“NASZĄ PODRÓŻ TRAKTOWAŁAM JAK EKSPERYMENT NA OTWARTYM ŻYCIU” – O TYM, CO DAŁ IM VAN LIFE, CZEGO NAUCZYŁO ŻYCIE W DRODZE I Z CZYM WIĄŻE SIĘ MIESZKANIE W VANIE – KASIA I ŁUKASZ Z KANAŁU PODRÓŻOVANIE

Wiedli stabilne życie. Mieli świetną pracę i zaspokojone ambicje. Wciąż jednak czuli, że do szczęścia czegoś im brakuje. Zapragnęli wolności i niezależności. Rzucili pracę, wymówili mieszkanie i zakotwiczyli się w… vanie. W niespełna 2 lata przejechali nim 29 krajów. Każdego dnia celebrują wolność. Decydują o tempie i kierunku, w którym podążają. Żyją spontanicznie, w zgodzie z tym, co podpowiada im serce. Kreują rzeczywistość poprzez wizualizację. I choć czasem wybiegają myślami w przyszłość, to wiedzą, że jutro to nic pewnego. Pewne jest natomiast to, że bije od nich prawdziwa radość, spełnienie i wdzięczność za wszystko to, co mają. O tym, ile zaryzykowali i musieli poświęcić, by w końcu poczuć prawdziwe szczęście, rozmawiałam z Kasią i Łukaszem, małżeństwem prowadzącym kanał na YouTube – Podróżovanie. 

Można o Was powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że prowadzicie nudne życie. Nawet śledząc Waszą trasę na filmach ciężko przewidzieć, gdzie będziecie kolejnego dnia. Powiedzcie, gdzie się teraz widzimy? 

Łukasz: To Cię chyba zaskoczymy… Witamy z Polski! 

Kilka dni temu, kiedy jeszcze umawialiśmy się na rozmowę, odbywaliście swoją wewnętrzną kwarantannę w Portugalii…

Łukasz: Wyjechaliśmy z Portugalii, bo zaczęło się tam robić niefajnie. Policja poprosiła nas o opuszczenie miejsca w którym odbywaliśmy kwarantannę. Mieliśmy wrażenie, że sami do końca nie wiedzą, co mają robić – raz przyjeżdżali i mówili, że możemy tam spokojnie zostać, a dwa dni później przyjechali z informacją, że musimy stamtąd wyjechać. W naszym przypadku to niewiele zmieniło, jedynie nieco przyspieszyło pewne decyzje. Do Polski i tak planowaliśmy przyjechać w związku z formalnościami dotyczącymi książki. Rzuciłem wtedy do Kasi, że na autostradach nie będzie korków, że może warto spróbować już teraz wrócić do kraju, że może uda nam się dojechać bezawaryjnie…

Udało się? Podróż przebiegła bez żadnych dodatkowych atrakcji? 

Łukasz: No prawie. Kilkanaście kilometrów od celu naszej podróży złapaliśmy gumę. 

Dotychczasowe życie chyba przyzwyczaiło Was do życia w niepewności. Myślicie, że przez to lepiej znosicie aktualną sytuację? 

Łukasz: Dla nas tak naprawdę niewiele się zmieniło. Jesteśmy zaprzyjaźnieni z poczuciem niepewności. Przyzwyczailiśmy się również do robienia zapasów. Kiedy zaczęły docierać do nas zdjęcia z polskich sklepów, z pustymi półkami, powiedziałem do Kaśki, że powinniśmy pojechać na zakupy, bo może niedługo to całe szaleństwo dotrze do Portugalii. Ale Polskę mało co jest w stanie pobić… Kiedy chciałem się odciąć od tego całego syfu informacyjnego, którym jesteśmy zalewani z każdej strony, wszedłem na Pudelka. Chciałem oderwać myśli. Patrzę, czytam… A tam: “Książe Karol ma koronawirusa”, “Kożuchowska nie ubrała maseczki”. Detox od sieci był jedynym wyjściem, żeby uzdrowić myśli. 

Kasia: Na pewno mamy trochę inne podejście do tej sytuacji. Życie w drodze nauczyło nas, że wybieganie myślami w przyszłość, nie zawsze ma sens, a obecne doświadczenia utwierdzają nas w tym, że jutro to nic pewnego. 

Może nie zagłębiajmy się już w te tematy, zostawmy pożywkę mediom. Porozmawiajmy o Was. Powiedzcie lepiej, jak dużo musieliście poświęcić, zaryzykować, aby być w tym miejscu, w którym jesteście? 

Kasia: Wszystko zaczęło się tak naprawdę w Londynie. Mieszkaliśmy tam przez 5 lat. Początkowo odczuwaliśmy satysfakcję zaspokojonych ambicji, ale z czasem ta satysfakcja przerodziła się w pustkę. Przeprowadziliśmy się do Bristolu. Mieliśmy świetne prace, duży dom… Myśleliśmy, że stabilizacja i spokojne życie jest tym, co nas uszczęśliwi. Jednak mimo, że mieliśmy wszystko, cały czas czuliśmy, że czegoś nam brakuje. Wtedy stwierdziłam, że dobrze zrobi mi samotna podróż. Wybrałam się na Camino de Santiago, czyli pielgrzymkę szlakiem św. Jakuba. Miałam dwa tygodnie tylko dla siebie. Łukasz w tym czasie pojechał do Medjugorie. Już po trzech dniach samotnej wędrówki, miałam takie poczucie olbrzymiej wolności, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam, a jakiej pragnęłam. Niestety, kiedy pielgrzymka się skończyła życie wróciło na stare tory. 

Przestałaś pragnąć tej wolności? 

Kasia: Nie do końca. Kilka miesięcy później Łukasz pokazał mi filmik o miliarderze z Dubaju, którego całe życie kręciło się wokół pieniędzy. Kiedy kupił swoje pierwsze Ferrari, miał wypadek i trafił na intensywną terapię. Dla niego to był moment takiego otrzeźwienia. Najpierw zaczął podróżować z plecakiem, później wsiadł do vana. Patrzyłam na niego i widziałam w jego oczach ogromny spokój. Utożsamialiśmy się wtedy z jego historią. Też mieliśmy dużo materialnych rzeczy, ale cały czas nam czegoś brakowało. I tak wkręciliśmy się w van life. 

To wtedy zapadła decyzja o totalnym przemeblowaniu swojego życia? 

Łukasz: Chyba oboje wiedzieliśmy już wtedy jaka będzie nasza decyzja. Tego samego dnia, którego dowiedzieliśmy się, że van life istnieje postanowiliśmy, że w niego wchodzimy. Na ostateczną decyzję daliśmy sobie jednak chwilę. Myśleliśmy, jak się do tego przygotować. 

Kasia: Mi było o tyle łatwiej taką decyzję podjąć, bo wiedziałam, że to jest właśnie coś, co znowu pozwoli mi poczuć tę wolność. Kilka dni później zdecydowaliśmy, że ze względów ekonomicznych rezygnujemy z wynajmu domu. Przeprowadziliśmy się do małego pokoju w dzielnicy, która jak się później okazało – nie była najlepszym miejscem do życia. Kilka razy zostaliśmy okradzeni – straciliśmy koło od roweru, toster, mikrofalę. To była jedna z większych trudności, jaką napotkaliśmy przygotowując się do życia w drodze. Cały czas przyświecała nam jednak idea van life’u.  Miałam poczucie, że to jest warte poświęcenia. Wróciliśmy do Polski i zaczęliśmy budowę naszego vana. 

Pamiętacie chwilę, kiedy powiedzieliście rodzicom, że teraz Waszym domem będzie samochód? 

Łukasz: Moja rodzina była zaciekawiona, ale nie miała z tym żadnego problemu. Mój brat był tylko sceptycznie nastawiony i nie wierzył, że w ogóle będziemy potrafili prowadzić takie życie. Ale paradoksalnie, to on najwięcej pomagał nam przy budowie vana. 

Kasia: Moi rodzice na początku się tylko uśmiechali, a później dotarło do mnie, że oni nam w ogóle nie uwierzyli. Myśleli, że ich wkręcamy. Ale jak wróciliśmy do Polski i kupiliśmy auto, to mama była na mnie prawie obrażona. Mówiła, żebyśmy się nie wygłupiali. Po dwóch miesiącach oswoili się z tą myślą, ale jak już ruszyliśmy i widzieli, że sobie radzimy w tej podróży, to się naprawdę cieszyli. 

Łukasz: Na początku mówili: “To najgorsza decyzja w Waszym życiu”, a później doradzali nam jak i co robić. Podpowiadali jak prowadzić kanał na YouTube. 

Kasia: Mój tata dzwonił do nas i mówił, kiedy najlepiej publikować, kiedy coś napisać. Pouczał, że nie odpowiadamy na komentarze, a tam ktoś czeka…

A nie mówią Wam: “Dzieci wróćcie do domu, usiądźcie na miejscu”? 

Kasia: Mówią tak cały czas. Oni chcieliby mieć nas tutaj pod ręką. 

Łukasz: Chociaż teraz widują nas częściej i wiedzą lepiej, co się u nas dzieje, niż gdybyśmy mieszkali po sąsiedzku. Czasem dzwonię do nich i pytam co u nich, ale oni mnie nie pytają co u nas, mówią tylko: “A wiem, widziałem na filmie”. Wiedzą, gdzie jesteśmy, co jemy i z kim się spotykamy. 

Kasia: A wystarczą 2 dni ciszy, niepublikowania na Instagramie i już pytają, czy wszystko w porządku. 

Łukasz: Jak jesteśmy mniej aktywni w social mediach, to ja już czekam na wiadomość kogoś z mojej albo z Kasi strony. Jeśli przez 4 dni nie wrzucimy nic na Instagrama, zaraz dostaję SMS-a od mamy: “Wszystko w porządku?”. 

Byliście zgodni co do decyzji? Czy któraś strona musiała przekonywać drugą? 

Łukasz: Pomysł wyszedł ode mnie, ale Kasia marzyła o tym już od dawna. Może nie stricte o van life, ale o podróżowaniu.

Kasia: Podróżowaniu w samochodzie. Przez Europę. Kilka lat wcześniej mówiłam już o tym Łukaszowi, ale wtedy stwierdził, że to absolutnie nie wchodzi w grę! Mówił, że jeśli to mają być wakacje, to ma być wygodnie, musi mieć własne łóżko. Wtedy pożegnałam się z tym swoim marzeniem. Aż tu kilka lat później i Łukasz dojrzał do takiej decyzji. 

Pamiętacie swój pierwszy tydzień życia w vanie? 

Łukasz: Chyba nigdy tego nie zapomnimy. Pierwsze dwa tygodnie to był ogromny stres i strach. Nie spaliśmy, a tylko czuwaliśmy. Gdy tylko coś stuknęło, puknęło, zrywaliśmy się na równe nogi. Baliśmy się, że ktoś przyjdzie, zrobi nam krzywdę, że instalacja gazowa wybuchnie i spłoniemy. 

Kasia: I to było dla nas chyba takie pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Zobaczyliśmy, na czym tak naprawdę polega van life.

A mieliście wcześniej jakieś wyobrażenia? Zakładaliście, jak będzie wyglądało to Wasze życie w podróży? 

Kasia: Myśleliśmy właśnie, że to będą takie wakacje. Przynajmniej taki obraz życia w vanie płynął z filmów, jakie oglądaliśmy na YouTube. Dlatego w podróż wzięliśmy masę książek, gitarę, ukulele. A tutaj okazało się, że tego wolnego czasu wcale nie ma tak wiele. Samo podróżowanie jest bardzo absorbujące. Do tego ogarnięcie wody, zakupów, bezpiecznego miejsca na nocleg. 

Łukasz: Na filmach, które poniekąd przekonały nas do takiego trybu życia, van life był życiem na plaży, popijaniem drinków z pięknymi widokami. Ja myślałem, że będę miał wysportowaną sylwetkę – dlatego też zapakowałem masę przyrządów do ćwiczeń. Wyciągnąłem je raz. Raz uskuteczniłem też poranne bieganie i raz wyciągnąłem matę do ćwiczeń.

W maju miną 2 lata odkąd zaczęliście swoją przygodę. Z perspektywy czasu – co jest największym wyzwaniem w takim życiu?

Kasia: Wydaje mi się, że największy niepokój rodzą zawsze kwestie finansowe. Bardzo ważne jest to, żeby mieć to odpowiednio przemyślane. My w jakiś sposób się do tego przygotowaliśmy, bo mieliśmy oszczędności na jakieś 8-9 miesięcy życia, ale trzeba wiedzieć co dalej. 

Łukasz: Brak pieniędzy może kompletnie zablokować podróż. Wodę można znaleźć – nie tutaj, to 30 kilometrów dalej. Wylewkę ścieków podobnie. Miejsce do spania także. Ale musi być jakiś dochód, albo chociaż pomysł, w jaki sposób zarabiać.

Kasia: Powiedzmy też głośno, że nie wystarczy sam genialny pomysł. Trzeba mieć konkretny plan, a najlepiej kilka planów. Ja pomyślałam sobie kiedyś: “O, będę grała na ulicy”. Wychodzę z ukulele przed ludzi i nagle okazuje się, że ja nie mam aż takiej charyzmy, nie nadaję się do tego. Więc coś, czego nie robiliśmy nigdy wcześniej, nie jest wcale dobrym pomysłem na zarobek. Chyba że mamy trochę oszczędności, będziemy się trzymali tego pomysłu i go ulepszali, szlifowali warsztat. Trochę tak było z naszymy vlogami. Zaczęliśmy zupełnie od zera, bez większej wiedzy, a jednak w ciągu 10 miesięcy udało nam się rozkręcić nasz kanał na tyle, że pozwala nam się utrzymać.

Mieliście sytuacje, w których baliście się, że będziecie musieli zrezygnować z dalszej podróży? 

Łukasz: Do tej pory mieliśmy to szczęście, że wszystko układało się po naszej myśli. Jak kończyła się woda, jechaliśmy przez małą miejscowość i nagle gdzieś na poboczu zobaczyłem kranik. Jednego dnia powiedziałem do Kasi, że kończą nam się pieniądze – a dwa dni później dostaliśmy propozycję współpracy. 

Zawsze wszechświat Wam sprzyja? 

Łukasz: Często jest tak, że jak czegoś potrzebujemy, to coś nam się materializuje. Ostatnia sytuacja – z powodu koronawirusa musieliśmy odizolować się na pewien czas. Znaleźliśmy pewną miejscówkę, ale przy ruchliwej drodze. Nie czułem się tam komfortowo, a poza tym wiedziałem, że lada dzień przyjdą zakazy i będziemy musieli szukać innego miejsca. Wpadliśmy wtedy na pomysł, żeby pojechać nad jeziorko do Santa Susanna. Potrzebowaliśmy się tam zatrzymać na 2 tygodnie. Dokładnie po dwóch tygodniach, jak zaczęły nam się kończyć zapasy, przyjechała policja i nas wygoniła. I wiemy, że jak nie dostajemy czegoś, to znaczy, że może nie było nam to aż tak potrzebne. 

Kasia: Jesteśmy świadomi tego, że w każdej chwili może zdarzyć się coś, co zablokuje naszą podróż – tak, jak teraz. Niepewność to nasza codzienność, którą już nauczyliśmy się akceptować. 

Wcześniej też potrafiliście tłumaczyć sobie różne rzeczy w ten sposób, czy to jest coś, czego nauczył Was van life? 

Kasia: Myślę, że nauczyła nas tego podróż. Wszystko, czego się wcześniej baliśmy – przezwyciężyliśmy w tej podróży. Zawsze, gdy mieliśmy jakiś problem, zaczęły pojawiać się rozwiązania – czasem takie, jakie chcieliśmy, a czasem całkiem inne. Ale ta podróż na pewno nauczyła nas tego, że kiedy ufamy światu i Bogu, że będzie dobrze, to jest dobrze. 

A żałowaliście kiedykolwiek swojej decyzji? Mieliście takie chwile, w których myśleliście sobie, żeby rzucić to wszystko? 

Kasia: W nerwach tak. Na początku, kiedy te nasze wyobrażenia zderzyły się z rzeczywistością, miałam myśl, że powinniśmy dać sobie spokój. Pierwsze tygodnie były naprawdę trudne. Pamiętam sytuację, kiedy po intensywnym dniu zwiedzania i podróży, wieczorem przekraczaliśmy granicę Austria-Słowenia i wylądowaliśmy w górach, w deszczu. Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Telefony przestały nam działać i byliśmy tak zmęczeni, że nie potrafiliśmy się ze sobą dogadać. Miałam wtedy taki moment, w którym pomyślałam, że zaraz złamię się psychicznie. Jednak później nigdy nie żałowałam naszej decyzji. 

Łukasz: Ja może nie żałowałem, ale parę razy miałem tak, że chciałem wszystkim rzucić, bo… internet mi nie działał. Można się śmiać, ale potrzebujemy go do pracy. Film trzeba wysłać do montażysty, później go wrzucić, opisać. Przyjeżdżamy na piękną miejscówkę, uruchamiam modem – nie ma sieci. Trzeba jechać do jakiegoś miasta – mniej urokliwego. Jedziemy na drugie miejsce, trzecie – nadal nie ma internetu. Ja już jestem sfrustrowany… Ale ogólnie to lubię ten nasz van life.

Lubicie ze sobą przebywać, prawda? Musicie lubić. Jesteście ze sobą 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, na małej przestrzeni. Ale czasem człowiek musi pobyć sam ze sobą. Jak sobie z tym radzicie? 

Kasia: Raz na jakiś czas, dzień spędzony w samotności dobrze nam robi. Uważam, że powinniśmy to robić przynajmniej raz w tygodniu. Nie zawsze nam się to udaje, ale dla zdrowia psychicznego czasem musimy się odizolować. Ostatnio Łukasz spotkał się ze znajomym, ja wybrałam się na samotną wycieczkę. Potem wracamy i mamy o czym ze sobą rozmawiać. Ale zawsze pojawia się to: “szkoda, że Cię nie było, że tego nie widziałeś…”. 

A największy plus takiego stylu życia? 

Kasia: Wolność. Ta wolność, o której tak marzyłam. 

Łukasz: Niewątpliwym plusem jest to, że często możemy dopasowywać rytm tygodnia do okoliczności. Niekiedy w środku tygodnia, kiedy jest piękna pogoda, mówię: “Kaśka, dziś jest tak pięknie. Zróbmy sobie sobotę i nic nie róbmy”. 

I to jest ten jeden dzień wakacji, którymi miało być całe podróżowanie? 

Łukasz: Nawet nie jeden… Ostatnio spotkaliśmy się ze znajomymi. Była środa. Było winko, czyli tak jakby piątek. Później czwartek – w naszym kalendarzu już sobota – kolejne winko. Na następny dzień, choć dopiero był piątek, my mieliśmy już niedzielę. I choć u normalnych ludzi wypadał wtedy weekend, my mieliśmy go już za sobą. Taka niezależność i elastyczność to duże plusy naszego życia.

A czy po dwóch latach podróży potraficie przywołać jakieś najlepsze wspomnienia z tego czasu? Z miejsc, które odwiedziliście? 

Kasia: Takich wspomnień jest dużo i można je kategoryzować. To jest tak, jakby ktoś nas zapytał o najlepszy czy najpiękniejszy kraj. Ja bym powiedziała, że mam takie trzy. Najpiękniejsza widokowo jest dla mnie Norwegia, najlepsza do życia – Portugalia, i miejsce w którym czuliśmy się najlepiej przyjęci przez ludzi – Albania. A jeśli chodzi o wspomnienia… W naszym życiu jest często tak, że o czymś myślimy, czegoś potrzebujemy, ale nawet nie zdążymy sobie o tym powiedzieć, a to się zaczyna realizować. Kiedy byliśmy w Norwegii i przejeżdżaliśmy przez Skandynawię, chciałam spróbować trzech rzeczy: łososia, którego tam się łowi, chciałam kupić szwedzką musztardę, która jest bardzo słodka i chciałam spróbować norweskiego sera o takim karmelowym smaku. Mieliśmy wtedy bardzo mało kasy, więc nie kupowaliśmy dosłownie nic. Byliśmy natomiast umówieniu na spotkanie z widzami. Adam – jeden z przybyłych – powiedział, że nie przychodzi się w gości z pustymi rękami. I co nam przyniósł? 

Łososia, musztardę i ser? 

Kasia: Dokładnie! Do tego książkę o Skandynawii i miód, który akurat nam się kończył. Byłam w szoku, że to się zmaterializowało i to tak dosłownie. Więc może to są nietypowe wspomnienia, ale takie, które dużo dla nas znaczą. 

Łukasz: Ja wtedy z kolei od trzech dni martwiłem się o samochód, bo powinniśmy wymienić olej. Wiedziałem, że w Norwegii nie byłoby nas na to stać. I okazało się, że jeden z naszych widzów ma warsztat samochodowy. Powiedział, że przejechaliśmy kawał drogi, więc może pasowałoby wymienić olej…?

Wasz dom sprawuje się chyba bardzo dobrze, ale kiedy coś się stanie i musicie oddać go do naprawy, zostajecie wtedy bez dachu nad głową… 

Łukasz: Ostatnio mieliśmy problemy z rozrusznikiem. Wcześniej oczywiście wiedziałem, że to się wydarzy…

Znów zadziałała ta wizualizacja… 

Łukasz: Tak, muszę chyba uważniej dobierać myśli. Ale tym razem zwizualizowałem sobie wszystko, lawetę, unieruchomienie, wezwanie Assistance. Przyszedł nasz znajomy z jakimś miejscowym człowiekiem i zaczęli grzebać w tym aucie. A ja myślałem tylko o tym, żeby oni już poszli, bo ja chcę w końcu zobaczyć ten nasz dom na lawecie. Laweta przyjechała, samochód zabrała, a my wynajęliśmy sobie mieszkanie na Airbnb. Mieliśmy dostęp do wanny, pralki, internetu – za 10 euro za dobę. Dopiero co zaczęliśmy cieszyć się tym luksusem, kiedy dzień później zadzwonili z warsztatu, że auto jest do odebrania. 

Taki paradoks – zabierają Wam ten wymarzony dom, a Wy w końcu możecie wybrać się na te prawdziwe wakacje. W luksusach. 

Łukasz: Weźmy pod uwagę, że ten luksus był taki na naszą miarę. To była zwykła wanna przysłonięta jakąś kotarą. 

Kasia: …ale był piekarnik i w końcu mogliśmy zjeść mrożoną pizzę. 

To chyba kolejna rzecz, której nauczył Was van life – dostrzeganie i wdzięczność za rzeczy, które w takim klasycznym życiu byłyby czymś normalnym. Słuchajcie, a jeśli w Waszym przypadku tak doskonale działa ta wizualizacja – nie myśleliście o tym, że wygrywacie na przykład w totka? 

Łukasz: Jakiś czas temu Kasia powiedziała mi, żebym zaczął myśleć o wygranym w lotto. Pomyślałem, że fajnie byłoby wygrać, ale mam trochę obaw, bo często jak ktoś wygrywa, to coś złego dzieje się z głową tej osoby. Nie musiałem jednak długo myśleć, bo następnego dnia dostałem maila z loterii w Anglii, że usuwają moje konto, bo od 6 lat nie kupiłem kuponu. 

A wyobrażacie sobie porzucenie tego życia? Wrócenie do pracy za biurkiem i zakotwiczenie w domu? 

Kasia: Jeśli sytuacja by nas do tego zmusiła, to tak. 

Łukasz: … ale absolutnie tego nie wizualizujemy! 

Kasia: Chociaż Łukasz ma czasem tak, że tęskni za domem, za tym swoim biureczkiem… Ja wolę mieć możliwość podniesienia tej kotwicy i odjechania. Ale wiem, że kiedyś się zatrzymamy. Myślę, że jeśli będziemy mieć wybór, to nigdy nie wrócimy do takiego życia, jakie wiedliśmy. Nie będzie to taki typowy dom. Może jakich kontener, może tiny house, może jurta

Ale to nie będzie raczej Polska?

Łukasz: W Polsce raczej postawimy sobie jakąś przyczepę kempingową i będziemy mieli taką bazę wypadową. Większość czasu planujemy jednak spędzać w Portugalii. 

A jeśli już mowa o Polsce – Wasz przyjazd związany był z najnowszym przedsięwzięciem – wydaniem książki. Jak tam sytuacja w drukarni? 

Kasia: Przed nami ostatnie czytanie, czyli etap końcowy. Jeśli nic nie popsuje nam planów, premierę mamy zaplanowaną na 29 maja. 

Kiedy zapytałam o książkę, Kasia automatycznie się uśmiechnęła… Aż miło patrzeć na to szczęście! 

Łukasz:  Muszę to powiedzieć – książka jest piękna! Ja nie chciałem się w ogóle wtrącać, bo to dzieło Kasi, ale…

Nie nadzorowałeś kolejnych etapów? 

Łukasz: Absolutnie nie! Ja za dużo się rządzę. Zaraz bym mówił: to jest za długie, to jest za krótkie. Przeczytałem książkę dopiero po pierwszej redakcji i powiem Ci, że jestem przeszczęśliwy, że ta książka powstaje, bo to będzie… to będzie… Harry Potter po prostu!

Kasia: Łukasz, spokojnie! 

Łukasz: Naprawdę! To była jedyna książka, jaką przeczytałem. 

Uuu, to chyba najlepsza rekomendacja! 

Łukasz: Wiem, że niektórzy po przeczytaniu tej książki po prostu zmienią swoje życie. Tam nie ma typowej teorii “rób to, to będziesz szczęśliwy”. Kasia tam mówi co i jak trzeba robić, by być szczęśliwym. 

Kasia: Stwierdziłam, że na naszym doświadczeniu przetestuję teorię, że jak w coś mocno wierzymy, to wszechświat nam sprzyja. Nikomu o tym nie mówiłam, bo pomyślałam, że jak się nie uda, to wyjdę na idiotkę albo naiwniaczkę. Naszą podróż traktowałam jak eksperyment na otwartym życiu. Testowałam te wszystkie teorie mówiące o tym, żeby podążać za głosem serca i po dwóch latach widzę, że to naprawdę działa. 

A skąd w ogóle pomysł na książkę? 

Kasia: Lubię pisać i uwielbiam czytać, ale nigdy w sumie nie myślałam o tym, żeby napisać książkę. Zaczęłam pisać coś na Instagramie, na naszym blogu… 

Łukasz: Pomysł wyszedł chyba od ludzi. Pamiętam, że dostałem od znajomej wiadomość: “Powiedz Kasi, że ma lekkie pióro! Że musi napisać książkę”. Ja nawet wtedy nie wiedziałem, co to znaczy! A teraz, lada moment książka ujrzy światło dzienne. 29 maja, w dniu planowanej premiery książki, miną 2 lata naszej podróży i tego samego dnia opublikujemy dwusetny odcinek na YouTube. Zbieżność dat – przypadkowa. 

Wiecie, tak sobie Was słucham i cały czas zastanawiam się, czy byłabym w stanie kiedykolwiek podjąć taką decyzję. Nie mówię już o poświęceniu czy podjęciu ryzyka, ale o takim ograniczeniu swojego życia do samochodu i ciągłego życia w drodze… 

Łukasz: Ja się z tego cały czas śmieję. Kiedyś byłem zupełnie innym człowiekiem. Wydawało mi się, że duże mieszkanie i dom z ogrodem da mi szczęście. A teraz mieszkamy jak cyganie, w jakimś metalowym, starym samochodzie. Takie życie jest wbrew pozorom łatwiejsze. Przyjechaliśmy, teraz musimy odbyć kwarantannę. Siedzimy na polu i mieszkamy w samochodzie. A spróbuj wstawić kogoś w taki krajobraz i powiedz mu, że musi mieszkać 2 tygodnie w kamperze. Niejeden się załamie. A my? My rozpaliliśmy ognisko, siedzimy, pijemy winko z Portugalii i jest cudownie. Taka podróż nie jest wbrew pozorom wielkim ryzykiem. To jest inwestycja w siebie! 

Kasia: Ja myślę, że to nie jest do końca kwestia charakteru, a pewnej cechy. Powiedziałabym, że jest to pragnienie doświadczania, bycia w nowych sytuacjach. Każda osoba, którą poznajemy w drodze jest na swój sposób inna, a zarazem jesteśmy do siebie bardzo podobni. Mam w głowie cały czas Karola Lewandowskiego z “Busem przez świat”, który nie jest typowym rozmarzonym włóczęgą. Ja jestem taką trochę hipiską, a Karol jest bardzo konkretnym człowiekiem. On, kiedy pisze książkę, to musi dokładnie wyliczyć ile literek ma napisać każdego dnia, a ja poddaję się procesowi. To jest zupełnie inna osoba niż ja, a mimo to, oboje świetnie odnajdujemy się w nomadycznym stylu życia. Więc jeśli chodzi o van life – nie sądzę, że każdy mógłby to robić, ale myślę, że większość osób, które czują, że chciałyby to robić – mogłyby to zrobić. Nawet jeśli się boją. 

Bardzo zmienił Was van life? 

Kasia: Na pewno. Przede wszystkim bardziej doceniamy, to co mamy. Czasem, kiedy ktoś zaprasza nas na kolację i pyta, co byśmy zjedli, mówię, że zjem wszystko, co mi podadzą. Nie wybrzydzam, tego nauczyło mnie podróżowanie. Przyjmę wszystko, co dostanę. Potrafię cieszyć się z małych rzeczy. Na przykład teraz mamy możliwość podłączenia się do prądu i od kilku dni największą radością dla mnie jest fakt, że mogłam sobie wstawić mały grzejnik do kampera. Od samego początku nie byliśmy też pewni jutra. Nie wiedzieliśmy, co wydarzy się za zakrętem, liczyliśmy się z tym, że w każdym momencie może wydarzyć się coś, co zakończy naszą podróż. W końcu przyzwyczailiśmy się do tej niepewności, zaakceptowaliśmy ją, przez co jesteśmy mocniej osadzeni w teraźniejszości. Może dlatego też zupełnie inaczej postrzegamy całą sytuacją z koronawirusem, jesteśmy spokojni i po prostu żyjemy dalej. Wiem też, że na wszystko można spojrzeć z różnych perspektyw. Na przykład w aktualnej sytuacji możemy zadać sobie pytanie, czy zabrano nam wolność czy wręcz przeciwnie – oferowano doświadczenie, które pozwoli nam ją docenić? 

Po naszej rozmowie zostałam z pewnym przemyśleniem… Oni doskonale odnajdują się w aktualnej rzeczywistości, bo nauczyły ich tego doświadczenia, na które świadomie się decydowali. Większość z nas dopiero uczy się akceptować i zrozumieć sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Znaleźliśmy się w niej nie dobrowolnie, a z przymusu. Sama wciąż mam nadzieję, że choć teraz pełna frustracji, za kilka miesięcy spojrzę na to wszystko w inny sposób i powiem, że to był “eksperyment na otwartym życiu”, z którym wszyscy świetnie sobie poradziliśmy. Tak, jak oni radzą sobie w swojej pięknej podróży. 

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *