jego przeżyć. Często oprócz kompozytora, muszę wejść trochę w buty takiego coacha czy psychologa. Ważne jest to, żeby wejść w świat osoby, dla której piszę. Zawsze pytam, czego wokalista oczekuje. Dostaję wytyczne, czy ma to być ballada, coś szybszego i energicznego czy coś melancholijnego. Te zamówienia bywają bardzo różne, ale to jest piękne. Przecież nie czytamy cały czas tej samej książki, prawda? Nawet jeśli jest dla nas najpiękniejsza. Sięgamy po różne książki. Różne emocje i różne utwory.
Empatia, ciekawość małego dziecka, umiejętność obserwacji i ogromna uważność na drugiego człowieka – masz to wszystko.
Odważne wnioski. Dziękuję!
Trzeba to mieć, by robić to, co robisz. I jak to robisz.
Ale to fakt – jestem empatyczny. Chłonę emocje drugiego człowieka jak gąbka. Z drugiej strony – jak zauważyłaś – jest to niezbędne w tej pracy.
A bywa męczące?
Bywa, ale później jest też wielka satysfakcja, bo gdy jedziesz na Mazury, spacerujesz sobie wieczorem po przystani i nagle z któregoś z tych pięknych jachtów leci piosenka Zenka: “Nie wolno zabić tej miłości”, piosenka twojego autorstwa, do słów Marka Dutkiewicza, to myślisz sobie: “No, nie jest źle chłopie”. To są bardzo miłe momenty, za którymi stoi jednak sporo wysiłku i pracy.
Teraz trudne pytanie – z tym muzycznym fachem w ręku człowiek się rodzi czy się go uczy?
Chciałbym wierzyć, że człowiek się z tym rodzi. Utwierdzają mnie w tym słowa mojej mamy i babci, które mówiły, że już jako mały chłopczyk zawsze coś tam sobie podśpiewywałem. Jako niemowlę najlepiej zasypiałem przy muzyce do “Ojca chrzestnego”, a mój ojciec bał się, że wyrośnie ze mnie bandyta…
Wyrósł muzyk.
A różnie mogło się potoczyć. Na szczęście wybrałem dobrą drogę. Może już w tym dzieciństwie jakieś ziarenko zostało zasiane? Ale później jest już warsztat. Jeździłem na zajęcia jazzowe, miałem swojego ukochanego śp. prof. Marcina Błażewicza, który zawsze mi powtarzał, że warto komponować i piosenki i muzykę poważną, bo z tej drugiej ciężko wyżyć. Myślę sobie, że gdybym dziś komponował tylko muzykę poważną, to istnieje pewne prawdopodobieństwo, że mieszkałbym na jakimś strychu i był dokarmiany przez okolicznych mieszkańców.
…dziś nie mieszkasz na strychu, a grasz na jachtach.
Przechodzę obok nich, ale uznajmy, że to też coś. [śmiech] Nigdy nie traktowałem muzyki jak maszynki do robienia pieniędzy. To jest przede wszystkim moja pasja i rodzaj powołania. Pieniądze pojawiają się przy okazji. Czasem jest ich więcej, innym razem mniej, ale zawsze jest ogromna satysfakcja i frajda z tego, co robię.
Co jeszcze daje Ci ta praca?
Myślę, że jest to trochę rodzaj takiego muzycznego pamiętnika. Jak są jakieś trudne czy radosne chwile, to trochę przekładam je na utwory, które komponuję. Pamiętam, jak pisałem utwór dla Krzysztofa Krawczyka pt. “Mijamy” do słów Daniela Wyszogrodzkiego. Tytuł jest smutny, bo mówi o przemijaniu, ale sama piosenka była utrzymana w wesołej tonacji. Miałem wtedy bardzo dobry okres po ukończeniu studiów. Myślałem, że wszystko jest przede mną. Że świat czeka na mnie z otwartymi ramionami. Później okazało się, że jednak nie wszystkie drzwi są otwarte.
A dziś praca z innymi artystami bywa trudna? Masz czasem wrażenie, że musisz wyważać jakieś drzwi?
Praca z niektórymi bywa specyficzna. Ja zawsze ego zostawiam poza studiem. Wierzę w pracę zespołową i to, że wspólnie wybierzemy najlepsze pomysły. Nawet jeśli nie będą one przebojami, to będą miały wielką wartość. Jestem otwarty i elastyczny. Jeśli gitarzysta czy producent zaproponuje mi coś genialnego, idę w to. Natomiast jeśli ktoś w toksyczny sposób narzuca swoją wizję, to nigdy nic dobrego z tego nie wyniknie. Wiem jednak jedno – wykonawca prawie zawsze ma rację. On musi dostać taką broń, z którą obroni się na scenie. Nie raz i nie dwa, a sto albo dwieście razy. Wybiera więc piosenki, które są pod jego głos, pod jego wrażliwość. I właśnie to się broni! Jeśli ktoś bierze ode mnie piosenkę skrojoną na niego, jak to palto przez krawca, to w 90 procentach ta piosenka trafia do repertuaru koncertowego. To jest taka jego piosenka.
Zdarza mu się zapomnieć, że autorem jest kto inny?
Zdarza się. Z tym mam czasem problem. Jeśli ktoś mówi: “Nagrałam/nagrałem swoją autorską piosenkę”, myślę sobie: hello, jest jeszcze autor tekstu i kompozytor.
Potrafisz upomnieć się o swoje?
Uczę się, ale nie jestem w tym agresywny.
Zostając zatem przy łagodności, pozwól, że Cię zacytuję… “Wszyscy wieziemy jakiś bagaż ze sobą. Ktoś wiezie marzenia, które są kruche i mogą nie przetrwać podróży. Ktoś z kolei wiezie uczucia, ale nie wiadomo, czy trafią pod właściwy adres. Ktoś inny bliską osobę, żeby dotarła bezpiecznie na miejsce”… Jaki bagaż Ty dzisiaj ze sobą przywiozłeś?
No muszę przyznać, że w moim plecaku wiozłem odrobinę tremy. Zastanawiałem się, czym mnie zaskoczysz, w jakim kierunku poprowadzisz tę rozmowę. I choć nie mam żadnych trupów w szafie, to jednak jakaś nutka niepewności była.
Czyli to ta zamiana miejsc, bo przecież lubisz rozmawiać z ludźmi. Masz jakieś swoje ulubione pytanie, które zadajesz swoim rozmówcom w Radiu RDC?
Mam jedno, które zawsze wszystkich zaskakuje: “O co zapytałbyś/zapytałabyś siebie w młodości? Jakie rady byś sobie dał/dała?”
Zatem – co powiedziałbyś do Marcina w młodości?
Jako typowy zadaniowiec powiedziałbym: “Do tych osób nie dzwonimy z propozycjami piosenki, do tych dzwonimy wcześniej. Ta osoba w 2012 roku będzie nagrywała płytę, więc żebyś się nie spóźnił. [śmiech] Myślę, że nie powiedziałbym niczego w stylu: “Tego broń Boże nie rób”. Wszystko było po coś. Każda z dróg, którą szedłem, gdzieś mnie doprowadziła. Każda z osób, które spotkałem – nawet jeśli to były chwilowe, przelotne spotkania – jakoś mnie ukształtowała.
Mówi się, że każdy człowiek pojawia się w naszym życiu po coś. Nawet jeśli obecny jest przez chwilę, to albo miał nas czymś ubogacić, coś nam uświadomić, coś pokazać albo czegoś nauczyć.
Absolutnie się z tym zgadzam. Czasem pojawiają się w naszym życiu osoby, które są na chwilę. Idą z nami, ale nie zostaną długo na tej drodze. I to też jest potrzebne, jest po coś. Nie możemy się wtedy obwiniać, że coś zrobiliśmy nie tak. Myśleć, że gdybyśmy byli lepsi, to wtedy ta osoba wciąż byłaby obok. Wszystkich nie zadowolimy. Nie każdemu też jesteśmy w stanie pomóc, nawet gdybyśmy bardzo chcieli. Czasem to my sami musimy się po prostu odciąć.
Ale to nie jest łatwe.
Jest bardzo trudne, ale potrzebne. Niekiedy nam się wydaje, że ktoś jest dla nas bardzo życzliwy, że będzie zawsze. A po czasie okazuje się, że to był trochę taki trujący bluszcz. Często też upieramy się na jakąś osobę w naszym życiu, zapominając przy tym, że do tanga trzeba dwojga. Myślimy sobie, że bardzo się staram, ale może to za mało? Że jak dam z siebie 120 procent i druga osoba zobaczy, że jestem taki fantastyczny albo fantastyczna, to bilans się wyrówna? Nie wyrówna. Jeśli druga osoba akurat tego nie potrzebuje i nie jest w stanie dać z siebie więcej, nie nadrobimy za nią. To wynika z różnych czynników, ale sami nic nie zdziałamy.
Do czego teraz dążysz w życiu?
Dążę do tego, żeby była harmonia między moim życiem osobistym a zawodowym. Żeby nie było takiego fokusu na życie zawodowe. A czy tak będzie, to czas pokaże…
A jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
Już niedługo premierę będzie miała piosenka z Karoliną Lizer, która kilka lat temu wygrała festiwal w Opolu. To piosenka do słów Jacka Cygana. Będzie też nowa płyta z fantastyczną skrzypaczką Patrycją Piekutowską. W międzyczasie myślimy nad nowymi utworami z zespołem Loka – fantastycznymi ludźmi, z którymi się przyjaźnię. Będą też pieśni do słów Marlowe`a dla tenora Aleksandra Rewińskiego i pianisty Mischy Kozłowskiego, który właśnie zdobył Fryderyka.
No muszę Ci powiedzieć, że udaje Ci się ten fokus na życie prywatne…
A, takie plany! To chciałbym wyjechać nad morze. Wiesz, ja cały czas uczę się tego, żeby nie zatracać się w pracy. Mam momenty, w których jestem trochę pracoholikiem. Uwielbiam moją pracę, ale wiem, że w tym wszystkim muszę też znaleźć przestrzeń dla samego siebie. Jeszcze nie tak dawno zastanawiałem się, czy mogę poświęcić trzy godziny, by usiąść na moim balkonie i po prostu poczytać książkę. Za chwilę pomyślałem, że jeśli usiądę na tym balkonie, to przez te trzy godziny nie napiszę piosenki. Walczę z takimi myślami.
A lubisz ciszę?
Bardzo lubię ciszę.
Bywasz zmęczony muzyką?
Czasem tak. Wychodzę wtedy na spacer i staram się wyłączyć słuch. Patrzę na kolory drzew, obserwuję otoczenie. Kontempluję tę ciszę. Lubię też medytować, by złapać balans.
Umiesz cieszyć się z małych rzeczy? To trudna sztuka…
Ważne jest, by w drodze na szczyt, cieszyć się samą drogą. Jeśli chcemy lecieć na Seszele, bo myślimy, że tylko tam będziemy szczęśliwi, to musimy wiedzieć, że jeśli nie poukładamy sobie sami pewnych rzeczy tutaj, to będziemy tak samo szczęśliwi lub nieszczęśliwi na Seszelach, co w małym miasteczku np. pod Gołdapią. Na pewno będą lepsze zdjęcia na Instagrama, ale to nic nie zmieni. Lepiej być szczęśliwym w drodze do Gołdapi (pozdrawiamy mieszkańców), niż nieszczęśliwym na Seszelach.
Marcinie, w takim razie docierając już do celu naszej dzisiejszej podróży, poproszę Cię o trzy słowa, które najlepiej Cię opisują.
Rozumiem, że najtrudniejsze zostawiłaś na koniec? Daj mi chwilę, proszę… Może… Po pierwsze – tolerancyjny. Po drugie – empatyczny, co mi sama podpowiedziałaś. I… pracowity.
Pracowity czy pracoholik?
Hmm… Pracowity walczący z pracoholizmem.
To o czym dziś marzy ten walczący pracoholik?
Żeby jakaś zagraniczna gwiazda zaśpiewała jego piosenkę. I proszę się nie śmiać… Przecież Marlene Dietrich śpiewała kiedyś Czesława Niemena.
Można? Można. I tego z całego serca Ci życzę.
Przed rozmową wyznałam mu, że byłam kompletną ignorantką. Znałam jego piosenki, nie znając jego. Na swoje usprawiedliwienie mogłabym mieć jedynie to, że niektórzy podpisując się pod sukcesem, zapominają wspomnieć o nim. Jego nazwisko bywa tłem. Majaczy gdzieś na drugim planie. Tymczasem, gdyby nie on, nie byłoby słychać pierwszych skrzypiec. Sam o sobie mówi, że pracuje dla gwiazd, ale nie jest gwiazdą. Polemizowałabym.
Foto: Michał Ignar