„WIELE OSÓB, KTÓRE POZNAŁEM W SWOIM ŻYCIU TO OSOBY, KTÓRE POZNAŁEM JUŻ PO ICH ŚMIERCI” – KRZYSZTOF JACKOWSKI
Jasnowidzeniem zajmuje się od ponad 30 lat. Pomagając policji z całej Polski, rozwikłał wiele spraw kryminalnych. Ma wizje. Sam przekornie mówi, że ma też siedmiu aniołów, którzy mu podpowiadają. Widzi aury i fruwające energie. Gdy przez dłuższy czas nie znajduje żadnego ciała, mówi do swojej żony: “Dawno nie miałem świeżego trupa”. I choć wiele osób pozostaje sceptycznych w stosunku do jego dokonań, liczne dokumenty policji potwierdzają jego skuteczność. O doświadczaniu i nagłym poczuciu, które jest pierwszym składnikiem wizji – Krzysztof Jackowski.
Panie Krzysztofie, zacznijmy od początku – pierwsza Pana sprawa. Pierwszy moment, w którym uświadomił Pan sobie, jakimi zdolnościami jest obdarzony.
Jako młody chłopak miałem straszną nerwicę. Pracowałem w firmie, w której miałem okropnego szefa. Nie mogłem spać. Pewnej nocy nie mogąc zasnąć, w głowie usłyszałem jakiś głos: “Nabierz wody, bo jutro jej zabraknie”. Pomyślałem sobie, że dostaję świra. Ignoruję więc ten głos. Próbuję spać. Nagle zobaczyłem obraz jak z widokówki: plac w Człuchowie i ogromny wykop. Żółta koparka. I znów to poczucie, żeby nabrać wody. Wtedy zrozumiałem, że jestem nienormalny. Wstaję rano i sprawdzam – jest woda. Pomyślałem, że muszę iść do lekarza. Po ośmiu godzinach wracam z pracy, a żona mówi, że nie ma obiadu, bo od rana nie ma wody. Wybiegłem z kamienicy jak poparzony. Biegnę przed siebie i widzę żółtą koparkę, kilku pracowników. Kopią dokładnie w tym miejscu, które zobaczyłem. Przez pół godziny stałem jak wryty i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Później miałem jeszcze kilka takich sytuacji. Sam zacząłem się z tym oswajać, ale ludzie myśleli, że mają do czynienia z wariatem. Zwierzyłem się jakiemuś człowiekowi, który interesował się parapsychologią. Spotkałem się z nim, dał mi jakieś zdjęcia. Coś mu mówiłem, ale nie pamiętam co. Po kilku tygodniach spotkałem go na mieście i usłyszałem: “Powiedziałem moim znajomym, że masz takie właściwości. Że masz wizje. Że potrafisz czytać ludzi. A oni mają ciężko chorego syna i lekarze nie potrafią niczego zdiagnozować”. Wtedy poczułem się wyróżniony.
To była Pana pierwsza wizja na zawołanie?
Dokładnie tak! Następnego dnia poszedłem do tych ludzi. Spodziewałem się, że tam będzie grobowa atmosfera, ciężko chory syn. Drzwi otwierają mi dwie radosne panie. Jedna z nich dała mi zdjęcie chłopaka i jego brązowy sweter. Zostawiły mnie w pokoju, poszły do kuchni. Próbuję się skupić, a one za ścianą nieustannie gadają, chichrają się. Pomyślałem sobie, co za matka – ma ciężko chorego syna, a siedzi sobie i plotkuje z koleżanką. Mówię do siebie: “Krzychu – czas się wycofać. Tylko zrób to z głową”. Za chwilę jednak coś poczułem. Wziąłem ten sweter i jedno konkretne skojarzenie – krosty. Nic więcej. Na kawałku kartki zapisałem to jedno słowo. Dziś dałbym duże pieniądze za tę kartkę i to, co na niej napisałem. Oprawiłbym to w złote ramki i trzymał na biurku. Wtedy schowałem ten skrawek kartki do koszuli i pomyślałem, że czas się zwijać. Poszedłem do tej matki i powiedziałem, że nic z tego nie będzie. A ta kobieta do mnie: “Aleś Pan mnie zawiódł. Gienek mi tyle o Panu opowiadał, a Pan nic? No ale dobrze, za fatygę dam Panu chociaż kawę”. Stoję już w przedpokoju i myślę, że jednak warto byłoby się dowiedzieć, na co ten syn jest chory, a ona mi mówi, że dziecko jak się denerwuje to dostaje takiej wysypki, drobnej kaszki. Wie Pani, jak ja się wtedy poczułem? Z tą kartką w kieszeni? Poczułem się jak Tyson, który ma znokautowanego przeciwnika i któremu wystarczy dać tylko pstryczka w nos i on leży! Wyciągam tę karteczkę, podaję jej pewien, że ona zaraz tam padnie na kolana, a ona mi mówi: “No panie Jackowski! Krosty? To to i ja i moja sąsiadka wiemy”. Wypadłem z tego mieszkania, wypier*** tę kawę do pierwszego kosza. I choć ona tego nie rozumiała, ja poczułem się jak zwycięzca. Zrozumiałem, że człowiek ma w mózgu skaner i może czytać. I czytam tak do dzisiaj.
W takim razie proszę powiedzieć, w jaki sposób Pan czyta? Jak wygląda geneza wizji? Jakie warunki muszą zostać spełnione, by podjął się Pan pracy nad daną sprawą?
Jeśli chodzi o sprawy zaginięć czy sprawy kryminalne, takie jak chociażby morderstwa, wszystko zaczyna się od rzeczy należącej do tej konkretnej osoby. Tak, jak pies dostaje rzecz do szukania jakiegoś śladu, tak u mnie działa to na bardzo podobnej zasadzie. Dostaję rzecz osoby zaginionej, wącham tę rzecz, trzymam ją blisko czoła.
Czy podczas takiej wizji jest Pan sam czy mogą być przy Panu na przykład bliscy zaginionej osoby?
Wizję wykonuję sam. Cały proces tego, co robię odbywa się w samotności. Nie zawsze mam jednak taką możliwość. Chociażby w przypadku, gdy dostaję rzeczy zabezpieczone, które są dowodami w sprawie. Wówczas wszystko musi odbywać się w obecności policjantów.
A w jaki sposób odbiera Pan wizję? Czy jest to na tyle jasny przekaz, że jest Pan w stanie wskazać na przykład konkretne miejsce leżenia zwłok?
Oczywiście, że jest możliwe wskazanie takiego miejsca. Na podstawie wielu spraw, które wykonałem mogę powiedzieć, że niejednokrotnie byłem w stanie wskazać punktowe, bardzo konkretne miejsce.
Panie Krzysztofie, załóżmy więc, że doświadcza Pan jakiejś wizji. Zastanawiam się, czy decyzja dotycząca tego, o czym Pan mówi na przykład rodzinie, bliskim osoby zaginionej czy nawet policji, zawsze jest dla Pana taka oczywista? Nie ma Pan wątpliwości, czy na danym etapie już powinien dzielić się tym, czego Pan doświadcza? Przecież może się Pan mylić…
Poruszyła Pani w tym momencie jedną z najbardziej wrażliwych kwestii. Mowa tutaj o psychologicznej cenie wizji i odpowiedzialności, jaką muszę wziąć za swoje słowa. Spisanie takiej wizji i danie jej na piśmie jest w mojej ocenie największym szaleństwem, jakiego się dopuszczam. Czasem dziwię się sam sobie, że byłem w stanie i zdecydowałem się dać ludziom na piśmie tyle spraw, w których mówiłem im, że z ich bliskimi stało się coś strasznego. Wie Pani, jak ogromne jest to obciążenie? Mogę dać Pani przykład.
Poproszę.
Tryńcza, województwo podkarpackie. Kilka lat temu, okres pomiędzy Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. Dostaję telefon od kobiety, która powiedziała mi, że jest matką 18-letniej córki, która uciekła z domu. Powiedziała, że razem z nią uciekły dwie córki sąsiadów. Twierdziła, że dziewczyny pojechały na koncert sylwestrowy. Mówi, że wyśle mi zdjęcie córki i prosi, żebym sprawdził, gdzie ona jest – w Warszawie czy może w Zakopanem. Za kilka minut otrzymałem zdjęcie, na którym były trzy młode dziewczyny. Było już późno, więc pomyślałam, że zajmę się tą sprawą następnego dnia. Wyłączyłem komputer i odszedłem od biurka. Nagle złapało mnie takie poczucie, wizja. Miałem wrażenie, że one są w jakimś małym samochodzie. Ciasnym, małym autku. Są poplątane. Pomyślałem sobie: “jakaś makabra”. Miałem poczucie, że gdzieś w pobliżu jest rzeka. Jakiś most. W pewnym momencie kierowca skręcił z szosy na gruntową drogę wzdłuż rzeki. Taki był mój obraz. Otworzyłem sobie Google Maps. Wpisałem “Tryńcza”. Okazało się, że rzeczywiście w tej miejscowości jest rzeka. Dwa mosty. Pomyślałem: “one są tu, w tej rzece”. A z tyłu głowy mam cały czas słowa matki, która mówi mi, że córka uciekła na koncert… Zadam Pani teraz pytanie: zadzwoniłaby Pani do tej matki i powiedziała, że wszyscy nie żyją?
Uśmiercił Pan trzy osoby?
Cztery! Trzy zaginione dziewczyny i kierowcę. To jest moje poczucie. Jednocześnie nie mam przecież żadnej pewności. Dzwonię więc do niej i mówię, że tak, jak w każdym innym przypadku nie mam pewności, a to jest tylko moje poczucie. Mówię, że mam dla niej złą wiadomość. Ta kobieta nie chciała słuchać dalej. Powiedziała, że poda męża do słuchawki. Mówię mu, że wszystko narysuję. Proszę, żeby następnego dnia poszedł na komisariat policji i pokazał to, co ode mnie dostanie. Skończyłem z nim rozmowę. W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłem. Przecież ja uśmierciłem ich dziecko!
Nie ma żadnego impulsu, który powstrzymałby Pana? Kazał grać na zwłokę, czekać na rozwój wydarzeń?
Jest impuls, ale niestety nie taki, o jakim Pani mówi. Po latach odkryłem, na jakiej zasadzie to działa. To jest taki proces, że jak wykonuję wizję i już ją poczułem, to chcę wszystko powiedzieć. Człowiek nie myśli o odpowiedzialności.
W tej sprawie nie mylił się Pan, prawda?
Następnego dnia rano dostaję telefon od tej kobiety. Mówi mi, że siedzi w radiowozie. Że ślady nad rzeką świadczyły o tym, że samochód wpadł tam w poślizg. Zaczęła się akcja. Wyłowiono samochód. Kierował nim młody chłopak, bez uprawnień. Obok siedział jeszcze jeden. Z tyłu trzy dziewczyny. 5 ciał.
Panie Krzysztofie, zastanawiam się z czego wynika fakt, że w niektórych sprawach policja czy prokuratura sama zgłasza się do Pana po pomoc, a z drugiej strony mamy grupę, która ma problem z głośnym mówieniem o tym, że korzysta z pomocy jasnowidza.
Sprawa jest bardzo prosta. Zdarza się, że policja zaprzecza, by kiedykolwiek korzystała z mojej pomocy. Niekiedy twierdzi, że podziękowania, jakie są na mojej stronie, są za próbę pomocy, ale nie za realną pomoc. Twierdzi, że nigdy nie przyczyniłem się do rozwiązania żadnej sprawy. Ja się nie dziwię policji. Niech Pani pomyśli – jak to wygląda? Jakiś tam jasnowidz, który siedzi sobie gdzieś tam w Człuchowie, wskazuje ciało lub wyjaśnia sprawę zbrodni, nad którą policja pracowała rok czasu. Nie można tego zaprotokołować. Czy Pani chcąc uchodzić za poważną osobę przyznałaby, że podjęła pewne kroki, bo tak powiedział Pani jasnowidz? Wątpię.
Proszę zatem opowiedzieć o sprawie, w której to policja oficjalnie zgłosiła się do Pana z prośbą o pomoc.
W 2007 roku przyjechało do mnie trzech policjantów z Będzina. Przywieźli do mnie dwa wypchane niebieskie worki foliowe, które cuchnęły spalenizną. Była to odzież, którą zdjęli z ciał dwóch ofiar. Zamordowana została właścicielka kamienicy – starsza kobieta i jej sublokator. Sprawca podpalił mieszkanie chcąc upozorować pożar. Postawili te worki w przedpokoju. Nie mogłem ich otworzyć, bo były zapieczętowane i zabezpieczone metkami prokuratorskimi jako materiał dowodowy. Próbowałem skupić się przy policjantach, ale nie byłem w stanie niczego poczuć. Powiedziałem tylko, że jest coś, co przeszkadza mi w tej sprawdzi. Coś związanego z jaskółką. Usłyszałem, że policjant, który siedzi obok mnie ma na nazwisko Jaskólski i był pierwszy na miejscu zbrodni. Poprosiłem by zostawili mnie samego. Dałem im słowo, że nawet nie dotknę tych worków. Przez godzinę siedziałem na krześle, tyłem do nich. Nic nie przychodziło mi do głowy. W pewnym momencie miałem wrażenie, że jest młode małżeństwo. Małżeństwo, które w kamienicy, gdzie doszło do morderstwa ma jakiś sklepik, punkt usługowy. Była też młoda dziewczyna, która u nich pracowała. To była bardzo dziwna wizja, która nie za bardzo składała się w całość. Wszystko zapisałem natomiast na kartkach. Gdy funkcjonariusze wrócili, stwierdzili: “Panie Jackowski, coś o panu słyszeliśmy, ale tym razem lipa. Byliśmy przygotowani na coś innego”.
Rozumiem, że mieli pewne podejrzenia i szukali u Pana tylko potwierdzenia?
Dokładnie tak. Powiedzieli, że z niczym nie trafiłem. Że w tym budynku nawet nie ma żadnego sklepu. Że to stara, obskurna kamienica. Mijają trzy dni. Okazało się, że po wizycie u mnie zrobili jednak rozeznanie w kierunku, który wskazałem. Na jaw wyszły nowe fakty. Kilka lat temu w jednym z parterowych mieszkań było rożno, które prowadziło pewne małżeństwo. Mi natomiast spokoju nie dawała ta młoda dziewczyna, która u nich pracowała. Powiedziałem, że ona nie ma nic wspólnego z tym morderstwem, ale o wszystkim wie. Wszystko powie. Poczułem, że znajdą ją niedaleko Będzina. Pojechali, znaleźli. Przyznała, że podsłuchała jedną z rozmów telefonicznych swojego konkubenta, podczas której omawiał z kolegą zatarcie śladów. Minęły lata. Jeden z policjantów pracujących przy tej sprawie poszedł na emeryturę. Sam do mnie zadzwonił i powiedział: “Panie Jackowski, za mną chodzi to od tylu lat. Policja się Pana wypiera, a ja chcę głośno powiedzieć i potwierdzić Pana udział w tej sprawie”. Dla mnie to było ogromne wyróżnienie. Zaszczyt.
Jakie sprawy są dla Pana najtrudniejsze?
Głośne. Sprawy, w których jest mnóstwo sugestii. Z racji tego, czym się zajmuję, interesuję się różnego tego typu sprawami. Kiedy naczytam się o nich, nasłucham jakichś teorii, wtedy mam duży problem.
Chciałam zapytać Pana o jeszcze jedną głośną sprawę, przy której wiem, że Pan pracował. 21 sierpnia 2007 roku, Mazury. Wówczas biały szkwał zebrał śmiertelne żniwo. Zginęło 12 osób. Ciało ostatniej wskazał Pan, prawda?
W ciągu pierwszych paru dni po tej tragedii odnaleziono wiele ciał. Niektóre z nich wypłynęły same. Nie odnaleziono natomiast jednej osoby. Był to śp. pan Józef Lipina z Rudy Śląskiej. Po ponad miesiącu poszukiwań, kiedy wszystkie ofiary były już pochowane, policja z Węgorzewa zrezygnowała z poszukiwań ostatniego ciała. Rodzina mężczyzny dostała wówczas oficjalne pismo, w którym przeczytała, że policja zrobiła wszystko, co w jej mocy, ale zawiesza dalsze poszukiwania. I żeby była jasność – ja to absolutnie rozumiem, a fakt, że jakaś sprawa pozostaje nierozwiązana nie uwłacza wcale fachowości policji. Wtedy jednak zadzwonił do mnie syn zaginionego mężczyzny i powiedział, że chciałby mi przywieźć rzeczy ojca. Kilka dni później w drzwiach stanął mężczyzna, który trzymał dwie ogromne podróżne torby wypełnione ubraniami. Pomyślałem sobie, że chyba oszalał – przecież miał przywieź jedną rzecz! Wziąłem od niego te torby i poprosiłem, żeby wrócił za godzinę. Nie wiem, co się ze mną wtedy działo. Zamiast zabrać się za te rzeczy, usiadłem przed telewizorem i zacząłem oglądać jakiś film. Po 30 minutach się ocknąłem i myślę: “Ja pierdziele, Jackowski! Przecież tam syn szuka ojca, a ty oglądasz film?”. Wyłączyłem telewizor, wstałem i wtedy stała się rzecz niezwykła. Otworzyłem jedną z toreb i w tym momencie doznałem olśnienia. Dosłownie – olśnienia! Moim oczom ukazała się koszula w drobną kratkę. Koszula jak koszula. Przepocona, nie prana. Ale ja się w niej zakochałem! Zachowywałem się jak nienormalny. Natychmiast zdjąłem swoje ubranie i zacząłem ubierać koszulę tego człowieka. Nie myślałem o tym, co robię. Zapinając guziki, poszedłem do dużego lustra. Byłem oczarowany tym, co widzę. Po zapięciu ostatniego guzika przyszło otrzeźwienie i pytanie, co ja robię? Zastanawiam się, co to było? Nagle pokazują mi się kolejne obrazy. Wyspa, blisko brzegu, obok wieś, trzciny. Sprawdzam na mapie. Jest – wyspa Ilma, wieś Jerzykowo. Wskazuję na mapie krzyżykiem miejsce. Wraca syn mężczyzny, wszystko mu tłumaczę. Chłopak patrzy i mówi, że to jest niemożliwe. Że ojciec topił się w zupełnie innym miejscu. Pytam skąd on wie, a on mówi, że topił się razem z ojcem. Mówi, że uwierzyłby mi, gdyby to była rzeka, ale to jest jezioro. Ciało nie mogło tak daleko podryfować. Powiedzieć, że poczułem się głupio, to mało. Miałem straszny niesmak. Kilka dni później czytam na jednym z portali: “Jasnowidz odnalazł ostatnią ofiarę mazurskiego szkwału”. Później uświadomiłem sobie, że być może to dusza tego człowieka na mnie wpłynęła. Być może on wszedł we mnie. Dlatego tak spodobała mi się ta koszula…
Czyli w powiedzeniu, że praca jasnowidza polega na kontakcie z duchami, łączeniu się z duszami, nie ma zbyt wiele przesady?
Powiedziałbym, że “duchy” w tym przypadku to za duże słowo. Myślę sobie, że gdyby to było poczucie martwej pamięci, która w niewytłumaczalny sposób nadal istnieje, to ja doprowadzałbym do miejsca, w którym dany człowiek na przykład się utopił. Nie mógłbym poczuć tego, gdzie ciało tego człowieka znajduje się obecnie, ponieważ mózg tego człowieka już nie pracuje.
Zajmuje się Pan wieloma sprawami. Nie wiem, czy możemy je w jakikolwiek sposób wartościować, ale zastanawiam się, czy ma Pan sprawy, które w Pana odczuciu były najtrudniejsze emocjonalnie, najbardziej dramatyczne?
To były moje początki. Jedna z pierwszych głośniejszych spraw. Początek lat 90. Przyjechały do mnie trzy kobiety. Zgłosiły się w sprawie zaginięcia trzech mężczyzn. Sprawa dotyczyła suwalskich biznesmenów, którzy pojechali z kieszeniami pełnymi pieniędzmi do Obwodu Kaliningradzkiego, by kupić drewno. Pojechali i nigdy nie wrócili. Kobiety dały mi wówczas trzy zdjęcia. Kiedy patrzyłem na wszystkie poczułem tylko chaos. Skupiłem się na pierwszym. Pamiętam to zdjęcie doskonale. Facet z ciemnymi włosami, z wąsem, leży na wersalce. Patrzę na niego i nagle mam makabryczne poczucie – on nie żyje. Widzę dwa ciała, które leżą w lesie. Trzecie leży parę metrów dalej. Zapisuję na kartce, że: “ma poprzecinaną szyję”. I co? Co robi Jackowski? Szaleniec wychodzi do tych kobiet i im to czyta. One nie chciały jednak temu wierzyć. Wzięły te kartki i pojechały. Chciałem tylko, żeby nikt nie dowiedział się, że przepowiadam ludziom tak straszne rzeczy. Kilka dni później pisali już o mnie w Gazecie Wyborczej. To był duży artykuł Mariusza Szczygła, pt. “Wyjazd do lasu”, w którym zacytowane były moje słowa. Słowa, które napisałem na tej nieszczęsnej kartce. Pomyślałem wtedy, że jeśli się pomyliłem, to ze mną koniec. Taka wpadka dla początkującego jasnowidza kompletnie go przekreśla.
Dziś nie boi się Pan takich pomyłek?
Wie Pani, co jest najgorsze w jasnowidzeniu? To, że człowiek staje się zakładnikiem tego, co powiedział. Przychodzą do głowy nienormalne, a czasem niemoralne myśli. Mówię ludziom, że ich bliscy nie żyją. Widzę te ciała. I myślę sobie: “oni nie mogą wrócić żywi”. To nie jest życzenie komuś śmierci. To jest lęk przed odpowiedzialnością. Pozostaje pytanie – czy można zachować zdroworozsądkową odpowiedzialność w przypadku wizji?
Mimo wszystko wziął Pan wtedy odpowiedzialność za swoje słowa. Pomylił się czy nie?
Kilka tygodni później przeczytałem w prasie, że rosyjska policja wyjaśniła tę sprawę. Znaleziono w lesie ciała, które miały odcięte głowy. Sprawca dostał wówczas wyrok śmierci.
To wtedy po raz pierwszy Pana nazwisko było odmieniane w prasie przez wszystkie przypadki?
To była jedna z pierwszych moich spraw. Sprawa bardzo głośna. Pisały o niej wszystkie gazety. W wielu pojawiła się informacja, że Jackowski to przewidział. Ale jeśli pyta Pani o sprawy najbardziej dramatyczne, to dla mnie taką sprawą było chyba morderstwo Ewy Serafin z Krosna Odrzańskiego. To był 1999 rok. Dziewczyna mieszkała w akademiku, ale co tydzień wracała do rodzinnego domu. Pewnej soboty nie wróciła. Dostałem list od mamy tej dziewczyny. Dołączyła do niego zdjęcie. Popatrzyłem na nie i pierwsze, co poczułem to czerwony samochód. W samochodzie siedzi dwóch chłopaków i ona. Jadą do wsi, która ma w nazwie słowo “wilka” albo “wilk”. Wjechali w drogę leśną i stanęli blisko toru kolejowego. Jeden chłopak wysiadł z samochodu, a drugi zaczął się do niej dobierać. Wtedy dziewczyna wyciągnęła ze schowka jakiś ostry przedmiot. Chłopak wyrwał jej to z rąk i zaczął ją nim dźgać. Zrobił jej wiele ran. Wyciągnęli ciało z samochodu, wrzucili w niewielki dół i przykryli gałęziami. Spojrzałem wtedy na mapę. Okazało się, że niedaleko jest wieś Wilkanowo. Wszystko opisałem, rozrysowałem. Dołączyłem do mapy i wysłałem matce te dziewczyny. Zapomniałem o tej sprawie, ale bardzo szybko przypomniał mi o niej pewien telefon. Zadzwonił do mnie mężczyzna o bardzo nieprzyjemnym głosie. Krzyczy do słuchawki i pyta: “Panie Jackowski, czy Pan jest normalny? Kto dał Panu takie prawo? Jak Pan może wypisywać matce takie rzeczy?”. To był redaktor jednej z lokalnych gazet. Pytam go wtedy, czy dziewczyna wróciła żywa. Odpowiedział, że jeszcze nie, ale jak tylko wróci, to on mnie zniszczy. Kilka dni później dostałem szansę na wybielenie się. Ktoś puka do moich drzwi. Otwieram, a tam stoi szczupła, niepozorna kobieta w średnim wieku i mówi: “Nazywam się Serafin”. Chyba zobaczyła zdziwienie na mojej twarzy i od razu dodała: “Przyjechałam, bo ufam Panu. Miał Pan tylko zdjęcie, teraz przywiozłam rzeczy córki”. A ja od razu pomyślałem, że to jest ten moment. Że Bóg mnie nie zostawił samego. Że wyłgam się. Powiem, że ze zdjęcia wyszła bzdura i dziewczyna żyje. Proszę kobietę, żeby zostawiła mnie samego. Siadam do biurka i zaczynam pisać: “Szanowna Pani, z przykrością muszę przyznać, że myliłem się. Wycofuję się ze swoich poprzednich słów. Pani córka żyje”. Dalej zacząłem wymyślać jakieś rzeczy. Chciałem tylko, żeby padły te słowa: “Myliłem się. Ona żyje”. Nie dokończyłem ich. Rzuciłem długopisem i przekląłem na cały głos. Krzyknąłem: “Kur*** Jackowski, kim Ty jesteś? Szmatą? Chcesz oszukać kobietę, która mówi, że ci ufa?”. Rozpakowałem torbę z rzeczami tej dziewczyny. Wyciągnąłem jakąś sukienkę. Przyłożyłem do czoła i wącham. Znów to samo – czerwony samochód. Dwóch chłopaków. Tory kolejowe. Zanotowałem to wszystko i wręczyłem kartkę tej kobiecie. Zrobiło mi się lżej. Dwa, może trzy tygodnie później byłem w Sopocie ze znajomymi. Siedzimy w hotelowej restauracji i czekamy na śniadanie. Kolega czyta gazetę. W pewnej chwili ją odkłada, patrzy na mnie i mówi: “Zobaczysz, prędzej czy później ktoś Cię odstrzeli. Ty się o to prosisz”. Pytam, co on gada, a on daje mi gazetę. Patrzę, a tam zdjęcie Serafin. Piszą, że znaleźli ciało. W dole, przysypane gałęziami, niedaleko torów kolejowych. Wie Pani jaki był mój błąd? Wskazałem, że ciało leży po drugiej stronie torów.
Co czuję się, gdy rozwiązuje się taką sprawę? Jakie emocje Panu towarzyszą, gdy uzmysławia Pan sobie, że zagadka doczekała się rozwiązania dzięki Pańskiej wizji?
Chciałbym tutaj powiedzieć o jednej bardzo ważnej kwestii. Wiele tych spraw doczekało się rozwiązania tylko dlatego, że tak naprawdę chciały tego dusze tych ludzi. Wiele osób, które poznałem w swoim życiu, to osoby, które poznałem już po ich śmierci. Jedną z takich osób, które w wyjątkowy sposób zapadły mi w pamięć jest właśnie Ewa Serafin. Ja wiem, że to jej dusza postawiła mnie do pionu, kiedy chciałem się wyłgać. Powiedziała: “Stary, nie pękaj! Pisz, co czujesz. Rób to, co powinieneś zrobić”. Przypomina mi się jeszcze jedna niezwykła sprawa, gdzie zmarła osoba logicznie się uwiarygadniała. To był przełom 2004/2005 roku. Dostałem propozycję udziału w serialu “Eksperyment Jasnowidz”. Na każdą sesję przywożono mi dwie rzeczy osób poszukiwanych. Miałem się skupić i do kamery mówić, co czuję. Na jednym ze spotkań dostałem rzeczy zaginionej kobiety z Częstochowy. Powiedziałem wtedy, że ta kobieta wiedziała o jakimś morderstwie i szantażowała dwóch mężczyzn. Przez pewien czas ulegali jej, ale w końcu się jej pozbyli, bo bali się, że ich wyda. Powiedziałem, że udusili ją w domu jednorodzinnym, który ma wiele przybudówek. Owinięte w folię ciało leżało w garażu. Po kilku dniach wywieziono je na jakieś wysypisko śmieci pod Częstochową. Co ciekawe, wysypisko śmieci, na których nie ma śmieci. Zasada tego programu była taka, że po mojej wizji, ekipa jechała z materiałem na policję, by zweryfikować to, co powiedziałem. Potwierdzić, czy ma to jakikolwiek sens. Wtedy jeden z policjantów powiedział pani reżyser: “Wie Pani co? Dobry jest ten Jackowski”. Zapytała: “A co? Zgadza się?”. “Nie, on jest lepszy od Hitchcocka. Takiego scenariuszu to nawet ja bym nie wymyślił”. Po tym odebrałem telefon od pani reżyser, która powiedziała, że wszystko jest totalnym niewypałem i nie pójdzie do serialu. Nie dawało mi to spokoju. Zadzwoniłem po kilku dniach do niej i poprosiłem, by nie oddawali rzeczy tej zaginionej kobiety. Powiedziałem, że muszę to powtórzyć. Po jakimś czasie ponownie trzymam jej rzecz w rękach. Skupiam się. Mija 10, 15, 20 minut, a ja kompletnie nic nie czuję. Widzę wyraźne zdenerwowanie ekipy filmowej, aż w końcu poczułem dwa zdania. Powiedziałem głośno do kamery: “Wychowywała mnie babcia Fredzia. Przeżyłam śmierć Bogdana”. O dziwo te słowa się potwierdziły. Sprawa jednak ucichła na jakiś czas. Po kilku miesiącach dzwoni do mnie pani reżyser i mówi, że wszystko się potwierdziło. Okazało się, że policja częstochowska prowadziła sprawę o morderstwo jakiegoś mężczyzny. Jednym ze sprawców jest były mąż kobiety, której poszukiwaliśmy. Wskazał on miejsce ukrycia zwłok zamordowanego faceta, a jakby przy okazji powiedział również o drugim ciele. Oba były porzucone na terenie oddanym pod wysypisko śmieci, którego tam jeszcze nie było. I tutaj najważniejsze jest to uwiarygodnienie duszy. To tak, jakby ta kobieta powiedziała: “Powiem Ci dwa fakty ze swojego życia”. To jest niezwykłe, że ta dusza daje informacje. Że myśli tak, jakby była w ciele.
Panie Krzysztofie, rozmawiamy tutaj o bardzo tragicznych sytuacjach, ale czy pamięta Pan jakieś sprawy nietypowe? Sprawy, które Pana zaskoczyły?
Miałem reklamację na zwłoki.
Reklamację? Uwzględnił Pan ją?
Ależ oczywiście. Co więcej – jedno ciało dałem gratis. Był przełom 2009/2010 roku. Zima. Przyjeżdża do mnie małżeństwo z Olsztyna i mówią, że zaginął ich syn. Wyszedł z domu pewnego dnia na papierosa przed blok i nie wrócił. Usiadłem do wizji. Zobaczyłem chłopaka w wodzie. Rzekę. Ulicę, która w nazwie ma coś związanego z artylerią. I olśnienie – przecież jest ulica Artyleryjska. Jest to krótka, ślepa ulica. Powiedziałem, że w rzece na wysokości tej ulicy są zwłoki chłopaka. Mijają trzy dni. Olsztyńska policja bardzo poważnie potraktowała moją sugestię i mimo mrozu ekipa wraz z nurkami udała się na wskazane miejsce. Tego samego dnia wieczorem, w internecie pojawiły się nagłówki: “Jackowski wskazał zwłoki! Z jednym małym wyjątkiem – wskazał zwłoki chłopca, a wyciągnięto z wody siostrę zakonną”. Z początku ucieszyłam się, że znaleźli ciało, ale po chwili dotarło do mnie, że to nie jest ciało, którego szukamy.
Wyciągając pewne wnioski z naszej rozmowy, zaczynam przypuszczać, że sprawy tych dwóch ciał były jednak powiązane…
Bingo! Okazało się, że chłopak był gentlemanem i ustąpił pierwszeństwa siostrze zakonnej. Minęło kilka dni i rodzice tego chłopaka znów do mnie przyjechali. Ponownie wziąłem jego rzeczy, skupiłem się i mówię, że on nadal leży w płytkiej wodzie. Blisko jest ulica Radiowa. Dwa dni później z prasy dowiaduję się, że znalazłem drugie ciało. Pomyślałem sobie, że obroniłem swój honor, ale spokoju nie dawało mi to, że z jego rzeczy najpierw poczułem siostrę zakonną. Prawdopodobnie spacerując w pobliżu zauważyła leżącego płytko w wodzie chłopaka. Może chciała mu pomóc. Może próbowała zejść ze skarpy i wpadła do wody? Być może chłopak pomyślał, że gdy nie ustąpi jej pierwszeństwa, jej ciało nigdy nie zostanie znalezione? Ale to jest tylko moja teoria…
Pomógł Pan wielu osobom, ale mamy też ogromną rzeszę ludzi, którzy jasnowidzenie postrzegają w kategoriach szaleństwa. Odpowiadał Pan sobie kiedyś na pytanie, po co to robi?
Sceptyk może tylko powiedzieć, czy w coś wierzy czy nie. Ja jestem pokorny w stosunku do całej rzeczywistości, która mnie otacza. Dlaczego? Bo nie ma na tym świecie naukowców, którzy z całą pewnością powiedzą nam o co w tym wszystkim chodzi. Nie godzę się z tym, że jestem kupą mięsa, która kiedyś zdechnie. Nie godzę się z tym, że będę miał durny nagrobek, gdzie rodzina w Dzień Zmarłych przed zjedzeniem rosołu przyjdzie i zapali mi świeczkę. Po prostu się z tym nie godzę. Dlatego tworzę swój własny świat.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmowa została opublikowana w Magazynie „Detektyw” 1/2023. Po więcej pytań, odpowiedzi i zagadek zapraszam na detektywonline.pl, a cały styczniowy numer magazynu dostępny jest od ręki TUTAJ. |