“MÓJ WEWNĘTRZNY KRYTYK PRACUJE NA PEŁNYCH OBROTACH” – MAREK SEKIELSKI
Sposób na nieśmiałość odkrył w wieku kilkunastu lat. Antidotum znalazł w alkoholu i narkotykach. Tak dodawał sobie odwagi przez kolejnych naście lat. Zagłuszał niską samoocenę. Brylował. Stoczył się. Dziś, choć wciąż nie znajduje w sobie akceptacji dla samego siebie, uczy się mówić sobie dobre rzeczy. Odbudowuje wiarę w siebie, konfrontując się z lękami. Nadal jednak jest “kulką lęku w środku”. O tym, jak po straconych latach życia, uczyć się go od nowa – Marek Sekielski.
Marku, zaczniemy od trochę trudniejszego pytania… Za co teraz najbardziej lubisz siebie?
Za to, że zacząłem o siebie dbać. Za to, że chodzę na siłownię, zdrowo się odżywiam. Za to, że chodzę na terapię…
A gdybym poprosiła Cię, byś wymienił trzy rzeczy, które najlepiej Ci wyszły w życiu? Takie, z których jesteś najbardziej dumny?
Dziecko.
Jakie zdecydowanie w głosie!
Z niej jestem najbardziej dumny. Dumny jestem też z całej serii “Sekielski o nałogach” i chyba z pierwszej książki pt. “Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba”, którą napisałem z Arturem Nowakiem.
Umiesz dzisiaj powiedzieć sobie coś miłego?
Z tym różnie bywa, bo aktualnie mam średni okres w życiu. Ale na pewno staram się już nie biczować.
Pytam Cię o to, bo chciałam nawiązać do zaburzonego poczucia własnej wartości – kwestii, która wielokrotnie przewija się we wspomnianej przez Ciebie książce. Powiedziałeś, że zawsze miałeś tendencję do porównywania się z innymi. I zawsze byłeś na przegranej pozycji. Zawsze ktoś był w czymś lepszy od Ciebie. Zastanawiam się, jak czas i miejsce, w którym się aktualnie znajdujemy wpływa na to, jak postrzegamy samych siebie.
Gdybyśmy rozmawiali wtedy, gdy pisałem książkę, powiedziałbym Ci o sobie dużo dobrych rzeczy. Byłem wtedy w o wiele lepszym momencie życia. Byłem wręcz na takim gazie. Nie było to jakieś zaburzone, ale po prostu czułem się dobrze. Robiłem fajne rzeczy i mi to wychodziło. Po raz pierwszy miałem poczucie takiej sprawczości. Po raz pierwszy zacząłem robić jakieś rzeczy sam. Naprawdę miałem poczucie, że te rzeczy dzieją się dlatego, że ja jestem dobry, a nie dlatego, że kieruje wszystkim przypadek, czy że podczepiam się pod brata.
A jak odbudowuje się wiarę w siebie?
Wychodząc ze strefy komfortu. Konfrontując się z lękami. Pamiętam, jak przed premierą filmu “Tylko nie mów nikomu” poszedłem na spotkanie do ateistów, gdzie zostałem postawiony przed ludźmi i miałem odpowiadać na pytania. Potworny stres. A później obejrzałem to swoje nagranie…
…. i zobaczyłeś, że całkiem do rzeczy mówisz?
Tak! Teraz już wiem, że ten lęk, ten strach i wszystkie czarne scenariusze – to wszystko jest w głowie. I ten umysł jest moim najgorszym wrogiem. Więc potrzebowałem raz, drugi, trzeci wejść w ten ogień, by zobaczyć, że to są tak naprawdę zimne ognie, które mnie nie poparzą.
Skąd bierze się odwagę, by głośno mówić o swoich problemach? Domyślam się, że ogromnej odwagi wymaga w ogóle podjęcie leczenia, terapii i przyznanie przed samym sobą, że mamy problem. Ale mówienie o nim publicznie, to dla mnie zupełnie inny kaliber.
Nie wiem, jaki jest złoty środek. U mnie to był proces, który trwał. Myślę, że on może być związany z tym, że po iluś latach zaakceptowałem swoje uzależnienie. Pogodziłem się z nim na tyle, że przestałem odczuwać jakikolwiek dyskomfort w związku z tym, że jestem uzależniony. Bez wstydu nauczyłem się mówić w towarzystwie, że nie piję, bo jestem uzależniony. Warto było o siebie zadbać w ten sposób, ale u mnie to nastąpiło chyba dopiero 5 lat po rozpoczęciu pierwszej terapii.
To był moment, w którym przestałeś zastanawiać się, co ludzie powiedzą?
Miałem totalnie na to wywalone. Teraz myślę sobie, że może aż za bardzo. Jak pisałem pierwszą książkę, nie pomyślałam o mojej ówczesnej żonie. Nie zapytałem, co ona na to. Nie pomyślałem o córce, która być może będzie odczuwała z tego powodu jakiś dyskomfort, że będzie miała kwasy w szkole. Po czasie uświadomiłem sobie, że podszedłem do sprawy bardzo egoistycznie. Że mogłem – a może nawet powinienem – wziąć pod uwagę na przykład to, że mam dziecko.
To wróćmy teraz do początku. Początku uzależnienia – co, gdzie, kiedy, dlaczego?
Dawno temu.
Uciekałeś przed czymś?
Zagłuszałem niską samoocenę. Alkohol pomagał ze wstydem, likwidował strach. Z narkotykami jest podobnie. Wszystko to było bardzo nęcące. Dawało mi takie poczucie, że mogę wyjść i z kimś pogadać. Że mogę iść na parkiet i potańczyć. Ogarniałem to wszystko tak, że nie było widać tego na zewnątrz. Żeby rodzice nie zauważyli. I tak sobie ćpałem niewinnie…
Ile miałeś lat, jak zacząłeś niewinnie ćpać?
Pierwszy raz, jak szedłem chyba do 7 czy 8 klasy.
Wódka, joint? Kupiły Cię od razu?
Oj, wódka nie. Po wódce rzygałem. Przez długi czas nie lubiłem alkoholu, bo zawsze wracałem do domu i miałem te kołowroty w głowie. Bałem się położyć spać. Bałem się, że znów się porzygam. Po pierwszym razie zarzygałem pół łóżka.
Rodzice nic nie zauważyli?
Mamie powiedziałem, że zjadłem pączka. Że był zepsuty. A nawet nie wiem, czy jest coś takiego, jak zepsuty pączek…
A marihuana?
O, po maryśce to jest zupełnie inaczej. Marihuana bardzo mi się spodobała. Po niej zasypiasz jak bobasek, nie ma kaca, jest dużo śmiechu. To było chyba moje takie pierwsze uzależnienie. Jak miałem 17-18 lat, to miałem takie dwa lata, kiedy paliłem marychę dzień w dzień.
Życie było wtedy piękne?
Jak się najarałem, to było piękne. Jak się nie najarałem, chodziłem wkurwiony.
Ile trwało uzależnienie?
Długo.
Jak długo?
Dopiero jak wyjechałem z Bydgoszczy i nie znałem w Warszawie nikogo, nie miałem żadnego źródła, to przestałem palić. Odstawienie marihuany jest stosunkowo proste.
Z wódką gorzej?
Dużo gorzej. Zaczęła pojawiać się jako taki zamiennik. Zacząłem pić i pić, więcej i jeszcze więcej. Tak powoli się rozwijało.
Jest coś, co bezpowrotnie straciłeś przez uzależnienie?
Pewnie jakąś część zdrowia. Mam poczucie, że rachunek przyjdzie za jakiś czas, bo nie wszystko da się odkręcić. Na pewno straciłem kilkanaście lat życia.
A straciłeś kogoś ze swoich bliskich? Nie mówię tutaj o kumplach od kieliszka…
Nie, chyba nie. Ale moje picie na pewno popsuło mi relacje z mamą. Kiedyś miałem z mamą bliską relację, później – z mojej winy – ona się pogorszyła. Dziś jest ok, ale te relacje nigdy nie wróciły do tego stanu sprzed. Coś jej powiem, czegoś jej zaoszczędzę. Ona też ma swoje problemy, bardzo się przejmuje. Więc z jednej strony jakoś chcę ją chronić, a z drugiej nie chcę jej po prostu o tym mówić.
Nie chcesz mówić, bo…?
Bo czasem, gdy mówię jej o rzeczach, które są dla mnie trudne, przykre, bolesne, to słyszę komunikat w stylu: “Marek, już nie przesadzaj. Nie masz tak źle”. To jest takie umniejszanie. To jest tak, jakby ktoś mi mówił, że czuję się lepiej niż się czuję. A to działa na mnie jak płachta na byka. Mam też świadomość tego, że to nie wynika z jej złej woli, tylko ona nie ma narzędzi.
Jesteś w stanie dopatrzeć się czegoś dobrego we wszystkich swoich doświadczeniach? Powiedzieć, że były Ci potrzebne, bo czegoś Cię nauczyły? Coś uświadomiły?
Nie lubię patrzeć w ten sposób na życie. Wiem i mam świadomość tego, że dzięki uzależnieniu i temu, że poszedłem na terapię, poznałem drugą stronę medalu. Mam wiedzę o rzeczach, o których masa ludzi nie wie, bo po prostu nie zetknęła się z psychologią, psychoterapią. Mógłbym powiedzieć, że to jest jakiś plus. Wiem, że jest mnóstwo ludzi, którzy mówią, że dzięki uzależnieniu są w tym, a nie innym miejscu. Ale nigdy nie wiemy, co by było gdyby…
A decyzja o podjęciu leczenia i terapii była trudną decyzją? Podjęta z dnia na dzień czy do niej dojrzewałeś?
Trochę podjęta z dnia na dzień. Pewnego dnia kumpel, z którym piłem od lat i szliśmy łeb w łeb, powiedział mi, że on już wymięka i zapisał się na terapię. To był moment, w którym ja też przestałem się oszukiwać. Sama decyzja o leczeniu chyba nie była podejmowana w bólach, ale proces wejścia w terapię jest niekomfortowy. Jak się ma naturę wstydliwą, introwertyczną… to nie jest łatwe. Dziś mam absolutne przekonanie, że to był zajebisty ruch.
A dziś? Na jakim jesteś etapie?
Dziś próbuję dojść do prawdziwych powodów tego wszystkiego, czyli do dzieciństwa. Dochodzę do różnych rzeczy i robię to z taką nadzieją, że będę w stanie rozmontować schematy, według których funkcjonuję w życiu jako Dorosłe Dziecko Alkoholika. Czy mi się to uda? Nie wiem. Na razie widzę dużo swoich popapranych zachowań. Pytanie, czy znajdę klucz, dzięki któremu będę potrafił to wszystko przejść i rozpracować schematy, które cholernie mi utrudniają życie. Mam trochę zachowań, które są dla mnie destrukcyjne. Destrukcyjne dla bliskiej mi osoby. To nie jest tak, że ja widzę te zachowania i powiem sobie: “Ok Marek, trzeba to zmienić”. To siedzi we mnie, w ciele, w emocjach. Jak mnie łapie odcięcie od emocji, bo czuję się zaatakowany przez kogoś, to nagle z takiego szerokokątnego obiektywu, robi się wąski. Zamykam się w sobie, zmniejsza mi się pole widzenia. Czasem potrafię chodzić kilka dni w takim stanie i myślę, co mam zrobić, żeby przeszło.
I nie przechodzi?
No nie przechodzi. To są jakieś wgrane skrypty w dzieciństwie, zakorzenione we mnie. Mimo że rozumiem je i ogarniam, są jakby poza moją kontrolą. Trochę tak, jakbym nie miał nad sobą władzy.
Władzę straciłeś też wtedy, gdy był nawrót choroby?
To była bardzo trudna emocjonalnie sytuacja, z którą sobie nie poradziłem. Któregoś dnia, podczas bardzo silnego napięcia, z którym nic nie robiłem, poszedłem na stację i kupiłem butelkę whisky. Wypiłem pół duszkiem. Przez 5 minut czułem ulgę, później wróciła cała rozpacz. Już wiedziałem, że dałem dupy.
Wtedy już było z górki?
Nie od razu. Następnego dnia nawet byłem przekonany, że już nigdy się nie napiję. Miałem takiego kaca, jakbym pierwszy raz w życiu pił. Ale minął tydzień, coś wypiłem. Drugi – znowu gdzieś się napiłem. Po miesiącu piłem już tak, jak wcześniej.
Piłeś sam? W domu?
Sam świetnie sobie radziłem. Kiedyś imprezowałem, piłem z kumplami. Później miałem już stały schemat – wstać, iść do pracy, wrócić, napić się, pójść spać. I następnego dnia od nowa. Dzień świstaka.
Boisz się teraz, że uzależnienie może wrócić?
Nie boję się. Na pewno jestem uważny. Mam świadomość tego, że alkohol jest dla mnie ryzykowny, ale nie myślę na co dzień przez pryzmat tego, że jestem alkoholikiem.
A uzależnienie od cukru?
To był trochę taki zamiennik alkoholu. Lekarstwo na różne stany emocjonalne. Substancja, która daje szybko nagrodę. Pobudza ośrodek szczęścia. U mnie to było takie kompulsywne. Ja nie jadłem kostki czekolady. Ja wpieprzałem korytko ciastek, litr lodów i byłem na haju. Ćpałem ten cukier codziennie.
Powiedziałeś przed chwilą, że wróciłeś do wódki w stanie takiego zjazdu emocjonalnego. A teraz, gdy jest źle, jak sobie radzisz? Masz inne narzędzia, które Ci pomagają?
Teraz nie zostawiam samego siebie z tym piekłem w głowie. Proszę ludzi o pomoc. Napisałem do kilku osób, że potrzebuję wsparcia i dostałem zajebiste wsparcie. Oczywiście, że myśl o alkoholu pojawia się w takich momentach automatycznie, ale na szczęście od myśli jeszcze nikt się nie upił.
Czego najbardziej wstydzisz się z okresu, w którym byłeś uzależniony?
Chyba tego jak kiedyś traktowałem kobiety. Nawet nie tyle, że je wykorzystywałem, bo absolutnie nigdy nie zmuszałem kobiety do niczego, ale zawsze uciekałem od tej relacji. Nie chciałem jej kontynuować. Zamiast porozmawiać, powiedzieć, to ja brałem nogi za pas. Tak się zachowywałem jako nastolatek. Widziałem, jak następnego dnia dziewczyna gdzieś tam patrzy za mną, wypatruje mnie, a ja odwracam wzrok, jakby mnie nie było. Dopiero po latach zauważyłem, że to było jedno z najsłabszych zachowań. Ono nie wynikało z jakiegoś mojego wyrachowania czy złej natury. To wszystko wynikało z nieumiejętności komunikowania bliskim osobom trudnych rzeczy.
Dziś umiesz komunikować trudne rzeczy?
Uczę się. Ale cały czas, jak mam powiedzieć przyjacielowi, że coś mnie irytuje w jego zachowaniu, czuję się urażony, coś mi się nie podoba, to powkurwiam się w sobie, ale też przetłumaczę sobie, że to jest pierdoła i nie warto się tym zajmować. Chyba z dwa miesiące temu, jak rozejrzałem się dookoła, to zobaczyłem, że z każdą z bliskich mi osób miałem coś takiego, co mnie hamowało. Wzbudzało we mnie lęk. Bałem się, że kogoś stracę, urażę. Ale to wszystko wynika z tego, że jestem kulką lęku w środku i nie chcę komuś sprawić przykrości. To jest jeden ze schematów, które wyłapałem. Na szczęście udało mi się zrobić konfrontację z tymi wszystkimi osobami.
Jak się czułeś po?
Znacznie lepiej. Od jednego przyjaciela usłyszałem, że super, że to mówię. Mam tylko wrażenie, że jedna rozmowa mi nie wyszła. Ale ze mnie zeszło napięcie. Zacząłem zauważać, że te wszystkie rzeczy, które we mnie są, ta pretensja, ona nie znika z czasem. Ona się kumuluje. I później spotykam bliską mi osobę i zamiast z nią porozmawiać, to ja mam ochotę uciec.
Dzisiaj łatwiej już Ci mówić o emocjach?
Nie mam problemu rozmawiać o emocjach. Czasem jest tak, że odpala mi się inny schemat… Kiedy czuję, że jestem atakowany, to zamykam się w sobie i totalnie odcinam od emocji. Czuję tylko przygnębienie. Ale to musi być już relacja bardzo bliska, na przykład relacja romantyczna.
A na złość sobie pozwalasz?
Ostatnio zacząłem uważniej przyglądać się tej złości. Z jednej strony czasem wyrzucam ją z siebie w sposób nie do końca fajny, mam czasem takie popieprzone zachowania… A innym razem tę złość przełykam.
Na czym Ci dzisiaj najbardziej zależy?
Teraz chyba na tym, aby zadbać o siebie. Ostatnie trzy lata bardzo się zaniedbałem. Wchodzę teraz w okres, kiedy pierwszy raz w życiu – dorosłym życiu – będę sam. Bardzo chcę wytrwać w tym byciu samemu, żeby lepiej poznać siebie. Bo łatwo byłoby mi znowu wejść w jakąś relację romantyczną, nakleić sobie plasterek i czuć się fajnie, ale znowu uciekłbym od tego, co jest we mnie. Nigdy nie byłem sam, więc nie wiem, czy tak potrafię.
A wiesz, co się zazwyczaj dzieje, jak sobie tak planujemy?
Wiem. Ale chcę pilnować siebie, żeby przynajmniej samemu nie podejmować inicjatywy. Chcę zobaczyć, kim jestem.
Boisz się tego czasu?
Bałem, ale znów – to jest lęk we mnie. Widziałem się niedawno ze znanym seksuologiem, terapeutą. Powiedział mi, skąd bierze się ten lęk po odrzuceniu. Strach, że to koniec świata, że nikogo już nie poznam. Wiesz skąd? Nasz mózg nie jest w XXI wieku, tylko 200 tysięcy lat temu, kiedy społeczności były malutkie i jak ktoś został odtrącony przez grupę, to nie miał szans na przeżycie. To jest nasz naturalny mechanizm, który się odpala w takich sytuacjach.
Uważasz, że jak jesteś z kimś, to jesteś zupełnie innym człowiekiem? Nie jesteś sobą?
Nie do końca wiem, co jest moje, a co jest wspólne. Teraz chciałbym zobaczyć, co tak naprawdę lubię, co mi służy.
A co dziś daje Ci najwięcej satysfakcji?
Chyba ćwiczenia. To, że w końcu się ruszyłem i coś robię. Jasne, że czasem mi się nie chce, ale wiem, że na końcu czeka nagroda. Że zacznie działać ta chemia. Wiem, że czuję się lepiej – i psychicznie i fizycznie. Mam dodatkową motywację, żeby trwać w tej kulturze fizycznej, bo w przyszłym roku chciałbym ze znajomymi wejść na Kilimandżaro. Mam ekipę z doświadczonym himalaistą, który nas poprowadzi. Może to nie jest jakieś wielkie wyzwanie, ale fajne doświadczenie.
Jesteś człowiekiem, który potrzebuje w życiu jakiegoś celu?
Uważam, że warto mieć cel. Ale nie, ja chyba takiego nie mam. Patrzę czasem na innych ludzi skoncentrowanych na jakimś celu, dzięki któremu tak naprawdę widzą sens życia. Ja czasem zastanawiam się, po co to wszystko? O co mi chodzi w życiu? Do czego to zmierza? Teraz bardziej mi zależy na tym, żeby siebie lepiej poznać. Zaakceptować.
A jak jest teraz z tą akceptacją?
Jaką akceptacją? Nie ma takiej. Mój wewnętrzny krytyk pracuje na pełnych obrotach.
Czego dzisiaj potrzebowałbyś w życiu, żeby powiedzieć, że jesteś spełniony? Czego Ci brakuje?
Chciałbym do końca skumać samego siebie. Złapać kontakt ze sobą. Wtedy będę wiedział, czego mi trzeba. Myślę, że dobrze mieć kogoś, z kim można iść przez życie. Mieć kogoś fajnego dla siebie, z kim się dobrze czuję… Ale może wcale tak nie musi być?
A Marek Sekielski jest pesymistą?
Zdecydowanie! Zawsze szukam zagrożeń. Zawsze szklanka jest do połowy pusta.
Marku, w takim razie życzę Ci, żeby w końcu ta szklanka się zapełniła. Chociaż do połowy.
Dziękuję za rozmowę!