“MIMO WSZYSTKICH DOŚWIADCZEŃ, NIE ZAMIENIŁBYM SWOJEGO ŻYCIA NA ŻADNE INNE” – JASIEK MELA
“Życie albo jest śmiałą przygodą, albo niczym” mawiała Helen Keller. O jego życiu spokojnie można powiedzieć, że to eskapada. Rzadko kiedy planowana. Trochę czasu musiało minąć zanim nauczył się łapać równowagę na zakrętach. Dziś może iść dumnie wyprostowany, coraz rzadziej oglądając się za siebie. Jasiek Mela – od niego mogłabym uczyć się siły, pokory, cierpliwości i wytrwałości.
Facet, którego chyba nic już nie jest w stanie złamać. Facet mega pozytywny, optymistyczny. Taki, który nawet wtedy, gdy coś idzie nie tak, potrafi sobie to przetłumaczyć, wytłumaczyć, usprawiedliwić. Właśnie taki wizerunek Ciebie płynie z mediów. Tak jest w rzeczywistości? Przecież każdy ma prawo do słabszych dni i każdy chyba takie dni ma. Czy Ty dajesz sobie w ogóle przyzwolenie, żeby głośno mówić o tym, kiedy jest źle?
Oczywiście. Jasne, że to nie jest tak, że wszystko to, co złe i trudne, jest już za mną. Wiesz, taka jest też tendencja mediów. Trochę może do takiej polaryzacji wizerunku. Popatrz, nawet jak włączymy sobie dowolny reportaż, to zawsze ludzie dzielą się na tych dobrych i złych. Jest dobry i zły bohater. Trochę tak jest, że media zawsze przedstawiały mnie jako takiego super nieskazitelnego człowieka. Mnie i moją rodzinę trochę to drażniło…
Aż tak?
Mam bardzo fajną rodzinę. Mam super rodziców, których naprawdę lubię. Nie oznacza to jednak, że zawsze mieliśmy idealne relacje. Nie raz było tak, że byłem zapraszany z mamą do mediów po to, by opowiedzieć jak stworzyć taką idealną rodzinę. A biorąc pod uwagę to, że moja mama jest psychologiem, to już w ogóle każdy był pewien, że czytamy sobie w myślach, idealnie się rozumiemy. No nie! Szewc bez butów chodzi, więc często rozwiązania, jakie moja mama doradzała ludziom w pracy, trudniej było jej wprowadzić do swojego domu. Ale rzeczywiście tak było, że często występowaliśmy w takiej roli bohaterów idealnych, rodziny bez grzechu, problemów czy kłótni. Teraz, kiedy mam spotkania z ludźmi czy świadectwa w kościele, to dużo czasu poświęcam na odczarowanie tego obrazka. Czasem jestem zapraszany do różnych firm w roli prelegenta, który opowie o tym, jak wyzbyć się wszelkich problemów w życiu i zawsze być zadowolonym. To jest ułuda, a może nawet trochę taka dehumanizacja człowieka, bo tak jak powiedziałaś, każdy ma prawo do słabszych, gorszych dni. Nie ma na świecie ludzi, którzy nie mają żadnych, nawet trywialnych problemów dnia codziennego.
Ale wiesz, niektórzy dają sobie takie przyzwolenie, by mówić o tym głośno. Powiedzą: ok, dziś mam zły dzień. Dajcie mi spokój, dziś nie będę się uśmiechał i mówił, że jest kolorowo. Ale często ludzie zakładają też maskę. Czasem sobie myślę, że takie osoby stawiane za wzór czy autorytet, czują taką presję społeczną wymagającą na nich pokazywanie, że życie jest cudowne i nie ma w nim miejsca na słabości. Ty nie czujesz takiej presji?
Myślę sobie, że po części na każdym z nas spoczywa taka presja. Jesteśmy jednak chodzącymi wizytówkami, ale z drugiej strony mamy też taką tendencję, żeby wybielać rzeczywistość. Bardzo często w dobrej wierze uciekamy od trudnej prawdy. Pamiętam jak leżałem w szpitalu po wypadku. Wejście w nową rzeczywistość, niepełnosprawność, świat się wali. I nagle przychodzi do mnie ktoś, kto ma dwie ręce i dwie nogi i mówi: eee spoko, na pewno da się tak żyć. A ja sobie myślę: po pierwsze – człowieku, ale co masz do powiedzenia na ten temat? A po drugie, jak tylko spotyka cię jakaś trudność, to mówisz: nie przejmuj się, będzie dobrze. Pomyśl, jak dziecko płacze, przewróci się i uderzy czołem o posadzkę…
A my mówimy: nie płacz, nic się nie stało?
No dokładnie. I ok, ja wiem, że to jest naturalne, bo tak nas wychowali rodzice, my tak wychowujemy swoje dzieci. Ale dlaczego? Jeśli dziecku właśnie w tej chwili jest źle i go boli, niech sobie popłacze. Każdy psycholog powie, że jak spotyka Cię jakaś trudność, trauma, to jednym z koniecznych etapów do przejścia, jest tak zwana żałoba. Żałoba za czymkolwiek. Nie tylko za kimś bliskim, kto zmarł, ale żałoba za czymś, co tracisz.
Przeszedłeś taką żałobę?
Myślę, że tak. To są rzeczy, które bardzo trudno jest zmierzyć. Czasem ludzie mnie pytają, kiedy był taki moment w moim życiu, gdy w 100 procentach pogodziłem się ze swoją niepełnosprawnością.
A już się z nią pogodziłeś?
Hmm… Myślę, że tak. Aczkolwiek im jestem starszy, tym mniej jestem pewny różnych swoich przekonań. Pamiętam, że było wiele takich momentów, w których mówiłem: no ok, już jest w porządku, już jestem pogodzony, już się nie wstydzę swojej niepełnosprawności. A potem przychodziły wakacje, jechałem nad morze ze znajomymi i nagle dochodziłem do wniosku, że łatwiej jest pokazać swoją odmienność obcym ludziom, niż tym, na opinii których bardziej mi zależy. I mówiłem sobie wtedy: aha, to chyba jeszcze nie ten moment. Tak naprawdę, do tej pory nie wiem, czy zaakceptowałem siebie w 100 procentach, ale to jest chyba pytanie, które może zadać sobie każdy człowiek.
Wiesz, każdy ma chyba jakieś rzeczy, których w sobie nie lubi. I czasem nie wiadomo czy rzeczywiście to akceptujemy czy może po prostu nauczyliśmy się już z tym żyć.
Właśnie! I dlatego czasem nawet myślę, że chyba nie istnieje coś takiego, jak 100-procentowa akceptacja siebie i wszystkiego. Zawsze pojawiają się w życiu takie momenty, w których możemy sobie pomyśleć, że wolelibyśmy być na miejscu kogoś innego.
Kilkanaście lat temu stawiało się Ciebie za wzór i mówiło: o popatrzcie, to jest Jasiek Mela. On może wszystko. Nie miałeś problemu z tym, w jaki sposób byłeś przedstawiany? Nie buntowałeś się przeciwko temu?
To zależało od momentu w życiu. Oczywiście był taki czas, kiedy mi to schlebiało, bo sam mierzyłem się z poczuciem własnej akceptacji czy jej braku. Właściwie od kilkunastu lat, od wyprawy na Biegun Północny, mam taką rolę człowieka, który dzieli się swoim życiem, swoją prywatą. Pamiętam, jak pewnego razu usiedliśmy razem z rodzicami i poustalaliśmy sobie to, o czym mówimy, a o czym nie mówimy. To jest ważne w momencie, kiedy występujesz publicznie jako rodzina, która czegoś doświadczyła. Pojawia się wtedy pytanie, czy zagłębiamy się w te wszystkie tragedie i uprawiamy taki trochę ekshibicjonizm emocjonalny.
Niektórzy nazwaliby to nawet sprzedawaniem swojej prywatności. Nie mierzyliście się z takimi opiniami, z hejtem?
Oczywiście, że były takie głosy. I pewnie zawsze będą. Ale zaczęliśmy też doświadczać tego, że byliśmy zapraszani na wywiady, wystąpienia, gdzie pod takim płaszczykiem pytań o wyprawę na biegun, ludzie chcieli się tak naprawdę dowiedzieć, jak to się stało, że my jako rodzina się nie rozpadliśmy. Czasem zastanawiałem się, czy to nie przesada wyjść przed tłum i opowiadać o swojej depresji, o śmierci brata, o tym jak spłonął mi dom czy straciłem nogę. Teraz, kiedy mam na przykład świadectwa w kościele, głośno mówię o moich trudnych relacjach z ojcem. O tym, jak kiedyś szczerze go nienawidziłem. Ktoś powie: kurczę, no takich rzeczy się nie mówi. Ale ja mam takie poczucie, że jeśli te historie mają taki… no powiedzmy happy end, to może to dawać nadzieję innym ludziom. Że to może komuś pomóc. I wiesz, każdy sygnał mówiący o tym, że to z czym “obnażam się” publicznie sprawiło, że ktoś przemyślał na przykład swoją relację z bliskimi czy wyciągnął do kogoś rękę, to uświadamia mi, że wszystko to, co robię, ma sens.
Jaśku, a czy nie jest trochę tak, że aby głośno mówić o swoich trudnych doświadczeniach, przeżyciach, trzeba mieć to wszystko mocno przepracowane i dojść do momentu, w którym jest się po prostu z tym pogodzonym?
Miałem w którymś momencie swojego życia takie mocne przeświadczenie, że skoro wychodzę przed ludzi i z takim dystansem potrafię mówić o wszystkim, o samoakceptacji, to oczywiste jest to, że wszystko mam w swojej głowie już elegancko poukładane. I nagle 10 lat temu przyszedł w moim życiu taki moment, że postanowiłem zapisać się na psychoterapię. Wiesz, co Ci powiem? To były najlepiej wydane pieniądze w moim życiu. Absolutnie nie wstydzę się o tym mówić. Nie powiem też, że terapia jest dla każdego i że każdy powinien… Ale nawet człowiek, który fajnie sobie radzi w życiu, może dostać kilka super narzędzi do radzenia sobie jeszcze lepiej. Może też zauważyć wtedy takie czarne plamy w swojej głowie… Ja też tak miałem. Myślałam, że jeśli mówię o wszystkim głośno, to mam już to przepracowane. A nagle, nawet teraz w wieku 32 lat odkrywam, że nadal mam jakieś problemy na przykład z powodu obwiniania się o śmierć brata. Przez lata miałem ogromne problemy z nawiązywaniem relacji z ludźmi, z angażowaniem się w różne relacje emocjonalne. Podczas terapii było wiele takich momentów, które dla mnie były zaskakujące. Wiesz, to jest trochę tak, że przychodzi do Ciebie taka pani domu i mówi: „No, a teraz Aniu pokaż mi swoje mieszkanie. Ty mówisz: no tu jest salon, ale z nim jest wszystko w porządku. A ona mówi, że tak Ci się tylko wydaje. Otwiera szafę i wypada z niej przysłowiowy trup. Ale Ty dalej idziesz w zaparte i mówisz, że to nic takiego. Aż tu nagle okazuje się, że tam jest coś, co Cię boli. Coś, co Ci przeszkadza.
Tylko chyba najtrudniej jest się do tego przyznać. Przyznać, że być może potrzebujemy jakiegoś wsparcia, pomocy.
Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że mamy pewne nieprzepracowane kwestie, które naprawdę mega wpływają na komfort naszego życia. Nie jesteśmy świadomi tego, że może być lepiej, łatwiej. Że są pewne rzeczy tak mocno ze sobą skorelowane, że rozpracowanie jednej może rzutować na wyeliminowanie jakichś bolączek związanych z zupełnie inną sferą.
Jaśku, a powiedziałeś kiedyś, że najwięcej dobrych i fajnych rzeczy przydarzyło Ci się w życiu już po wypadku. Kolekcjonujesz same pozytywne wspomnienia i zapominasz o tym, co było?
Wiesz, to nie jest tak, że życie jest zbiorem dobrych i złych rzeczy. To nie działa tak, że mamy żetony i kiedy wykorzystamy całą pulę, to już nic dobrego ani złego nam się nie przydarzy. Ale mimo wszystko uważam, że najfajniejszych rzeczy doświadczyłem już jako osoba niepełnosprawna. Mimo wszystkich doświadczeń, nie zamieniłbym swojego życia na żadne inne.
Myślisz, że Twoje przeżycia i doświadczenia bardzo Cię zmieniły? Ukształtowały? Domyślam się, że miały kolosalny wpływ na to, jakim jesteś człowiekiem, ale zastanawiam się też, czy dzięki temu masz inne podejście do życia? Inne wartości, priorytety, może więcej zrozumienia dla ludzi?
Kiedyś dużo czasu marnowałem na zastanawianie się, co by było gdyby. Jakim byłbym człowiek, jak wyglądałoby moje życie gdyby nie wypadek. I co? I cholera wie. Może byłbym zdrowym gościem i świetnym skrzypkiem albo genialnym piłkarzem. Ale może byłbym zupełnie przeciętnym facetem niewierzącym w siebie. A może zagłębiłbym się w jakieś używki. Tego nie wie nikt. Ale uważam, że wszystko czego doświadczamy, kształtuje nas i trochę zmienia. Na pewno jest tak, że silne doświadczenia mocno wpływają na nasze życie. To, kim jesteśmy i jacy jesteśmy, to oczywiście po części zasługa genów, ale w ogromnej części także wpływu środowiskowego. Naszych znajomych, rodziców, wrogów, doświadczeń. A czy mam więcej zrozumienia dla ludzi, więcej empatii? Ja absolutnie nikogo nie wybielam. Ale nawet osoby, które spotykam w poprawczakach, w zakładach karnych… Uważam, że każde zachowanie można w jakiś sposób wytłumaczyć, ale to nie ma nic wspólnego z usprawiedliwieniem.
Wiesz, że sprawiasz wrażenie człowieka, który nigdy się nie poddaje…
Życie i ludzie nauczyli mnie tego, że warto starać się o rzeczy, które są dla Ciebie ważne. Że warto wyznaczać sobie ambitne cele. Że warto być dobrym człowiekiem. Ale to nie jest żadna moja zasługa. To jest wpływ środowiska, które pokazało mi, że warto. Może są tacy ludzie, ale szczerze w to wątpię… Ludzie, którzy wychowali się – nazwijmy to brzydko – w takim syfie i nagle sami stwierdzają, że z tego syfu się wyrwą. Jeśli masz wokół siebie ludzi, którzy są takimi demotywatorami i gnoją każdy Twój pomysł jakiegoś wybicia się, to jest ciężko. To, co dla mnie było najważniejsze, to fakt, że w momencie, w którym żyłem sobie w jakimś małym, zamkniętym świecie, pojawił się ktoś, kto pokazał mi, że właśnie ja mogę dać sobie radę. Że jeśli się postaram i włożę w to dużo pracy, to osiągnę rezultat.
Dla Ciebie taką osobą był Marek Kamiński? Kiedy zaproponował Ci wspólną wyprawę, bardziej uwierzyłeś w siebie?
Czasem tak jest, że w odpowiednim momencie życia trafiamy na odpowiednią osobę. Ja wtedy na pewno potrzebowałem inspiracji. Kogoś, kto wyznaczyłby mi cel i pomógł w drodze do jego realizacji. Ale najważniejsze było to, że ktoś po prostu we mnie uwierzył.
Pamiętasz, jakie myśli kumulowały się wtedy w Twojej głowie?
To był miks różnych myśli. Z jednej strony mnóstwo nadziei na to, że mogę coś fajnego zrobić. Z drugiej – jeszcze więcej obaw. Zastanawiałem się, jak mógłbym dać sobie radę, jeśli wówczas przerastało mnie tyle codziennych, prostych rzeczy. Myślałem o wstydzie, kiedy po miesiącu przygotowań poddam się i zrezygnuję. W końcu stwierdziłem – dobra, yolo, spróbuję! Najwyżej się nie uda.
Yolo. I w ten sposób dokonałeś rzeczy, które dla wielu wydawały się absolutnie nierealne. Powiedzieć, że to sukces, to jakby nie powiedzieć nic. A czy uważasz, że porażki bardziej kształtują człowieka niż sukcesy?
Mówi się, że jak upadasz, to nigdy nie wstawaj z pustymi rękami. Z porażek można się bardzo wiele nauczyć, ale sukces na pewno umacnia wiarę w siebie.
A powiedz mi, jak zmieniło się Twoje postrzeganie niepełnosprawności? Czy to po wyprawie czy teraz, w dorosłym życiu. Miałeś może kiedyś takie przeświadczenie, że niepełnosprawność oznacza koniec? Że już nic dobrego Cię nie może spotkać? Czy zawsze wierzyłeś, że to od Ciebie zależy, ile w życiu osiągniesz?
Myślę, że moje postrzeganie niepełnosprawności mocno się zmieniło. Wiesz, my z natury nie lubimy zmian. Taki klasyczny, może nieco skrajny przypadek – kobieta żyje z facetem, który pije, bije ją. Ktoś zapyta, dlaczego go nie zostawi. Dlaczego nie zacznie od nowa? No dlaczego?
Bo boi się zmian?
Dokładnie! Ona jest do tego już przyzwyczajona. Zmiana jest dla niej niewiadomą. Poczucie bezpieczeństwa w naszej głowie nie oznacza, że wierzymy, że nic nam się nie stanie. To jest przewidywalność. Jeśli ja wiem, że wrócę do domu i trochę oberwę, ale ręki i nogi nie stracę, to paradoksalnie czuję się bezpiecznie. Z niebezpieczeństwem utożsamiam to, co stanie się, gdy go zostawię. A może trafię na gorszego? Nie wiemy, co niesie za sobą nowe. Nie wiemy, co niesie za sobą zmiana, więc się tego boimy. Więc ja tak samo miałem z niepełnosprawnością. Kiedy tuż po wypadku, ktoś powiedziałby mi, jak fajne potrafi być życie osoby niepełnosprawnej, to i tak miałbym to gdzieś. No spoko, ale po co mam uczyć się robić rzeczy jedną ręką, skoro chciałbym, żeby było normalnie, żeby się nie wyróżniać? Na pewno przez szereg osobistych doświadczeń i spotkań z innymi niepełnosprawnymi ludźmi, zmieniło się moje podejście do tego tematu. Wiem jednak, że podstawa całej samoakceptacji jest w naszej głowie. Zauważyłem, że im bardziej akceptuję swoją niepełnosprawność i traktuję ją normalnie, tym bardziej – o dziwo – ona nie jest zauważana przez innych. Wiesz, czasem ktoś, kogo ja dobrze znam, mówi mi, żebym chwycił coś drugą ręką. Mówię mu: ej stary, ale ja nie mam drugiej ręki.
Mam jeszcze w głowie jedno pytanie, ale nieco bardziej kontrowersyjne. Zadać?
Zadać.
Otwarcie mówisz o tym, że jesteś osobą wierzącą. Powiedz mi, jak wyglądała Twoja droga do kościoła? Nie miałeś nigdy pretensji do Boga? Nie było pytań: dlaczego ja?
Nie zawsze łatwo było mi iść z Bogiem ramię w ramię przez te wszystkie trudności. Było wiele momentów obrażania się na Pana Boga i zresztą nadal tak bywa. Absolutnie nikogo do niczego nie chcę przekonywać, ale uważam, że trzeba być głupim, żeby nie wierzyć w cokolwiek. Cokolwiek, co jest nad nami. Ale to, jak wygląda czyjeś podejście do kościoła katolickiego, to jest kwestia różnego rodzaju doświadczeń. Kościół, jak każda instytucja, czy księża, jak to ludzie, są różni. I bywają głupi, po prostu. Nie jest łatwo trafić w kościele na nawróconego księdza, ale warto takich szukać. Ale co do moich relacji z Bogiem i kościołem… Kiedyś miałem bardzo płytkie spojrzenie i reprezentowałem tzw. religijność naturalną. Wierzyłem, że Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Za dobre wynagradza, a za złe karze.
To musiałeś ostro narozrabiać.
Myślałem sobie: no ok, spoko. Nie jestem czysty jak łza i mam trochę za uszami, ale czy aż tak dużo? Wiesz, jest tak, że jeśli te wszystkie wielkie hasła nie mają odzwierciedlenia w Twoim życiu, to one są po grzyb. Jeżeli czujesz się pokrzywdzona, a ktoś powie Ci, że cierpienie uszlachetnia… No nie! No i właśnie tym sposobem doszliśmy też do tego, że w kościele można usłyszeć wiele rzeczy, z którymi się nie zgadzam. Nie wierzę w to, że cierpienie zawsze uszlachetnia. Jeśli jest ktoś, kto ma takie podejście do życia, świata i Boga, że wszystko jest źle i do bani, to jeśli znów doświadczy czegoś strasznego, to szansa, że dopatrzy się w tym czegokolwiek dobrego jest zerowa.
A czym jest cierpienie?
Cierpienie jest pewnego rodzaju prowokacją, która może nam otworzyć oczy na pewne rzeczy. Może, ale nie musi. Uważam, że każde trudne doświadczenie może być dla nas cenną lekcją i może nas w jakiś sposób budować. Ale znów – no nie ma rzeczy czarno-białych. Ludzie są różni. Jeden upadnie, powstanie i powie: no, to mnie wzmocniło, a drugi upadnie i już nie wstanie.
A jest coś, czego teraz boi się Jasiek?
Trochę się boję bezczynności. Nie lubię takiej życiowej powtarzalności.
A czy przypadkiem to nas właśnie nie dopadło w ciągu ostatniego roku?
Właśnie! Więc mam to, czego się bałem.
Ale jako młody tata chyba nie możesz narzekać na powtarzalność?
Rzeczywiście każdego dnia uczę się czegoś nowego. Uczę się tego, że nie jestem już numerem jeden i dla siebie i dla swojej ukochanej. Teraz jest ktoś ważniejszy. Ktoś najważniejszy. Więc z jednej strony to jest trochę trudne, a z drugiej – to jest coś, czego ja w życiu bardzo pragnąłem.
Potomek spełnił marzenie?
Taak!
A teraz jakie marzenia pozostały do spełnienia?
Więcej potomków (śmiech).
Więc niech się spełnia! 🙂
Mam takie poczucie, że dużo w życiu zrobiłem już dla siebie. Że teraz jest ten dobry czas, żeby się skupić na kimś. Spełniać się w nowej roli. W końcu rodzina i dorastanie dziecka też może być codzienną, fascynującą podróżą w nieznane.
Podczas tej rozmowy padło wiele mądrych słów. Takich, które trafiły gdzieś tam bardzo głęboko. Niech tam zostaną na zawsze. Po to, by w tych gorszych momentach wytargać człowieka za uszy do góry.