“NIE MA ZDJĘCIA WAŻNIEJSZEGO NIŻ ŻYCIE CZŁOWIEKA. NIE MA MATERIAŁU WAŻNIEJSZEGO NIŻ LUDZKIE ŻYCIE” – MICHAŁ ZIELIŃSKI
Mówi, że jest dziennikarzem, a fotografia jest jego pasją. Stara się unikać określenia “fotoreporter wojenny”, choć przez 7 lat poprzez zdjęcia opowiadał historię konfliktów zbrojnych i ludzi, którzy musieli żyć w rzeczywistości, której sami nie wybrali. On z kolei wchodził w nią na własne życzenie. Fotografował konflikty między innymi w Syrii, Iraku, Palestynie, Ukrainie czy w Libanie. Dziś jest koordynatorem zarządzającym działaniami dziennikarzy, którzy swój obiektyw kierują w stronę wojny. Twierdzi, że to znacznie trudniejsze, bo bierze się odpowiedzialność za czyjeś życie. O fotografii wojennej i odpowiedzialności spoczywającej na jej autorze, o tym, dlaczego warto mówić o wojnie głośno i w jakich momentach należy odłożyć aparat – Michał Zieliński.
Michale, relacjonowałeś konflikty w Syrii, Iraku, Palestynie, Libanie czy w Ukrainie. Linia frontu była Twoim naturalnym środowiskiem pracy. Narażałeś swoje życie. Niejednokrotnie.
Chyba wiem do czego dążysz… Jestem bardzo wyczulony na heroizowanie reporterów. Oczywiście, że trzeba mieć jakieś cechy charakteru i wykazywać się pewną odwagą albo skrajnym tchórzostwem – bo zwykle doprowadza do tych samych efektów, ale to nie jest bohaterstwo. Mówi się, że jeśli ktoś jest mega odważny, to nie ma potrzeby sobie niczego udowadniać, a jeśli jest tchórzem, to musi sobie sam tę odwagę udowodnić.
Mimo wszystko – dla mnie i pewnie dla większości ludzi – reporter, który z własnej woli jedzie na front i staje oko w oko z wojną, jest poniekąd bohaterem.
Ale to jest zaburzenie pracy dziennikarza. Fotoreporter jako dziennikarz, powinien służyć ludziom i to nie on powinien być na świeczniku, tylko ci ludzie, o których opowiada. Powinien być w ich służbie, a nie świecić własnym blaskiem i przyćmiewać historię, którą ma do opowiedzenia. Stawianie takiej osoby na świeczniku jest trochę odwróceniem ról. Jasne, że takie wynoszenie nas na piedestał jest miłe i łechta w jakiś sposób ego, ale z drugiej strony jest trochę tak, że reporterów jeżdżących na wojny traktuje się jak maskotki.
Czułeś się jak maskotka?
Tak, nie raz. Hasła w stylu: “Byłeś w Syrii? A przeżyłeś coś niebezpiecznego? Opowiedz!” – wiele razy to słyszałem. Zawsze podchodziłem do tego z dużą dozą wyrozumiałości, ale dla mnie to jest po prostu odwrócenie ról. Bohaterami są ludzie, którzy muszą zmierzyć się ze swoimi tragediami i realnymi problemami w rzeczywistości, w której nie znaleźli się na własne życzenie. A o tym często się zapomina… Dlatego później widzimy nagłówki: “Znany fotoreporter wojenny…” – a dlaczego znany? Dlatego, że mało kto potrafi nas wymienić z imienia i nazwiska.
Więc po co to robiłeś? Co Tobą kierowało?
Na pewno ciekawość świata. Poczucie, że mówienie o takich rzeczach jest po prostu ważne. Chęć doświadczania… bardzo ekstremalnego, ale jednak mimo wszystko doświadczania. Chęć zrozumienia niektórych rzeczy i to nie tylko związanych z tym, co się dzieje u źródła, ale tych, które dzieją się także we mnie. Poczucie elitarności, a może bardziej możliwości doświadczenia czegoś, czego bardzo mało osób doświadcza w naszej części świata. Z kolei dla ludzi, których spotykałem, jest to niestety bardzo powszechne doświadczenie. Chcę jeszcze raz podkreślić, że byłem wśród nich tylko takim przeszczepem, który pojawił się na dwa czy trzy tygodnie, na własne życzenie i teoretycznie mógł wrócić, kiedy chciał. Ci ludzie z kolei musieli zmagać się z ich rzeczywistością, chociaż wcale tego nie chcieli. Nie wstydzę się o tym mówić, bo uważam, że takie nasze osobiste motywacje – czasem mniej szlachetne – niekiedy napędzają wielkie rzeczy.
Przez 7 lat jeździłeś w miejsca objęte konfliktami zbrojnymi. Pracowałeś na linii frontu. Widziałeś bardzo dużo. Jak dziś, z perspektywy czasu, oceniłbyś zmiany, które zaszły w Tobie pod wpływem wszystkich tych doświadczeń? Czy one w jakiś sposób Cię ukształtowały?
Na pewno w jakiś sposób wpłynęły na to, jak postrzegam teraz życie. Są zmiany, które zauważam sam w sobie, a z drugiej strony są rzeczy, które sygnalizowali lub sygnalizują moi bliscy.
Te obrazy są spójne czy raczej się rozjeżdżają?
Trochę się różnią. To, co ja sam w sobie zauważam, to z pewnością dużo większy szacunek do życia, choć wcześniej już był duży. Byłem wychowany w takim kulcie szacunku do życia. Dam Ci przykład, może banalny, ale wiele mówiący – mój dziadek, kiedy widział w domu muchę, nigdy jej nie zabijał. Brał ją w szklankę i wynosił na zewnątrz. Więc, kiedy pytasz mnie, co się zmieniło, to na pewno wzrosła moja świadomość tego, jak bardzo życie jest wartościowe, a jednocześnie jak bardzo jest kruche. Często los czy nasze świadome decyzje, doprowadzają nas do miejsca i czasu, kiedy zrozumienie tej kruchości życia przychodzi zbyt późno.
Przy czym mówi to osoba, która wielokrotnie – bardziej lub mniej świadomie – narażała swoje życie?
Na pewno wszystko to, co przeżywałem i czego doświadczałem, nauczyło mnie jeszcze bardziej doceniać wszystko, co się wokół nas dzieje. Jeszcze bardziej dostrzec piękno tego życia.
Wydarzenia, których byłeś świadkiem były raczej przygnębiające. Często ukazywały właśnie kruchość życia. Wydaje się, że potrzeba dużo wewnętrznej równowagi, by mimo wszystko umieć dostrzegać jego piękno.
Oczywiście, że bardzo często te wszystkie wydarzenia skłaniają człowieka do refleksji. Doprowadzają do przykrych wniosków. Mimo wszystko uważam, że życie jako takie jest czymś wspaniałym. To nie jest tak, że każdego dnia zachwycam się małymi rzeczami. Też mam problemy. Część z nich to typowe problemy pierwszego świata, część to problemy wynikające z mojego charakteru… Ale dzięki tej perspektywie, życie stało się dla mnie o wiele bardziej wartościowe. Jeśli natomiast chodzi o doświadczenia przekładające się na codzienność, to z pewnością pozwalają one nabrać innej perspektywy dla różnych rzeczy, które przeżywamy. Nie chciałbym tutaj wartościować… Często posługuję się takim przykładem, że kiedy dziecku upadnie lód na ziemię i dziecko zacznie płakać, to czy powinniśmy wartościować ten smutek? Zastanawiać się nad tym, czy ono jest naprawdę smutne czy powiedzieć mu, że dzieci w Afryce w tym samym momencie głodują? Dlatego też staram się nie wartościować problemów. Jednak wszystko to, co zobaczyłem w życiu, pozwoliło mi nabrać pewnego dystansu do tego, co się dzieje wokół mnie. Możemy mieć problemy w relacjach, możemy smucić się, bo nasi bliscy chorują czy możemy mieć kłopoty finansowe – i dla każdego z nas to są prawdziwe, realne problemy. Jednak wyjeżdżając czy do Syrii, Iraku czy Ukrainy, to zagęszczenie tragedii, w których ludzie tracą wszystko to, co jest dla nich najważniejsze i muszą sobie z tym jakoś radzić, jest dużo większe niż w naszej – raczej bezpiecznej – rzeczywistości. Jednak jeszcze raz podkreślę, że nasze problemy są naszymi realnymi problemami. Są tu i teraz.
Zastanawiam się, czy kiedy jesteś naocznym świadkiem ludzkich tragedii, to ciężko jest zachować dystans? Trudno wyłączyć emocje?
I tak i nie. Nie dlatego, że zawsze ten dystans w sobie miałem. Potrafiłem dość jasno postawić samemu sobie barierę. Nie należałem do ludzi, którzy chodzili i przeżywali bardzo głęboko w sobie to, co się wokół nich działo. Więc nigdy nie miałem problemu z tym oddzieleniem swojej rzeczywistości, a z drugiej strony dzięki swoim przeżyciom – i nie takimi związanymi z wojnami, a z moją codziennością, która bywała trudna – łatwiej było mi utożsamiać się z przeżyciami ludzi, którzy w takich sytuacjach się znajdują. Więc z jednej strony miałem emocjonalny dystans, a z drugiej łatwiej było mi ich zrozumieć. Wydaje mi się, że z mojej perspektywy było to połączenie, które gdzieś udało mi się wypracować, a które wypracowałem trochę wbrew swojej woli.
A czy fotoreporterowi, któremu uda się uchwycić naprawdę mocne kadry, kadry przepełnione cierpieniem drugiego człowieka, towarzyszy niekiedy taka – w tych okolicznościach być może nie zabrzmi to dobrze – ale satysfakcja z dobrze wykonanej roboty?
Powiem tak – trudno nie czuć satysfakcji z fotografii w momencie, gdy fotografia jest czyjąś pasją. Oczywiście, że warsztatowo tak do tego podchodzimy. Uczymy się kadrować, wyłapywać momenty, które będą zrozumiałe dla drugiego człowieka. Więc patrząc na to w ten sposób, satysfakcja z dobrze wykonanego zadania powinna być czymś naturalnym. Niezdrowa byłaby nadmierna satysfakcja, bo ta doprowadza do samouwielbienia. Z kolei samouwielbienie dyskwalifikuje z takiej pracy. Myślę, że ważne jest to, żeby z tyłu głowy mieć świadomość, że chodzi nie o mnie, tylko o te osoby, które znajdują się na tym zdjęciu. Pamiętajmy też, że nie ma zdjęcia ważniejszego niż życie człowieka. Nie ma materiału ważniejszego niż ludzkie życie. Spotkałem w swoim życiu szefów redakcji czy dziennikarzy, którzy będąc po drugiej stronie pisali do mnie, żebym przywiózł jak najwięcej – tutaj zacytuję – “bum bum”. Nie chciałbym być takim człowiekiem.
A jakich granic nie powinien przekraczać fotoreporter?
Te granice są jasno wyznaczone przez etykę dziennikarską. Na pewno nie powinien kreować rzeczywistości, zakłamywać jej czy opisywać pod jakąś tezę. Nie może wywoływać pewnych emocji u ludzi po to, żeby ta rzeczywistość była bardziej atrakcyjna na zdjęciu. To jest szereg rzeczy, które mogłyby prowadzić do zakrzywienia tego, czego w rzeczywistości fotoreporter doświadczył.
A granice względem bohatera zdjęcia?
Trzeba pamiętać o tym, że choć budzi to wiele kontrowersji, to jest to nieodzowny element zawodu fotoreportera. On jest po prostu obserwatorem. To nie znaczy, że wyłącza w sobie ludzkie odruchy. Często słyszę pytanie, czy kiedy coś się komuś dzieje, to robię zdjęcia czy mu pomagam? Jeżeli jestem jedynym człowiekiem, który może pomóc danej osobie, to jasne, że pomagam! Ale jeśli obok tej osoby jest dziesięciu sanitariuszy? To ja jestem tam po to, by robić zdjęcia. Nie obserwuję tego cierpienia dla zabawy, tylko wykonuję swoją pracę. To może być trudne, niezrozumiałe dla wielu osób, może budzić kontrowersje, ale po to tam jestem. Trudno mi wyobrazić sobie, żeby być fotoreporterem na wojnie nie mając pewnego stopnia wrażliwości i empatii dla drugiego człowieka. Było kilka sytuacji, w których odkładałem aparat i nie robiłem zdjęć.
Bo byłyby zbyt drastyczne?
Nie. Nie robiłem zdjęć nie dlatego, że uważałem, że to, co dzieje się przed moim obiektywem jest zbyt straszne, ale dlatego, że uważałem, że w danej chwili moja obecność i moje fotografowanie może zbyt mocno wpłynąć na człowieka, którego fotografuję.
Zrobiłeś kiedyś zdjęcia, których nigdy nie opublikowałeś?
Oczywiście! Jest dużo takich zdjęć, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Często na etapie fotoedycji dochodziłem do wniosku, że to może być za dużo. Niekiedy ta refleksja nie przychodzi do nas w momencie robienia zdjęcia, a nieco później.
Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, zapytałeś czy musisz się jakoś przygotować do naszej rozmowy. Rozumiem, że każdy Twój wyjazd był poprzedzony takimi przygotowaniami. Na czym one polegały?
Uważam, że jest to też część pracy dziennikarskiej. Wojciech Jagielski wspomniał kiedyś o tym, że wielokrotnie solidna i żmudna praca przed wyjazdem uratowała mu później życie. Bardzo dobrze orientował się w niuansach regionalnych czy chociażby w tym, jak przebiega rozkład sił. Żeby być dobrym fotoreporterem, ten background dziennikarski trzeba odrobić. Trzeba wiedzieć, co możemy spotkać na miejscu, jak w obecnej chwili wygląda sytuacja… Oczywiście, że nie da się przygotować na wszystko, ale uważam, że trzeba się przygotować na tyle, na ile jest to możliwe.
A takie przygotowanie bardziej od strony technicznej?
Zawsze kupowałem ubezpieczenie, przed wyjazdem porządkowałem wszystkie swoje sprawy.
Zabrzmiało to tak, jakbyś się żegnał…
Tak było. Za każdym razem zakładałem, że nie wrócę.
Myślałam, że w takich chwilach raczej myśli się o tym, że wszystko będzie dobrze.
Wiem, że stosowałem taką odwróconą filozofię. Wyjeżdżałem stąd i ostatecznie żegnałem się z tą rzeczywistością. To było poczucie, które mijało w momencie, kiedy wsiadałem do samolotu. Później już oddawałem się codzienności. U mnie wyglądało to tak, że całe moje ciało broniło się przed tym, żeby to zrobić. Za każdym razem, całym swoim ciałem czułem, że nie chcę tego robić. Jednocześnie jakaś malutka część mnie, pchała mnie do tego.
Może włączał się taki instynkt samozachowawczy?
Oczywiście! To za każdym razem była gorączka, ból… To była nieodłączna część każdego wyjazdu. Zaczynała się około dwa tygodnie przed podróżą…
…i kończyła w samolocie?
Tak. Wtedy przechodziłem w tryb zadaniowy.
Ten tryb był włączony przez cały czas wyjazdu?
Miałem momenty większego lub mniejszego strachu i momenty poczucia potężnej ulgi, która jest uzależniająca. To jest takie sprzężenie zwrotne, bo to są dwa bardzo silne bodźce, które działają mocno uzależniająco.
Często czułeś strach?
Często. Bywałem tak przerażony, że moje zachowania ograniczały się do podstawowych rzeczy. W zasadzie do myślenia o tym, żeby przeżyć.
A czy mówiąc o technicznym przygotowaniu do wyjazdu, mówimy także o jakichś środkach bezpieczeństwa?
Brałem kamizelki kuloodporne, kask, hełm…
Tak wyglądała Twoja codzienność? Każdego dnia przed wyjściem zakładałeś kamizelkę kuloodporną?
Nie, bo ona jest strasznie niewygodna.
Myślałam, że w momencie ewentualnego zagrożenia, bezpieczeństwo jest jednak ważniejsze niż wygoda.
Kamizelka dość skutecznie chroni przed odłamkami. Miałem jednak sytuacje, w których mobilność była dla mnie ważniejsza niż kamizelka, która w zestawieniu z niektórą bronią chroni bardzo pozornie. Ja miałem bardzo dobre wkłady w kamizelce. Najlepsze. Wkłady, które teoretycznie powinny zatrzymać karabin wyborowy kalibru 7,62, czyli całkiem nieźle. Tylko co z tego, jeżeli taki wkład zatrzymuje pocisk, ale siła kinetyczna, która przechodzi dalej i tak miażdży żebra i organy wewnętrzne? Żeby była jasność – nie neguję użycia kamizelek kuloodpornych. One są potrzebne i wielu dziennikarzy dzięki nim ocaliło swoje życie.
Zastanawiam się jeszcze nad pewną rzeczą… Czy jako fotoreporterowi zdarzało Ci się wartościować swoje wyjazdy pod kątem tego, który był dla Ciebie ważniejszy? Czy któryś wiązał się z większymi przeżyciami?
Chyba nie. Każdy z tych wyjazdów był dla mnie ważny i trudny. Kiedy w międzyczasie jeździłem z misjami humanitarnymi w miejsca, które były trudne, ale nie były ogarnięte konfliktem, to były one logistycznie dużo prostsze. Ludzie, których tam spotykałem też doświadczali ogromu tragedii, ale sam fakt, że ja nie czułem strachu i zagrożenia, był dla mnie bardzo dużym ułatwieniem. Wtedy czułem tylko smutek.
A czy etap związany z wyjazdami w miejsca objęte konfliktem, to u Ciebie etap już zamknięty?
Mam czasem potrzebę takiego zastrzyku adrenaliny, ale bardzo mocno to kontroluję. Mam zbyt dużo do stracenia.
Kiedyś miałeś mniej?
Kiedyś mniej zdawałem sobie z tego sprawę.
A czy kiedykolwiek traktowałeś swoją pracę jak misję? Wierzyłeś, że to co robisz, może w jakikolwiek sposób zmienić naszą rzeczywistość?
Na pewnym etapie mojej pracy zauważyłem, że bardzo zależy mi na tym, aby człowiek żyjący w Polsce, może nie tyle zrozumiał, co dzieje się w innych częściach świata, ale żeby docenił swoją codzienność. Szanował wszystko to, co ma. Wtedy jest mniej skłonny do ryzykownych i agresywnych zachowań, które mogą tę jego codzienność odmienić i zmienić na taką, której chcielibyśmy uniknąć.
Na przykład wojenną?
Na przykład. Nie wszystko zależy od nas, ale uważam, że taki opór społeczny przeciwko wojnie jest bardzo ważny. Tymczasem wielokrotnie spotkałem się z opiniami, że samo opowiadanie o wojnach zaburza naszą rzeczywistość i doprowadza do tego, że zamiast doceniać rzeczy, to przestajemy się nimi cieszyć. Ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że jeżeli ktoś ma wątpliwości, to chciałbym, żeby spojrzał na to w ten sposób, że zamykanie się w bańkach informacyjnych nie doprowadzi do tego, że te straszne wydarzenia do nas nie dotrą. Doprowadzi do tego, że nie będziemy mogli się na nie przygotować ani wystarczająco szybko zareagować. Odcinanie się od tego typu informacji nie doprowadzi do tego, że nasz świat będzie lepszy. To ostatecznie od nas zależą decyzje rządu. W naszym myśleniu jest władza i to my poprzez swoje stanowisko – swój sprzeciw albo swoje poparcie – wpływamy na to, w jaką stronę dryfuje nasz kraj. Dlatego to na nas ciąży odpowiedzialność, żebyśmy mieli jak największą wiedzę o świecie. Bo tylko dzięki temu jesteśmy w stanie uczynić ten świat lepszym. Na pewno nie zdołamy tego zrobić poprzez ignorancję.
Taką wiedzę zyskujemy między innymi dzięki osobom takim, jak Ty. Choć jak mówisz – nie lubisz heroizowania reporterów. Michale, pięknie dziękuję za rozmowę!
Zdjęcie otwierające: Maciej Moskwa
Zdjęcia w galerii: Michał Zieliński